Tomasz Rożek: po prostu mniej konsumujmy [ROZMOWA]
Z doktorem nauk fizycznych, dziennikarzem i popularyzatorem naukowym rozmawiamy o tym, czy dla naszej planety jest jeszcze ratunek. Czy jest szansa na solidarność w tej sprawie między bogatą Północą a rozwijającym się Południem? Tomasz Rożek widzi nadzieję w ograniczeniu konsumpcji. Czy chrześcijanie będą w stanie – w trosce o dobro Ziemi – mniej kupować, mniej zużywać, mniej mieć a bardziej być?
Maciej Kluczka (misyjne.pl): Czy jest taki problem z dziedziny ochrony środowiska, który powinniśmy potraktować absolutnie priorytetowo czy też jest ich tyle, że trzeba zająć się całym pakietem?
Tomasz Rożek (autor bloga „Nauka. To Lubię”): Rozwiązanie wszystkich problemów ekologicznych sprowadza się do naszej konsumpcji. Te problemy, o których najczęściej się mówi, wynikają z produkcji i transportu. A produkcja nie jest wysyłana na Marsa tylko zostaje u nas, na naszej planecie. Ja mogę uczyć dzieci, by gasiły światło, gdy wychodzą z pokoju. Tylko, że to nie jest kluczowy problem, bo dziś urządzeń elektrycznych mamy w domu tak dużo, że prąd przeznaczany na oświetlanie mieszkania to mały procent całej zużywanej przez nas energii. Hasło „gaś światło” kiedyś było ważne, bo mieliśmy światło i może jeszcze bojler, ale dzisiaj mamy kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) różnych sprzętów. Takie zachowanie spełnia jednak ważny aspekt edukacyjny; pod warunkiem, że zdamy sobie sprawę, że każda nasza działalność związana jest z jakimś rodzajem produkcji. Musimy jeść, ale niekoniecznie musimy wyrzucać jedzenie, możemy (a nawet powinniśmy) jeździć na wakacje, ale może nie na drugi koniec świata. Kupmy samochód, ale nie musimy co trzy lata zmieniać go na nowszy model – tylko dlatego, że stać nas na lepszy. Zadanie jest proste: mniej konsumujmy. A tę konsumpcję, której nie możemy obciąć, starajmy się przekierować na tory, które będą neutralne, albo w minimalnym stopniu będą wpływały na nasze otoczenie. To łatwo powiedzieć, ale bardzo trudno zrobić. Nowe samochody, produkty różnego rodzaju, ruch lotniczy; to są potężne gałęzie przemysłu, na których zarabia się grube miliardy, a miliony ludzi znajdują w nich zatrudnienie. A ludzie mają z czego żyć.
Koło w tej wielkiej globalnej maszynie zamyka się, a jednocześnie ta machina pędzi coraz szybciej. Gdzie szukać ratunku?
Powinniśmy zapytać o to, jak zmniejszyć konsumpcję, nie wpędzając w totalne kłopoty naszych gospodarek. Cały nasz system ekonomiczny i społeczny jest oparty na tym, że budujemy piramidę finansową…
Oj… wiemy, jak to się potrafi skończyć; to może runąć jak domek z kart.
Zasoby, złoża są skończone (węgla, gazu, wody). Wiemy o tym, ale równocześnie konsumujemy więcej, bo tylko wzrost nas interesuje.
>>> Katolicka ekologia. Integralnie albo wcale
Można dojść do bardzo fatalistycznych wniosków, że jeśli ten konsumpcjonizm już nakręciliśmy, to trudno teraz tę maszynę spowolnić, a już w ogóle chyba niemożliwe jest przestawienie jej na dobre tory.
Dobrze, teraz będzie trochę nadziei. Nie jestem bowiem przekonany, że to się musi wykoleić. Pojawiają się nowe technologie. Kiedyś produkowaliśmy prąd przez spalanie węgla; jednym ze wskaźników rozwoju gospodarczego była i wciąż jest konsumpcja prądu. Świat, rozwijając się, potrzebuje coraz więcej energii. Kiedyś powstawały w tym celu kopalnie i elektrownie węglowe. Później natomiast pojawiła się technologia – energetyka jądrowa – która miała taki przekaz: „Możemy mieć więcej prądu, a jego produkcja nie będzie oznaczała większego wpływu na środowisko”. Mijają lata, pojawiają się technologie zielone, na których nie można oprzeć całej gospodarki, ale mogą być one znaczącym elementem tzw. miksu energetycznego. Czyli nie zawsze większa konsumpcja musi oznaczać większy wpływ na środowisko.
Czyli w rozwoju nauki i techniki jest nadzieja. Technologia nie musi być zła.
Technika nigdy nie jest ani dobra ani zła, jest moralnie neutralna; pozostaje pytanie, jak zostanie wykorzystana. Można podawać wiele przykładów na to, że technika rozwiązała jakiś problem. Niekoniecznie więc musi być tak, że widzimy zakręt, a nasz pociąg musi wypaść z szyn. Czy da się tę maszynę zwolnić? W historii bywały sytuacje, że trzeba było zaciągnąć ręczny hamulec. To najczęściej wiązało się z wojną, z epidemią. Tylko, że zaciąganie ręcznego to niestety bardzo bolesny proces.
>>> Islamski mufti o „Laudato si’”: ochrona klimatu może wzmocnić dialog religii
A bywało w historii tak, że po zaciągnięciu hamulca rozwój miast, gospodarek, transportu jeszcze bardziej przyspieszył. Ludzie mieli ochotę jeszcze więcej budować, więcej podróżować i konsumować. Lockdown z pierwszej połowy roku mógł być więc tylko chwilowym oddechem dla Matki Ziemi.
Myślę, że tego oddechu w statystykach nawet nie zauważymy. Tych problemów nie rozwiążemy, rezygnując z plastikowych słomek i dając o tym hasztagi w internecie. Teraz są modne metalowe słomki, a przecież to też jest skończony zasób, nie mówiąc o energii potrzebnej do ich wyprodukowania. To sprawne medialne akcje, które dają nam alibi: „uratowaliśmy ziemię” albo „przynajmniej” wieloryba. Nieprawda, nikogo nie uratowaliśmy.
Naprawdę? Ale przecież widzimy zdjęcia wód oceanów, mórz, gdzie plastik zalega, gdzie zwierzęta giną przez tworzywa sztuczne pływające w wodzie. Mamy machnąć ręką na tę słomkę? Czy jednak, choć to kropla w morzu potrzeb, to jednak każde „eko-działanie” jest ważne? Pytam też w kontekście innych drobnych spraw, które są w zasięgu naszych możliwości: gaszenia światła, segregowania śmieci, jeżdżenia komunikacją miejską.
To ma sens edukacyjny. Ja, mając świadomość, że niewiele to zmieni, mówię dzieciom: „Gaście światło, gdy wychodzicie z pokoju”. Jednocześnie mam nadzieję, że zrozumieją to nie tylko jako gaszenie światła, ale przede wszystkim jako ogólne „zalecenie” bardziej powściągliwego korzystania z wszelakich dóbr.
A później te dzieci będę budowały naszą rzeczywistość i może kolejne pokolenia nie będą już tak nastawione na konsumpcję?
W tym może być sposób. Niedawno rozmawiałem z Otylią Jędrzejczak, mistrzynią olimpijską, która założyła fundację pomagającą dzieciom. Rozmawialiśmy o sposobach pomagania. Pojawił się wątek pomagania przez „lajkowanie” (dodawanie na Facebooku pozytywnej odpowiedzi poprzez znak kciuka – przyp. red.). Dla niektórych „zalajkowanie” ważnej sprawy już oznacza, że „jestem super gościem”. A nawet jeśli miliard ludzi „zalajkuje” ważny temat, to nic może się nie zmienić. „Lajkowanie” jest o tyle ważne, że dzięki temu istotną informację przerzucamy dalej, ale to dopiero pierwszy krok. Trzeba zrobić coś dalej, bo bez tego ten pierwszy krok okaże się bez sensu. Nie chcę powiedzieć: „Nie lajkuj”. Ale chce powiedzieć: „Lajkuj, ale zrób krok dalej”. I o to też mi chodzi w temacie słomek. Niekorzystanie z plastikowych słomek i gaszenie na godzinę świateł raz do roku, nie oznacza, że jesteśmy zieloni, ekologiczni. Nie chcę powiedzieć: „Zlikwidujmy samochody, wyłączmy prąd”. Nauczmy się korzystać z tych dóbr racjonalnie. Także z tworzyw sztucznych. Dzięki nim jesteśmy zdrowsi, dłużej żyjemy, pomagają nam w przechowywaniu żywności, w medycynie, w wielu sferach naszego życia. Tylko nie nauczyliśmy się z nich racjonalnie korzystać.
Racjonalność brzmi tu jak złoty środek, żeby nie powiedzieć – Święty Graal.
To, nad czym powinniśmy się zastanowić, to rozwój technologiczny i szukanie rozwiązań problemów nie w skali mikro, a nawet nano (jak w przypadku tego światła w domu), ale w skali makro. Rozwój nauki na pewno temu służy. Jeśli tak nie rozwiążemy tego problemu, to nasz pociąg faktycznie się wykolei. Jest jeden poważny kłopot. Mimo że wyobraźnię mam dużą, to nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której stwierdzimy: „Dobra, od dzisiaj nie opieramy gospodarki na konsumpcji i popycie, tniemy wszystko, co się da, żyjmy tak, by przeżyć”. To jest niemożliwe, tym bardziej, że rozwój działa na naszą ogromną korzyść. Żyjemy dłużej niż kiedykolwiek, cierpimy głód rzadziej niż kiedykolwiek, jesteśmy wykształceni lepiej niż kiedykolwiek. Z tej drogi nie ma i nie powinno być odwrotu. Tylko cena za te bezdyskusyjne osiągnięcia może w dłuższej perspektywie być wysoka. Paradoksalnie, dzisiaj największe obciążenia próbuje się nałożyć na kraje, które te pozytywne strony rozwoju dopiero co zaczynają odczuwać. One potrzebują dużych ilości taniej energii, a wiele z nich nie ma technologii, by była to równocześnie energia nieobciążająca środowiska. Tymczasem zielone – przynajmniej w deklaracjach i powszechnej świadomości są kraje bogate, które psuły środowisko – mówię w wielkim skrócie – przez ostatnich kilkadziesiąt lat. To jest paradoks do kwadratu, bo to nasz, zachodni, świat wykreował potrzeby i konkretny styl życia. a Gdy inni chcą żyć według tego modelu, my, na kongresach klimatycznych, machamy im przed nosem palcem i mówimy „nie możecie”.
>>> Papież: Laudato si nie jest encykliką „zieloną”, ale społeczną
A teraz Zachód chce być ekologiczny i niektóre kraje są nawet w tym wzorcowe i modelowe, ale do tego wniosku doszły dopiero po latach często silnego wyzyskiwania zasobów naturalnych całej planety.
To proces, który nazywamy eksportem emisji. Musimy pamiętać, że to nie jest tak, że co prawda świat Zachodu robił kiedyś bardzo złe rzeczy, ale teraz ich nie robi i świeci przykładem. Człowiek Zachodu pyta (oczywiście w uproszczeniu): „Po co wy, Hindusi, Chińczycy, wy w Afryce, chcecie mieć kolejną elektrownię”. A oni odpowiadają: „Potrzebujemy prądu, bo chcemy mieć w domu lodówkę, telewizor, komputer, chcemy żyć jak Wy”. Po drugie – świat Zachodu (Północy) może wypisywać sobie na sztandarach, że jest ekologiczny i niskoemisyjny (a nawet zeroemisyjny) także dlatego, że sporą część produkcji wyeksportował np. do Chin ( choćby produkcję cementu). Czy to znaczy, że w Europie niczego nie budujemy? Nie. Budujemy. Ale cement sprowadzamy zza granicy. Komu zatem do rachunku dolicza się emisja CO2 związana z tym przemysłem? A kto z tego korzysta? Europa jest zielona, a na tamtych machamy palcem albo wytykamy im wysoką emisję.
Papież Franciszek w intencji modlitewnej na wrzesień mówił: „Rozgrabiamy dobra planety. Rozgrabiamy je tak, jak się wyciska pomarańczę”. Kraje i firmy na Północy wzbogaciły się, wykorzystując naturalne dary z Południa, generując dług ekologiczny. Jak długo ten dług będziemy spłacać?
Dług ekologiczny można rozumieć na wiele sposobów. Spójrzmy np. na zanieczyszczenie rzek. To nie działa w ten sposób, że jak zanieczyszczasz rzeki, a pewnego dnia przestajesz to robić, to od tego momentu rzeka staje się czysta. Woda czy gleba rekultywują się latami, to może trwać dłużej, niż jedno pokolenie. Oczywiście, jeśli wszystkie dopływy tej rzeki są czyste, to ona też szybko się oczyści. Dodatkowo dno rzeki ma właściwości filtrujące, są tam organizmy żywe, które z niektórymi zanieczyszczeniami sobie radzą. Te mechanizmy w przyrodzie są, ale niekiedy działają długo. Są też technologie, które potrafią ten dług zmniejszyć, ale one są drogie. I teraz powstaje pytanie, czy my np. moglibyśmy, czy chcielibyśmy krajom biednym dawać te technologie, żeby się czyściły?
Powstałby globalny, ekologiczny Plan Marshalla.
Tak, tylko że tu jest wiele sprzecznych interesów. W gruncie rzeczy wszystkie klimatyczne szczyty i spotkania sprowadzają się do tego, że jest mniejsza lub większa zgoda, że trzeba coś z tym zrobić, ale później wszystko się rozjeżdża przy tym, kto ma się tym zająć. Bogaci, którzy już tak bardzo nie „smrodzą”, mówią: „My już nie zanieczyszczamy, wprowadziliśmy technologie, dzięki którym ziemia może być zielona. To wy musicie się poprawić”. Biedniejsi odpowiadają: „Jak to? My tylko idziemy waszą drogą, chcemy żyć tak, jak wy. Dlaczego nie mamy mieć pod dostatkiem dóbr, energii itd. Jeżeli chcecie, by ziemia była zielona, to nie skazujcie nas na życie poniżej waszego poziomu, tylko pomóżcie nam żyć tak, jak wy”. Tu mamy politykę i czystą ekonomię, wielkie interesy. Wielu żyje z tego, że przez lata przekaz sprowadzał się do tego, by produkować i konsumować coraz więcej. Mniej istotne jest to, kim jesteś, a bardziej istotne jest to, co masz.
>>> Zmiany klimatu pilnym wyzwaniem dla świata. Przesłania kard. Parolina ze szczytu ONZ
Wyobraźmy sobie pewną sytuację, totalnie abstrakcyjną. Kanclerz Niemiec zaprasza do siebie szefów największych koncernów motoryzacyjnych (które, tak się składa, są jedocześnie największymi koncernami samochodowymi na świecie) i mówi: „Panowie, planeta jest wyciskana. Mam propozycję: zamknijmy wasze fabryki, by ludzie już nie kupowali tyle samochodów”. Ona nie może tego powiedzieć! Budżet Niemiec jest zbudowany między innymi na tym, co te firmy zapłacą w podatkach, a podatki są z zysku, a zysk bierze się z konsumpcji, którą ciągle trzeba nakręcać. I tu wyraźnie widzimy, na czym polega problem. Gdy przychodzi moment rozliczenia pracy menadżerów dużych korporacji, to oni są rozliczani nie z tego, czy firma działa czy nie, ale z tego, o ile się wzbogaciła, o ile wzrosły jej przychody. Jeśli utrzymuje się w dobrej kondycji, ale na stałym poziomie, to znaczy, że menadżerowie nie wykonali swojej roboty. A chodzi przecież o to by, w tym roku było więcej niż w poprzednim.
Czyli istota problemu leży w błędnym myśleniu, nastawieniu. To grzech pierworodny. Trzeba przestawić myślenie i przyzwyczajenia. A to jest bardzo trudne…
Nadzieja w tym, że zrozumiemy te mechanizmy, że będziemy mieli świadomość konsekwencji i przede wszystkim, że opracujemy technologie, które pozwolą na rozwój bez wyciskania planety jak cytryny, czymkolwiek to wyciskanie jest.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |