Fot. cathopic

Jestem katoliczką i jestem homoseksualna 

Znamy się z Anią (imię zmienione) od kilkunastu lat. Poznałyśmy się podczas wakacji, na rekolekcjach. Jest pogodną, inteligentną kobietą. Raczej typem działaczki niż domatorki. Uwielbia filmy, jazdę na rowerze, zespół Hillsong, a nade wszystko Boga. Jest zaangażowana w Kościele, ale czasami jest jej tam naprawdę trudno. I to nie z powodu doktryny czy wymagań moralnych, ale z powodu nas, członków tego Kościoła.

Sama nie ma odwagi napisać o tym, jak czuje się w Kościele, o tym, co ją boli. Ale ja nie mogę o tym milczeć, nie chcę, żeby musiała przeżywać to sama. Chrześcijańska miłość i prawda są dla mnie ważniejsze od ewentualnych oskarżeń, które mogą na mnie spaść. Chociaż przyznam szczerze, że nie opuszcza mnie też cicha nadzieja, że niektórzy zareagują z pewną empatią. Opowieść Ani mogłaby wyglądać tak.

***

Kiedy miałam mniej więcej dwanaście, trzynaście lat zachwyciłam się chrześcijańską muzyką. Najpierw polską, a później zaczął się u nas rozwijać Internet i poznawałam zagraniczne zespoły. I słuchałam o Bogu, o Jego miłości, chciałam poznawać Go więcej i więcej. Chodziłam na spotkania duszpasterstwa, zaczęłam grać na gitarze. Ale później wszystko zaczynało się sypać. Zaczęłam sobie uświadamiać, że będę miała problem. Nie potrafiłam się do tego przyznać przed sobą. Zaczęłam nienawidzić siebie jako dziewczyny, później kobiety. Jakoś zakręciłam się w myśleniu, że gdybym była chłopakiem, to nie musiałabym czuć się winna, inna, chora, zboczona, że podobają mi się kobiety. Bardzo siebie oskarżałam, że tak czuję. Myślałam, że jeśli będę chodziła z chłopakiem, to może zmienią się moje pragnienia. Od tamtej pory minęło ponad dwadzieścia lat. Miałam ich paru, ale nic się nie zmieniło.

Chciałam, aby biskupi dowiedzieli się, że istnieją ludzie tacy jak ja [ROZMOWA]

Kilka lat temu załamałam się. Uświadomiłam sobie, że jeśli mam nie zwariować to muszę przestać zaprzeczać temu, że czuję to, co czuję. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, przekonać siebie czy wyprać mózgu. Będąc z chłopakami, tylko ich przez to raniłam. Ale nie wiedziałam, jak przyznać: tak jestem osobą, która ma skłonności homoseksualne i jednocześnie nie musieć rezygnować z relacji z Bogiem? Jak pozostać w Kościele?

Pierwszą konsekwencją będzie to, że nigdy nie będę mogła być w związku, pokochać w ten sposób, ani być w ten sposób kochana. Oszukiwałabym, gdybym ci powiedziała, że zawsze byłam w tej postawie niezłomna. Ale ostatecznie wybrałam. Chcę żyć blisko Boga, przystępować do komunii. I chociaż ten wybór czasami jest dla mnie tak boleśnie rozdzierający, że z trudem opanowuję łzy, jadąc tramwajem, spotykając się ze znajomymi, w pracy, to w głębi duszy wiem, że wybrałam dobrze. I będę znosić te bolesne konsekwencje. Z miłości do Chrystusa i z zaufania do nauki Kościoła.

Drugą sprawą jest świadomość, że gdybym powiedziała ludziom związanym z Kościołem, z którymi współpracuję, z którymi wspólnie przygotowujemy różne wydarzenia, spotykamy się, modlimy – to jestem przekonana, że w większości spotkałabym się z odrzuceniem. Pomimo tego, że nie prowadzę aktywnego życia homoseksualnego, byłabym momentalnie zakwalifikowana jako ktoś, z kim lepiej się nie zadawać. Wiele razy słyszałam, kiedy moi znajomi, bliżsi lub dalsi wypowiadali się o tych zbokach, ciotach, lesbach, gejozach, ciepłych, tęczowych… tych jeszcze mniej niewybrednych epitetów nie przytoczę. I chociaż staram się nie brać tego do siebie, to bardzo mnie to boli, kiedy sobie pomyślę, że gdyby tylko wiedzieli…

Nie wiem jak to się stało, że jestem homoseksualna. Chodzę na terapię. Modliłam się o uzdrowienie. Nie chcę od Kościoła litości ani aprobaty dla realizacji homoseksualnych pragnień. Nie chcę nikogo gorszyć. Nie chcę adoptować dzieci. Ale marzę o Kościele, w którym mogłabym powiedzieć: tak, jestem katoliczką i jestem homoseksualna. I ludzie nie patrzyliby na mnie tylko przez pryzmat seksualności, która jest moją raną, ale przez pryzmat moich wyborów, tego, co mogę dać. Bo przecież pomimo tego, że nigdy nie założę rodziny, mogę kochać, mogę się przyjaźnić i nikomu ani niczemu tym nie zagrażać. Chciałabym po prostu móc żyć bez poczucia winy, bez poczucia, że muszę się ukrywać, że nie mogę podzielić się swoim zmaganiem, że muszę być zawsze bardzo ostrożna, żeby nikt się nie domyślił…

***

Ania zna wiele osób. Budzi sympatię. I być może dlatego tak bardzo przeraża mnie i tak bardzo nie zgadzam się na to, żeby ujawnienie tego, z czym się zmaga, miało to wszystko przekreślić. Kościół powinien być najbezpieczniejszym miejscem do tego, by móc leczyć rany i wzrastać w miłości. Nie będzie taki, jeśli w tak łatwy sposób będziemy osądzać i wykluczać. I chociaż wymyślalibyśmy najtwardsze argumenty, to odrzucając innych, nikogo nie zafascynujemy Chrystusem. Nie damy im szansy, by mogli towarzyszyć nam na drodze ku zbawieniu.

Bardzo poruszył mnie film ze świadectwami osób homoseksualnych, które odnalazły Jezusa i swoje miejsce w Kościele katolickim. Poniżej link do tego filmu.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze