„Minari”, fot. mat. prasowe

Koreańska czułość

„Minari” to tytuł filmu, który jest wyświetlany właśnie w polskich kinach. To jednocześnie zielona roślina, japońska odmiana naszej popularnej i dobrze nam znanej pietruszki. Minari ma w filmie mocno drugoplanowe, ale jednocześnie symboliczne znaczenie. To jednak nie film botaniczny, to film o sile rodziny, w tym przypadku – rodziny koreańskiej.  

MACIEJ: Jacob, Monica wraz ze swoimi dziećmi – Davidem oraz Anne – wybierają się z Korei Południowej do Ameryki. Chcą podnieść swój standard życia. Są bardzo pracowici, nie boją się wyzwań, chcą zapewnić swoim dzieciom dobrą przyszłość.  

Kurczaki i pietruszka  

Na początku robią to, w czym są bardzo dobrzy. Otóż… zaglądają w tyłki kurczakom. Dosłownie. Są sekserami, czyli segregują kurczaki na osobniki męskie i żeńskie. To te żeńskie są przeznaczane później do handlu czy znoszenia jaj. Praca – to nie dziwne – mało rozwojowa i jednocześnie mało przyjemna (zakrawa przecież na zwierzęcą segregację i eugenikę). To między innymi z tego powodu głowa rodziny – Jacob – szuka dobrego miejsca na nowe zajęcie. A ma nim być prowadzenie farmy. Chce uprawiać koreańskie rośliny, by sprzedawać je do koreańskich sklepów. Tych, w różnych okolicznych miastach, jest coraz więcej. Jacob ma więc nadzieję, że to pomysł na dobry biznes.  

Niełatwe życie 

Jego żona nie jest tym pomysłem zachwycona. Obawia się kosztów produkcji. W dodatku mieszkają przez to dość daleko od miasta, a tym samym i od szpitala. Szybka pomoc lekarska jest dla nich kluczowa, bo ich syn – David – ma wadę serca, która w sytuacjach kryzysowych wymaga szybkiej wizyty w szpitalu i interwencji lekarza. Do tego dochodzą problemy związane z nawodnieniem farmy. W tym pomaga – wierzący w nieustanną Boską interwencję – sąsiad Paul. W swojej mocno magicznej religijności potrafi wiejskimi drogami chodzić z krzyżem („to jest moja prawdziwa msza święta” – mówi), a z pola wypędzać złe duchy. Sama rodzina migrantów też jest wierząca, ale w bardziej tradycyjny sposób. Co niedzielę jeżdżą do kościoła na modlitwę.

>>> Bp Nitkiewicz: rodzina jest podstawą życia religijnego i społecznego

fot. mat. prasowe

Babcia, która śmierdzi Koreą 

Czy uda im się zrobić z farmy biznes? I czy jednocześnie uda im się przetrwać kryzysowe momenty? To najlepiej zobaczyć na własne oczy. Na pewno w tej historii kluczowe będą dwie osoby: David i jego babcia – Soonja. Oboje na początku musieli się dopiero poznać. David urodził się już w Stanach (gdy jego rodzina była już na emigracji), nie mógł więc poznać babci. Ona sama postanowiła przyjechać do swojej rodziny, by pomóc im w realizowaniu amerykańskiego snu. David na początku nie ufał babci, mówił nawet, „że nie jest prawdziwa” i „śmierdzi Koreą”. Za obie oceny dostało mu się od rodziców, ale babcia stawała w jego obronie. Po czasie zawiązała się między nimi bardzo silna relacja. To oni razem zasadzili nad rzeką minari. I… jak się później okazało, to co najprostsze bywa najlepsze. Minari pięknie zakwitło, rosło sobie po cichu, niepostrzeżenie. Tak samo, jak relacje między bohaterami filmu.

>>> Wakacyjne drogi z książką i filmem

David, syn Jacoba i Monici, fot. mat. prasowe

Inna Ameryka 

HUBERT: Amerykańska prowincja, pewnie jakaś połowa lat 80. ubiegłego wieku – podana jest bowiem informacja o tym, że rządzi Reagan. Ale widełki czasowe nie mają większego znaczenia dla tej opowieści – bo jest to historia bardzo uniwersalna. Można byłoby osadzić ją w różnych kontekstach czasowych i miejscowych. Jacob i Monica Yi chcą w Arkansas (a przede wszystkim mąż chce) zrealizować swój american dream. Ma być nim farma z koreańskimi warzywa. Farma, choć żona początkowo myślała, że chodzi o zwykły ogród. Nie wiedziała, że plany męża są trochę inne.  To film o próbie odnalezienia się w prawdziwej Ameryce, która wygląda zupełnie inaczej niż ta prezentowana przez większość filmów z Hollywood. Nie tak łatwo obcokrajowcom odnaleźć się w USA. To widać właśnie w tym filmie – i to pomimo tego, że bohaterowie trafiają na przyjaźnie nastawionych do nich Amerykanów. 

Być razem 

Bardziej jednak niż o wchodzeniu w nową kulturę jest to film o rodzinie i o relacjach w niej. Kochające się małżeństwo zaczyna się od siebie powoli oddalać. Zaczynają mieć inne życiowe priorytety. W pewnej rozmowie David słyszy nawet od żony, że farma jest dla niego ważniejsza od rodziny. Słyszy, że gdy jest dobrze, to są blisko, ale gdy jest źle – to się od siebie oddalają. Monica próbuje go przekonać, że najważniejsze jest bycie razem – nawet jeśli warunki zewnętrzne akurat nam nie sprzyjają. W obrazie wyreżyserowanym przez Lee Isaaca Chunga widzimy, jak ważna jest troska o relacje w rodzinie, jak ważne jest pielęgnowanie tych relacji. To one dają nam siłę napędową do życia i działania – a ich brak czy naderwanie może być przyczyną życiowych zawirowań.

>>> Anthony Hopkins w nierównej walce z Alzheimerem

Jacob i Monica, fot. mat. prasowe

Korzenie 

To też o film o akceptacji swoich korzeni. W pewnym momencie do rodziny przyjeżdża z Korei matka Monici. Próbuje nawiązać relacje ze swoimi wnukami, zwłaszcza z małym, chorującym na serce Davidem. Ale chłopiec boi się babci i ją odrzuca. Wszak jest zupełnie inna od babć, które David poznał w Ameryce. Chłopiec urodził się już w USA i dla niego to Ameryka jest domem. Tymczasem warto poznawać też swoje dalsze korzenie, swoja historię. Babci z czasem uda się dotrzeć do wnuka. Zresztą, to właśnie babcia będzie miała ogromny wpływ na ostateczne rozwiązanie całej historii – tak dramatyczny, jak i dający nadzieję. Yuh-Jung Youn, która wcieliła się w rolę babci Soonji, otrzymała za tę kreację Oscara (drugoplanowa rola żeńska).

Monica, „Minari”, fot. mat. prasowe

 

Podsumowując 

HUBERT: To film bardzo spokojny, stonowany. Nie dzieje się w nim wiele. Najważniejsza jest budowa siebie w nowej przestrzeni i rzeczywistości – z uwzględnieniem potrzeb każdego członka rodziny i przeszłości. Melancholijna muzyka i refleksyjne kadry jeszcze bardziej pomagają wczuć się w opowieść, którą prezentuje „Minari”. Na koniec warto jeszcze dodać, że to film poniekąd biograficzny, opowiadający o młodości reżysera – mały David to bowiem odpowiednik Lee Isaaca Chunga. 

MACIEJ: „Minari” to opowieść o dojrzewaniu. O dojrzewaniu relacji, dojrzewaniu do podejmowania nowych, trudnych decyzji, o dojrzewaniu do uczuć. To też film o tym, co w tym dojrzewaniu pomaga. Roślinom pomaga dobre nawodnienie, odpowiednia ilość słońca oraz potrzebne minerały i dobre, sprzyjające otoczenie. Jak to jest u ludzi? „Minari” daje na to dobrą i piękną odpowiedź.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze