Jak przeżyć rodzinne święta w domu i nie zwariować. Część 1
Święta to w sumie taki rodzinny czas: jest miło, przyjemnie itp., itd. Tylko dlaczego tak wielu młodych ludzi w wieku studenckim bądź „postudenckim” jedzie do domu z duszą na ramieniu?
Temat świątecznych podróży do domu jest jedynie pretekstem do poruszenia tematu znacznie głębszego. Jak dorosnąć do wyjścia z domu rodzinnego w taki sposób, aby bezpiecznie do niego wracać? Bezpiecznie, to znaczy tak, aby pobyt nie wiązał się z druzgocącymi emocjonalnie wymianami zdań czy też z ciągłym potakiwaniem i bezsilnością w wyrażeniu sprzeciwu wobec czegoś, na co się nie zgadzamy.
Każdy z nas przebył etap wyprowadzki z domu rodzinnego. A tych, którzy jeszcze nie przeżyli, również to czeka. Oczywiście nie wliczam tutaj różnych sytuacji związanych z chorobami i fizyczną niezdolnością do życia bez stałej opieki rodzicielskiej. Wszystkie inne przypadki związane z finansami („pracuję, ale nie stać mnie na samodzielne mieszkanie” – tj. wolę sobie odłożyć), czy spełnieniem obowiązków wobec rodziców („moi rodzice mnie potrzebują, no i ja ich też potrzebuję, bo w sumie to wygodnie nam razem”) i inne wyliczane według pomysłowości i kreatywności własnej są z natury rzeczy pozbawieniem siebie i rodziców jednej z bardzo ważnych faz rozwojowych. Aby rodzic przestał być rodzicem dziecka, a zaczął być rodzicem dorosłego, musi przejść przez tzw. syndrom pustego gniazda, a właściwie kryzys, który wówczas występuje. Moment wyprowadzki dziecka jest czasem, gdy rodzice przeorganizowują swoje życie, przechodzą na inny tryb: już nie są dzieciom tak bardzo potrzebni i z tym muszą się pogodzić, aby odkryć, że teraz mogą zająć się swoim życiem bardziej niż dotychczas. To im jest potrzebne, mimo że może nieść ze sobą wiele żalu i smutku za dzieckiem odchodzącym w świat. Oczywiście czasem ze względu na zdrowie rodziców istnieje potrzeba powtórnego zamieszkania razem, ale wspólne mieszkanie wówczas odbywa się na zupełnie innych zasadach niż gdy rodzic nie doświadczy i nie przepracuje „pustego gniazda”.
Młodemu człowiekowi również potrzebne jest usamodzielnienie, organizacja każdej ze sfer swojego życia i odpowiedzialności za nie. Prawdziwego opuszczenia gniazda nie ma więc wtedy, kiedy brudne rzeczy i tak lądują w maminej pralce, telewizor u rodziców jest lepszy niż własny, nie wspominając o tym, że „mama i tak gotuje obiad dla siebie i dla taty, po co więc gotować tylko dla siebie”. Dobrze więc nawet, gdy przed wejściem w związek małżeński młodzi ludzie pomieszkają przynajmniej kilka miesięcy samodzielnie, bez rodziców. Są wówczas w stanie odczuć cały słodki ciężar obowiązków domowych, pilnowania swoich dokumentów i tego, czy w lodówce są składniki na obiad.
Chodzi o to, żeby rodzic nie był już potrzebny w dziecięcym sensie tego słowa. Wówczas dziecko z rodzicem może przejść do komunikacji dorosły – dorosły. Jednak nie zawsze jest to takie proste…
Ale o tym w następnym artykule.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |