Maciej Romaniszyn: Bóg zawsze mnie prowadzi. Jest najlepszą drogą [ROZMOWA]
Pierwszy raz na pielgrzymkę poszedł z konkretną misją. W tym roku miał po raz dziesiąty dotrzeć na Jasną Górę. Gdy jednak odwołali jego grupę pielgrzymkową, w podróż wybrał się sam, a po drodze wielokrotnie doświadczył działania Maryi i Boga.
Karolina Binek (misyjne.pl): Czym dla Ciebie jest pielgrzymka?
Z definicji pielgrzymka to podróż podjęta z pobudek religijnych do miejsc świętych. Już w latach średniowiecznych ludzie właśnie w celach pokutnych wędrowali pieszo do Ziemi Świętej. Dla mnie osobiście to jest właśnie droga do określonego celu. Ludzie pielgrzymują różnymi środkami komunikacji, a moją ulubioną formą jest jednak piesza wędrówka z plecakiem. Nie uznaję w czasie takiej wędrówki „podwożenia” czy też podjeżdżania jakimiś środkami komunikacji. Nie neguje tego u innych, bo jeżeli ktoś nie ma dobrego zdrowia, to powinien próbować na dowolny sposób. Mi osobiście jednak Pan Bóg zawsze, jeżeli go poproszę, daje niezbędną siłę do wędrowania. Nieraz zdarzają mi się kontuzje na szlaku, ale mimo to prę naprzód. Zasadniczo w życiu odbyłem dwie główne pielgrzymki. Pierwsza to coroczna do Częstochowy, druga to Szlak Św. Jakuba w Hiszpanii.
>>> Bp Pindel: pielgrzymka to dobry sposób na ewangelizację
Maciej Romaniszyn: Jak zaczęła się Twoja historia z chodzeniem na pielgrzymkę?
Tu jest dosyć ciekawa historia. Pochodzę z wierzącej rodziny i każdy z moich najbliższych był przynajmniej raz na pielgrzymce, zanim ja zacząłem wędrować. Tak się składało, że zawsze coś mi wypadało albo po prostu nie mogłem znaleźć odpowiedniej motywacji. Dopiero po przeprowadzce do Wrocławia (bo pochodzę z małej miejscowości – Stare Bogaczowice) udało się pierwszy raz. Zadzwonił do mnie pewnego dnia w lipcu mój znajomy Tomasz, który był odpowiedzialny za media i prasę na Pieszej Pielgrzymce Świdnickiej. Tak się składa, że jego syn był u mnie na obozie siatkarskim, który prowadziłem. Wiedział że jestem sędzią i trenerem piłki siatkowej i dlatego złożył mi przez telefon propozycję. Powiedział, że co roku w trakcie pielgrzymowania jest organizowany turniej piłki nożnej dla mężczyzn. Po dojściu na bazę rozgrywa się mecze poszczególnych grup jako ciąg rozgrywek sportowych. Wtedy powiedział o swoim pomyśle, żeby zorganizować coś dla kobiet, na przykład turniej w siatkówkę.
Mając konkretną misję było Ci o wiele łatwiej zdecydować się na pielgrzymkę?
Jak dzisiaj o tym pomyślę, to faktycznie to był dobry pomysł Pana Boga. Bo gdybym miał ruszyć sam jako „zwykły pielgrzym”, to pewnie znowu bym się nie zdecydował. A gdy miałem jakąś misję do spełnienia, to już nie było innego wyboru. Wyruszyłem więc ze Świdnicy. Byłem w służbach pielgrzymkowych, więc mogłem korzystać z „podwózki”. Jednak dla mnie to było by totalnie bez sensu. Problem pojawiał się wieczorem, gdy dochodziliśmy na bazę. Wszyscy rozbijali namioty i szli odpocząć, a ja rozstawiałem przenośne boisko do siatkówki i zaczynałem „gwizdać” mecze poszczególnych grup. Gdy zbliżała się godzina 21.00, czyli apel, szybko kończyłem, rozbijałem swój namiot, szedłem po jakąś wodę żeby się umyć i jako jeden z ostatnich szedłem spać. Było to dosyć męczące na dłuższą metę…
>>> Pielgrzymka z Łowicza rozwiązana po ponownej interwencji policji
Rozgrywki siatkówki stały się z czasem tradycją tej pielgrzymki?
W kolejnych latach chodziłem właśnie dlatego, że zapoczątkowała się nowa tradycja i czułem się odpowiedzialny, aby w niej uczestniczyć. Nie byłem zapisany do żadnej konkretnej grupy, więc w czasie drogi mogłem różne etapy przebywać z różnymi grupami. Korzystałem z tego poznając różne charyzmaty i bardzo dużo ludzi. Z czasem stałem się już dość rozpoznawalny i zamiast „Witam, brata”, pielgrzymi zaczęli się do mnie zwracać: „Dzień dobry, panie sędzio”.
Która z dotychczasowych pielgrzymek najbardziej zapadła Ci w pamięć i dlaczego?
Przez lata wędrowałem różnymi pielgrzymkami. Jednak po tragicznej śmierci mojego przyjaciela, który był sędzią piłki nożnej i razem ze mną prowadził równorzędne rozgrywki dla mężczyzn postanowiłem zrobić sobie przerwę. Później poszedłem do Częstochowy z pielgrzymką wrocławską. Zawarłem z Matka Bożą pewien pakt. Obiecałem jej, gdy naprawdę miałem ciężki okres w życiu, że jeżeli postawi przede mną wyjątkową osobę, w której się naprawdę zakocham, to ja w podziękowaniu za to co roku będę pielgrzymował do jej tronu. To jednak zmotywowało mnie podwójnie.
Najbardziej wyjątkowa pielgrzymka była z resztą z moją byłą dziewczyną. Wyszliśmy z grupą poznańską z Pudliszek. Nie była to pielgrzymka namiotowa, lecz spało się podczas niej w domach miejscowych ludzi. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tej formy. Jednak okazała się ona pewnym rodzajem ewangelizacji tych rodzin i osób, które nas przyjmowały na nocleg.
>>> Pielgrzymka Żywego Różańca na Jasną Górę. Tym razem inna, niż zawsze
Za każdym razem bez problemu znajdowaliście nocleg?
Nieraz gdy doszliśmy już do finalnej miejscowości, musieliśmy przejść we dwójkę prawie wszystkie domy, zanim udało nam się znaleźć miejsce do spania. Wtedy radość była ogromna. Dla mnie mimo, iż pracuje na co dzień z ludźmi jako sędzia trener czy wodzirej, najtrudniejsze było właśnie pukanie od drzwi do drzwi i proszenie nieznajomych osób o pomoc. Pan Bóg chciał w ten sposób nauczyć mnie znowu pokory i trochę chyba mu się udało.
W tym roku wyruszyłeś również na pielgrzymkę. Tym razem jednak samotną…
Tak, mamy czas pandemii i normalna pielgrzymka jest zabroniona. Z Wrocławia miała ruszyć sztafeta. Każdego dnia idzie inna grupa albo dwie, są dowożeni busem i następnie wieczorem zabierani z powrotem. Niestety w takiej formie nie mógłbym wywiązać się z mojej umowy z Matką Bożą. Nie chciałem jednak iść z namiotem lub też prosić nieznajomych o nocleg. Stwierdziłem więc, że wykorzystam Facebooka i liczbę swoich znajomych. Opublikowałem więc informację, że w tym roku wybieram się prawdopodobnie sam do Częstochowy pieszo, planuje iść około 50 kilometrów dziennie, więc większe miasta, jakie będę mijał to pewnie: Namysłów, Kluczbork i jakieś pod samą Częstochową. Szczerze mówiąc, nie liczyłem na jakiś duży czy szybki odzew. Jednak już za kilka minut miałem załatwiony pierwszy nocleg. Kolejny zaoferowała mi dziewczyna z jednej z katolickich grup na Facebooku. I wtedy już mogłem spokojnie wyruszyć.
Sam marsz nie sprawił mi dużego problemu. Pierwszego dnia z Wrocławia do Namysłowa zrobiłem 56 kilometrów w 10 godzin z postojami. Największym problemem wyjątkowo okazały się komary.
Jakim przesłaniem ze swojej pielgrzymki chciałbyś się podzielić z naszymi czytelnikami?
Muszę powiedzieć że Pan Bóg i Matka Boża prowadzili mnie przez całą drogę. Dużo szedłem małymi wioskami i polnymi drogami. W czasie drogi jak zwykle wiele modliłem się na różańcu za osoby, którym obiecałem swoja modlitwę i czułem także że one ofiarują mnie Panu Bogu i dzięki temu mam mnóstwo sił do wędrowania.
Łącznie przeszedłem 200 kilometrów w 4 dni z plecakiem. To dosyć sporo. Trzeciego dnia nie miałem zaplanowanego noclegu ale Pan Bóg jak zwykle się wykazał. Ponadto nie miałem wyznaczonej trasy. Wiedziałem tylko, że pierwszego dnia muszę dotrzeć do Namysłowa, a drugiego do Kluczborka. Korzystałem trochę z nawigacji, a resztę szedłem tam, gdzie Pan Bóg mnie prowadził. To w sumie zawsze jest najlepsza droga.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |