Fot. Youtube/Instytucja Filmowa Silesia Film

Gdy choruje cała rodzina. „Strzępy” [RECENZJA] 

Profesor politechniki sikający do doniczek z kwiatami w czasie kolokwium. Brzmi to pewnie jak jakiś performance artystyczny. A to opis sceny z filmu, która pokazuje, jak może zachowywać się ktoś, kto zmaga się z demencją. 

„Strzępy”. W strzępach jest pewnie umysł niejednego widza po seansie filmu Beaty Dzianowicz. Niejeden widz musi sobie na nowo poukładać w głowie wiele spraw. I pewnie przeżywa szok, bo nie miał pojęcia, jak wiele spustoszenia może się zadziać przez zmiany w mózgu. Chyba że miał jakieś doświadczenie życia z osobą chorującą na alzheimera – wtedy szoku nie przeżyje. Wtedy pewnie po seansie boleśnie stwierdzi, że nic na ekranie nie było przesadzone. Że tak rzeczywiście może się zadziać – i niejednokrotnie dzieje się – gdy ktoś bliski zaczyna mierzyć się z poważną demencją. Byłem w gronie tych „niezaskoczonych” widzów – bo przed laty mój dziadek mierzył się w nierównej walce z tym przeciwnikiem.  

>>> Paweł Grabowski: ludzie w Warszawie często nie chcą słyszeć, że na wsi choruje się i umiera inaczej [ROZMOWA]

Będzie coraz gorzej 

Gerard (Grzegorz Przybył) niedawno skończył 60 lat. Jest aktywny zawodowo – pracuje na politechnice i zajmuje się projektowaniem wiaduktów. I zaczyna zachowywać się dziwnie, niepokojąco. Zaczyna zapominać o różnych sprawach, miejscach, ludziach. A gdy prowadzi kolokwium, to nagle podchodzi do kwiatów na parapecie, rozpina rozporek i na widoku studentów zaczyna po prostu sikać do doniczek. Aż trudno opisać, jak wielkie zdziwienei, ale i zażenowanie jawi się wówczas na twarzach studentów. To jedna z pierwszych scen filmu – i trzeba przyznać, że bardzo mocna. Część widzów więc jeszcze parska śmiechem, gdy widzi absurdalne zachowanie Gerarda. Znamienne, że tego parskania z każdą minuta seansu jest coraz mniej. A jak nawet mimowolnie się pojawia (bo przecież niektóre dziwne zachowania wywołują w nas smiech) – to aż czujemy, że nasz śmiech jest jakość nie na miejscu, że to wcale nie bawi… Można spowolnić pojawianie się kolejnych objawów alzheimera, coraz większe „dziwaczenie” – ale nie da się go zastopować czy cofnąć. Dlatego film nie próbuje nas oszukiwać, że z czasem będzie lepiej. Nie, obraz Beaty Dzianowicz pokazuje brutalna prawdę o demencji – że jest coraz gorzej. Owszem, pojawiają się lepsze dni, gdy chory funkcjonuje prawie normalnie. Ale zaraz potem może być dzień, kiedy z agresją rzuca się na kogoś z rodziny i demoluje połowę mieszkania. Tak jest i w „Strzępach”, kiedy ofiarą fizycznego ataku ze strony Gerarda pada jego synowa – Bogna (w tę rolę wcieliła się Agnieszka Radzikowska). Niektórzy widzowie mogą być naprawdę zaskoczeni, jak gęsty i na swój sposób brutalny jest ten film. Brutalny, bo właściwie odbierający nadzieję. Bliscy osób z demencją na początku choroby mogą powtarzać, że „jakoś to będzie”, że „na pewno media wykrzywiają obraz choroby” itd. A „Strzępy” pokazują, że będzie po prostu trudno, coraz gorzej – i że akurat przy tej chorobie nie ma co opierać się na nadziei. 

Dramat rodziny 

Ten film na tak ważny społecznie temat jest w swojej budowie bardzo kameralny. To dramat rodzinny, który w dużej mierze rozgrywa się w czterech ścianach mieszkania Adama (Michał Żurawski) i Bogny, z którymi mieszka ich córka Zoja (Pola Król) i wspomniany już Gerard, ojciec Adama. Choć czasem z bohaterami opuszczamy dom, to jednak w nim dzieje się najwięcej. To trochę też oddaje to, co dzieje się z człowiekiem chorym na alzheimera. Jego życie coraz bardziej ogranicza się do czterech ścian domu czy mieszkania. Ale to samo dzieje się z bliskimi takiej osoby – oni też coraz bardziej tracą swoje życie i zamykają się w czterech ścianach. Film „Strzępy” pokazuje bowiem, że alzheimer to nie choroba, która dotyka jedną osobę. Trochę jak z nałogami – to bardzo „społeczna” przypadłość – choruje cała rodzina. Właśnie rodzina Adama jest postrzępiona przez chorobę Gerarda. Widzimy, jak z każdym dniem coraz bardziej rozpada się to, co do tej pory łączyło bliskich sobie ludzi. A wszystko przez bezsilność wobec choroby. Ale też, co paradoksalne, przez miłość – bo to ona kieruje też decyzjami, które podejmuje Adam – główny opiekun Gerarda (i zarazem główny bohater – bo to z perspektywy postaci granej przez Michała Żurawskiego obserwujemy, jak postępuje choroba Gerarda). Ten film pokazuje, że miłość, choć jest dobrym uczuciem, to nie może być ślepa. I że nikomu nie pomożemy, jeśli najpierw nie zadbamy o samych siebie. O tym zapomina Adam, przez co jego rodzina zaczyna się rozpadać. Po tym seansie pewnie wielu z nas zada sobie pytania, na które nie ma łatwych odpowiedzi. Pytania o to, jak to jest z tymi domami opieki. Z „oddawaniem” bliskich? Niektórzy próbują negatywnie oceniać tych, którzy decydują się na to, by ktoś bliski zamieszkał w domu opieki. Opieka nad chorym jest wymagająca, w pewnym momencie zaczyna tracić się własne życie. W takiej sytuacji trzeba ratować siebie – i nikt nie ma prawa mówić nam, że zrobiliśmy źle. Nikt nie ma prawa oceniać naszej decyzji i nas z jej powody dyskredytować. Sam powtarzam, że chcę być oddany do domu opieki, gdybym kiedyś wymagał opieki „na okrągło”. Po prostu – z szacunku dla moich bliskich. 

Fot. Youtube/Instytucja Filmowa Silesia Film

To seans trudny, ale oczyszczający i bardzo potrzebny. Może właśnie najbardziej potrzebny w kontekście dyskusji o opiece nad osobami z alzheimerem czy inną chorobą neurodegeneracyjną itd. I choć temat obrazu jest trudny – to przyznam, że wszystko mi tu ze sobą współgrało. To jest po prostu dobry film z świetnymi kreacjami aktorskimi (zwłaszcza Michała Żurawskiego jako Adama i Grzegorza Przybyła jako Gerarda). Warto go zobaczyć – także po to, by oswoić trochę alzheimera. Albo chociaż lepiej poznać tę chorobę – bo chyba nie da się jej tak naprawdę oswoić. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze