fot. archwium prywatne Pawła Kołaty

Ratownik medyczny: mam już dość tej pracy. Tak wygląda teraz walka z pandemią [REPORTAŻ] 

Paweł Kołata ma 24 lata. Od ponad roku jest ratownikiem medycznym. I dziś, podobnie jak inni medycy, mówi: „dość”. Bo tego, jak będzie wyglądała praca podczas pandemii, nikt się nie spodziewał. 

 Już przed pandemią koronawirusa personelu medycznego w Polsce było za mało. Teraz, ze względu na kwarantannę i wypowiedzenia, jest jeszcze mniej. A pracy coraz więcej. 

Lepiej mieć covida niż nie 

Poniedziałek, 8 rano. Inni zaczynają normalny dzień pracy, raz po raz z pewnością narzekając na koniec weekendu. Ja zaczynam kolejny dzień pełen niepewności, strachu, nadziei i ciekawości. Ciekawości, ile to razy będę ubierał kombinezon i maskę. Bo chodzenie w tym ubiorze zdecydowanie nie należy do przyjemnych rzeczy. Nie wspominając o czasie, który trzeba poświęcić na założenie go. Mój rekord to 6 minut i 9 sekund. Ale jeden z kolegów ubiera się czterdzieści dwie sekundy szybciej. Wiem, bo kiedyś sobie liczyliśmy. 

Zgodnie z obowiązującymi zasadami ten strój zakładam jedynie jadąc do pacjentów z objawami koronawirusa. Choć i mnie nie ominęła kwarantanna z tego powodu… Po tylu miesiącach pracy wiem już, że lepiej mieć potwierdzonego koronawirusa niż go nie mieć. Jeszcze na początku pandemii takie sytuacje nie miały miejsca zbyt często. Jednak teraz zdarza się, że pacjenci, którzy nie są zdiagnozowani, a mają objawy covida, czekają z nami w karetce po wiele godzin, bo żaden szpital nie chce ich przyjąć. Właściwie jeszcze przed wyjazdem z domu pacjenta zaczyna się walka o miejsce dla niego w szpitalu. Jesteśmy odsyłani z jednego miejsca do drugiego. I niejednokrotnie miałem już sytuację, kiedy to szpital zgodził się przyjąć chorego, a mimo to po dotarciu na miejsce jednak zmienił zdanie.  

>>> Ratownik medyczny: nie pracuję, bo od poniedziałku przebywam na kwarantannie [REPORTAŻ]

Wydaje ci się, że czas mija w pracy wolno? To wyobraź sobie, że ostatnio czekałem z pacjentem w karetce przez 6 godzin. 6 godzin bez możliwości napicia się wody czy też skorzystania z toalety. 6 godzin zupełnej bezradności. 6 godzin szukania miejsca dla chorego. I wreszcie – 6 godzin zastanawiania się, czy ja na pewno wciąż chcę być częścią tego systemu. 

fot. archiwum prywatne Pawła Kołaty

Ja  ratownik 

Wybierając cztery lata temu studia z ratownictwa medycznego chciałem pomagać ludziom i, tak jak głosi moje motto, zmieniać dla nich świat. Taką misję zaszczepili we mnie rodzice, którzy też są ratownikami. Taką misję zaszczepił we mnie też mój starszy brat, również ratownik. Pomyślisz sobie, że w takiej rodzinie nie miałem wyjścia i musiałem zostać ratolem? Nic bardziej mylnego. To moja świadoma decyzja. Od dzieciństwa byłem uczony pierwszej pomocy. Później zacząłem pomagać rodzicom w prowadzonej przez nich fundacji. Już na studiach zacząłem też jeździć w karetce jako kierowca. A od roku, po trzech latach studiów, jestem już pełnoprawnym ratownikiem medycznym. I chociaż zdobyłem naprawdę wiele wiedzy i w swojej karierze ratownika spotkałem się z wieloma przypadkami, to nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że tak szybko będę chciał zrezygnować z pracy. Z pracy, którą mimo wszystko wciąż kocham z całego serca. I jednocześnie jej nienawidzę. 

>>> Kebab za 9 gr i pieczywo za darmo. Tak restauratorzy pomagają polskiej służbie zdrowia

A może właśnie teraz ktoś umiera? 

Kiedy w marcu 2020 r. podczas konferencji prasowej minister zdrowia Łukasz Szumowski poinformował o stwierdzeniu pierwszego pozytywnego przypadku koronawirusa w Polsce wszyscy wiedzieliśmy, że coś się zmieni. Ale nikt nie wiedział, że tak bardzo.  

Wiele szpitali, w tym również te, w których pracuję, musiało przygotować się na nadejście najgorszego. Ale nikt nie wiedział jeszcze wtedy, jak to najgorsze będzie wyglądało. I tak  lekarze i pielęgniarki sami przygotowywali szpitale do nowych wymogów. U nas w pogotowiu na szczęście nie było ich tak wiele. Nie zmienia to jednak faktu, że od początku było trudno. 

fot. archiwum prywatne pawła kołaty

I o ile w pierwszych miesiącach pandemii ludzie przestraszyli się i wzywali pogotowie rzeczywiście tylko do najtrudniejszych przypadków, to dziś coraz częściej jeździmy do wizyt zamiast lekarzy POZ. Oni zamknęli się na pacjentów i często, zamiast udzielić porady, każą im dzwonić po karetkę. Teoretycznie oczywiście lekarze rodzinni opiekują się ludźmi, którzy mają dodatni wyniki na Covid-19, ale mimo wszystko, gdy coś się dzieje z pacjentem, to i tak jedziemy my. Wtedy też musimy się ubrać w kombinezon ochronny i… zaczyna się wspomniana walka ze szpitalami, gdzie zostawić pacjenta. Mój najkrótszy wyjazd trwał 4 godziny. Do tego zawsze musimy przeprowadzić dekontaminację karetki, która trwa kolejne 60 minut. Karetka jest wyłączona z użytku na naprawdę długi czas. A może w tym czasie ktoś umiera? 

Oklaski 

Niestety, zamiast finansowego wsparcia, otrzymaliśmy od polskiego rządu oklaski. Oklaski za stanie na pierwszej linii frontu w walce z pandemią koronawirusa. Były też darmowe posiłki od restauracji i rysunki od dzieci. Później czas wytykania medyków palcami. A co jest teraz? Znów dla społeczeństwa i dla rządu jesteśmy obojętni. Już przed pandemią personelu medycznego było za mało, by system funkcjonował prawidłowo. Od nowego roku ZRM-y i SOR-y otrzymają jeszcze mniej pieniędzy niż wcześniej. A przecież za coś musimy żyć. Oczywiście, decydując się na pracę ratownika, nie robiłem tego dla pieniędzy. To praca z misją, praca, w której najważniejszy jest drugi człowiek. Ale trudno wypełniać tę swoją misję pracując 400 godzin miesięcznie w taki sposób. 

>>> Ratownik medyczny: ludzie kochają nas i nienawidzą jednocześnie [ROZMOWA]

I choć trudno mi się do tego przyznać, to mam już dość. Mam dość pracy tak bardzo męczącej psychicznie, stresującej, pracy w kombinezonie i z tak dużą odpowiedzialnością. Po prostu nie daję już rady. A z dnia na dzień będzie tylko gorzej. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze