Fot. unsplash.com

Izabela: wpadłam w bagno, z którego wyciągnął mnie Bóg [ŚWIADECTWO]

To historia, która dzieje się każdego dnia. To historia walki złego o naszą duszę. W życiu Izabeli namieszał sporo, ale dzięki Bogu i dzięki mężowi kobieta wyszła na prostą. A właściwie – wciąż na nią wychodzi. Przeczytajcie jej świadectwo.

>>> Kuba Błaszczykowski: zawsze reprezentowałem 40 milionów Polaków

Nawróciłam się na początku 2021 roku. Choć pewnie lepiej byłoby powiedzieć, że nawracam się od początku 2021 roku, bo to ciągły proces. Jak powiedział mi pewien spowiednik, kiedy zaszło się głęboko w las, to trochę się trzeba potem przedzierać przez te krzaczory, żeby z niego wyjść.

Nie pasowałam

Opowieść mojego życia to historia braku miłości, głodu miłości i – dzięki Bogu – odnalezienia miłości. Historia bólu – tego świadomego i tego, który uświadamiam sobie dopiero teraz. Urodziłam się w dysfunkcyjnej rodzinie. Ojciec i dziadek byli alkoholikami. Matka, przytłoczona obowiązkami, zapominała o obowiązkach wobec własnych córek. Awantury, krzyki, strach, płacz były na porządku dziennym. To wspomnienia, które towarzyszą mi od najmłodszych lat. Nigdy nie czułam się w domu specjalnie ważna, kochana. Ba, często czułam się wręcz niewidoczna. Wzrastałam w przekonaniu, że pewnie coś jest ze mną nie tak, skoro nie zasługuję na uwagę, zainteresowanie, skoro nie jestem dla innych wartościową osobą. To wszystko zapisało się w mojej głowie, nawet nie w pełni świadomie. Jednocześnie, jak w każdym człowieku, był w moim sercu ogromny głód miłości, potrzeba bycia dla kogoś na pierwszym miejscu, potrzeba bycia zauważoną, tak po prostu. Nie dostawałam tego w domu, nie dostawałam tego w szkole – zawsze byłam raczej poza grupkami znajomych, nie czułam, żebym gdziekolwiek pasowała.

Fot. pixabay.com

Gruba i brzydka

Cierpiąc, nie potrafiłam się zwrócić o pomoc do Boga. Mama co prawda prowadzała mnie i moje siostry co tydzień do kościoła, ale niczego nam nie tłumaczyła, nie uczyła przeżywania, więc w mojej głowie to był po prostu dziwny obowiązek. Trzeba swoje odsiedzieć, msza się dłuży, w sumie po co to wszystko? Do tej pory w mojej głowie pojawiają się różne „gdyby”: gdyby moi rodzice potrafili stanąć na wysokości zadania, gdyby katecheci mieli mocniejsze powołanie, gdyby szkolny pedagog interesował się uczniami, gdybym spotkała na swojej drodze choć jeden dobry męski wzorzec… Prawdę mówiąc, nie ma to już dzisiaj żadnego znaczenia, tak się nie stało, szukanie winnych w przeszłości nic nie zmieni.

>>> Artur: Maryja uratowała nasze małżeństwo [ŚWIADECTWO]

Zwłaszcza, że winny tak naprawdę jest jeden. Oskarżyciel. On mówi młodej dziewczynce patrzącej w lustro, że jest gruba i brzydka i nic dziwnego, że jej koleżanki mają powodzenie, a ona nie. On jej mówi, że nie zasługuje na miłość i zainteresowanie. On podrzuca nastolatce rozpaczliwe sposoby szukania uwagi – ogromne dekolty, wyzywający makijaż, fałszywą pewność siebie. On każe jej chować coraz głębiej dobro i wrażliwość, jej prawdziwe cechy, bo przecież jak się ich nie schowa, to ją zranią. On w końcu każe jej wierzyć, że obcy starszy od niej dwa razy mężczyzna, zaczepiający ją na dyskotece, chcący jedynie użyć jej ciała do własnej przyjemności, to szczyt „zainteresowania”, na jakie może liczyć. Tak było ze mną. Miałam wtedy 14 lat. Byłam dzieckiem. Od tego się zaczęło. Potem był kolejny i kolejny… Krótkie, fałszywe namiastki uwagi, podróbki miłości – to wszystko, co dostawałam za ciągły upadek i ciągłe oddalanie się od Boga. Był jeszcze wstyd, coraz większe kompleksy, coraz większe poczucie pustki, które próbowałam zapełnić tym, co tę pustkę powodowało.

Zespół ratunkowy

Zły się cieszył, miał nade mną władzę. A ja pomagałam mu tę władzę powiększać. Wmawiał mi, że to mi się przecież podoba. Nie wiem, w którym momencie te destrukcyjne zachowania ewoluowały w uzależnienie – pewnie to nie był jeden moment. Wiem tylko, że już zupełnie nie kontrolowałam swojego życia. Choć ja odeszłam od Boga, to On z całych sił chciał mnie wyciągnąć z bagna, które mnie wciągało. Wysłał do mnie jednoosobowy zespół ratunkowy. Mężczyznę, który od pierwszego wejrzenia zobaczył we mnie wszystko to, co tak skrzętnie ukrywałam. To, czego sama już widziałam: piękno, dobro, wrażliwość i ból. Pokochał mnie, tak naprawdę. A ja? Nie byłam w stanie w to uwierzyć. Przecież mnie się nie kocha, przecież we mnie nie ma nic fascynującego. Przez kilka miesięcy na jego „kocham cię” odpowiadałam: „nie, nie kochasz”. Ale jednak coś mnie do niego ciągnęło, coś kazało mi się spotykać z nim kolejny i kolejny raz. W końcu zrozumiałam, że chcę być z nim, że nie chcę już żadnego innego.

>>> Basia: pozwoliłam Bogu wejść do swojego serca [ŚWIADECTWO]

Happy end? Chciałabym. Oczywiście, byliśmy razem, było pięknie. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwa. Kochałam go – tak jak potrafiłam, starałam się być dla niego najlepsza wersja siebie. Ale niestety, przeciwnik nie daje człowiekowi spokoju tylko dlatego, że człowiek powie, że tego spokoju chce. „Gdyby dowiedział się o tobie wszystkiego, to na pewno nie chciałby z tobą być”, „Myślisz, że zasługujesz na miłość? Nie, nie zasługujesz”, „Nie pokazuj mu prawdziwej siebie, mów mu to, co chce usłyszeć, inaczej nie będzie z ciebie zadowolony”. Takich podszeptów było pełno. Ciężko tak naprawdę w głębi  uwierzyć w to, że ktoś cię kocha, kiedy nie mamy do samych siebie miłości i szacunku. Później było jeszcze gorzej. Stało się to, co mówi słowo:

Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: „Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem”. Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni.

Fot. pixabay,.com

Wieśniak i rycerz

Chciałam być już tylko jego. Ale moje wnętrze było tylko wymiecione i przyozdobione. Bez Boga, bez miłości do siebie, z kulawą bardzo miłością do niego. Uzależnienie wróciło na rok przed naszym ślubem. Rzuciło mnie na ziemię i przeciągnęło z taką siłą, jakby chciało nadrobić te lata, kiedy nie miało nade mną władzy. Kiedy teraz myślę o tym poniżeniu, o obdarciu z godności, to nie potrafię nie kulić się w środku z bólu. Wzięliśmy ślub kościelny, wcześniej poszłam do spowiedzi, nieszczerej. Za bardzo wstydziłam, żeby powiedzieć o wszystkim księdzu, szczególnie temu, z którym później będę musiała rozmawiać w kancelarii. Ślub, choć był dla mnie naprawdę ważnym dniem, nie pomógł uporać się z niszczącymi mnie demonami. Bo człowiek bez Boga nie ma szans w starciu ze złem. Jest jak wieśniak z kijkiem, który chce walczyć z uzbrojonym rycerzem.

>>> Michał Jóźwiak: kłamstwo jest największą zbrodnią przeciw wolności

Mój mąż w końcu poznał część prawdy o mnie, o bagnie, w które wpadłam. To go bardzo zraniło, a mnie oprzytomniło. Choć nie do końca, bo dalej kłamałam, żeby ukryć ogrom moich win. Z czasem z sieci moich kłamstw zaczęły wysuwać się kolejne nitki, aż w końcu w pewnym momencie poczułam, że dłużej kłamać nie mogę – wyznałam mu prawdę i złamałam mu w ten sposób serce. I choć przez kolejne dni działy się w naszym domu sceny dantejskie, to już wtedy dostałam ogromny znak Bożej miłości, objawiającej się przez miłość mojego męża. Nie zostawił mnie. Myśl o tym zaświtała mu w głowie może na parę sekund, a potem po prostu wiedział, że musi ze mną zostać – choć miał podstawy do uzyskania stwierdzenia nieważności małżeństwa. A ja w nędzy, w rozpaczy i nienawiści do siebie za to, co zrobiłam jedynemu człowiekowi, który pokochał mnie całym sercem, w końcu usłyszałam krzyk Boga. „Przyjdź do mnie, ja ci pomogę”. Poczułam ogromną potrzebę spowiedzi, takiej prawdziwej, z całego życia. Dzień przed nią po raz pierwszy w życiu tak prawdziwie się modliłam. Przez prawie pół godziny płacząc mówiłam do Boga. Przepraszałam Go i błagałam o ratunek. I już nie przestałam z Nim rozmawiać.

Łaska

Ojciec mnie oczywiście wysłuchał. Nie znaczy to, że z dnia na dzień wszystko stało się proste i łatwe. Ale wskazał mi drogę i pomaga mi nią iść. Przez pośrednictwo spowiednika, do którego mnie wysłał (bo przypadków nie ma), skierował mnie do grupy modlitewnej, która jest dla mnie niesamowitym wsparciem, wciąż stawia na mojej drodze ludzi, którzy są mi akurat potrzebni. Kiedy Mu się zawierzyłam, kiedy oddałam się pod obronę Maryi, najgorliwszej wstawienniczki, zaczął małymi krokami uzdrawiać moją duszę. Dał mi spojrzeć na siebie swoimi oczami – dał mi odczuć, że jestem Jego córką. Teraz staję przed lustrem i z radością mówię, że jestem piękna. Zapragnęłam być w końcu prawdziwą sobą, taką, jaką On mnie stworzył i zaczęłam Mu dziękować za to, jak świetnie Mu to wyszło. Dał mi odnaleźć w sobie tę dobrą wstydliwość, będącą wyrazem szacunku do własnego ciała. Pozwolił mi też zobaczyć wszystkie kłamstwa złego. Ciężko pracuję nad tym, żeby odrzucić tę fałszywą tożsamość, narośl, jak sama ją nazywam, która stała się moim więzieniem i źródłem cierpień moich i mojego męża. To stanięcie w prawdzie było niesamowicie bolesnym doświadczeniem, bo musiałam zdać sobie sprawę z tego, że te wszystkie „kontakty seksualne” tak naprawdę były gwałtami na tej prawdziwej mnie. Bo takim gwałtem jest każdy stosunek poza małżeństwem, bo stworzona przez Boga dusza nigdy nie wyraża zgody na takie okropieństwa, ona jest stworzona do miłości jednego, jedynego przeznaczonego dla niej człowieka. Musiałam zrozumieć, że to, w czym szukałam marnych ochłapów uwagi i akceptacji było w gruncie rzeczy poniżeniem, uprzedmiotowieniem, że dla tych ludzi byłam tylko zabawką, sposobem na łatwe nasycenie chuci i pragnień. Ból tej prawdy był jednocześnie pięknym przeżyciem oczyszczenia – ogniem, który pali to, co suche i zniszczone, by drzewo mogło na nowo rozkwitnąć. W końcu udało mi się doświadczyć niewyobrażalnego szczęścia Bożej Miłości. Przez to doświadczenie uwierzyłam w pełnię miłości mojego męża, która jest ziemskim odbiciem tej Pierwotnej Miłości. Sprawiło to, że w naszym małżeństwie pojawił się zupełnie nowy, piękny poziom bliskości i czułości. I w końcu – piszę to z nieskrywaną dumą, choć wiem, że to zasługa działającej we mnie Łaski, a nie moja – udało mi się pokochać siebie i w wieku 27 lat zechcieć zadbać o siebie i zacząć żyć. Pojawiło się we mnie głębokie przekonanie, że zasługuję na szczęście i ogromna wiara w to, że Bóg to szczęście mi da.

Fot. pixabay.com

Chwała Panu

Teraz już wiem, że gdy czułam się niekochana, On mnie kochał. Że gdy czułam się samotna, On był przy mnie. Gdy straciłam nadzieję, On pokładał nadzieję we mnie. Przez cały czas, przez całe moje życie, Ojciec i Matka byli ze mną i razem ze mną cierpieli. Ta wiedza będzie ze mną już zawsze. Bo to coś więcej niż wiara. Namacalnie doświadczam, każdego dnia, Bożej opieki. Ja po prostu wiem, że On JEST i mnie kocha. Prowadzi mnie za rękę, żebym wyszła z tej – wydawałoby się – beznadziejnej sytuacji, ratuje mnie i moje małżeństwo, pomaga nam obojgu nieść nasze krzyże. Te zmiany działają nie tylko we mnie. Dobro rozlewa się wokół: zdecydowanie poprawiłam i pogłębiłam relacje z siostrami, które, choć same bliskości z Bogiem jeszcze nie odnalazły, bardzo mnie wspierają w mojej przemianie.

>>> Stanisława Celińska: dzięki modlitwie i wierze wyrwałam się z nałogu [ŚWIADECTWO]

Rzecz jasna zło dalej walczy. Dalej mierzę się ze wstydem, z lękiem przed odrzuceniem, dalej muszę się przełamywać do głośnego głoszenia dzieł Bożych w moim życiu i dzielenia się swoim świadectwem. Dalej mam chwile, w których myślę, że to wszystko mnie przerasta, że sobie nie poradzę, że to za ciężkie, a ja nie jestem na tyle silna. Ale wtedy przypominam sobie, że cała siła, jakiej potrzebuję, to siła potrzebna do pełnego zaufania i oddania władzy nad sobą Ojcu. A On już sobie we wszystkim poradzi. Jedyne, co sama mogę zrobić, to chwalić Go i mieć nadzieję, że moja historia pomoże choć jednej osobie nie wpaść w sidła zła, tak jak stało się to ze mną. Dlatego piszę to świadectwo. Nawet teraz muszę zwalczać w sobie myśli, że może tylko się ośmieszę, dzieląc się tymi słowami. Ale na szczęście już wiem, że te myśli pochodzą od tej „łajzy rogatej”. I wiem też, że natężenie jego wysiłków to coś, z czego powinnam się cieszyć – bo świadczy tylko o tym, że przegrywa i zapędzony w róg, próbuje wszelkich możliwych sztuczek.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze