fot. PAP/Adam Warżawa

Ratownik medyczny: odkleja się plaster, który trzymał nasz system [ROZMOWA]

Jak to się robi, żeby nie spać przez 36 godzin? Kiedy dzwonić po pogotowie w przypadku zarażenia koronawirusem? I czy to prawda, że lekarze rodzinni zamknęli się na pacjentów? Na te oraz inne pytania Karolinie Binek odpowiedział ratownik medyczny Paweł Kołata. 

Karolina Binek (misyjne.pl): Kiedy ostatnio miałeś wyjazd do osoby zakażonej koronawirusem? 

– Wczoraj miałem bardzo ciekawy wyjazd do przychodni. Mieliśmy zgłoszenie do ataku padaczki u 11-latki. Po przyjeździe na miejsce okazało się jednak, że nie była to wcale padaczka, a drgawki gorączkowe, na które wystarczyło podać lek na drgawki i coś przeciwgorączkowego. Zrobiliśmy też dziewczynce test. Wynik był pozytywny. Jak się okazało, zaraziła się ona koronawirusem podczas mszy w kościele. Jednak nie spełniała kryteriów, żeby zabrać ją do szpitala. Powiedzieliśmy więc jej mamie, że jeśli stan córki się pogorszy, to ma zadzwonić po nas drugi raz, na co obecna podczas całej tej sytuacji pani doktor stwierdziła, że jesteśmy cwaniakami, bo jeśli wyświetli tam się na tablecie, że jest kwarantanna, to nie przyjedziemy. To ciekawe, bo sam nie słyszałem o czymś takim, żeby pogotowie odmówiło komuś przyjazdu z powodu kwarantanny.  

>>>  Czy można oswoić się ze śmiercią? Opowieść o tym, jak wygląda dyżur ratownika medycznego i strażaka

Często macie wezwania do osób na kwarantannie? 

– Bardzo często. Niektórzy mają wynik pozytywny uzyskany z testu, który zlecał im lekarz rodzinny. Ale zdarzają się takie osoby, które nas wzywają, kłamią przez telefon, my zajeżdżamy do domu, a tam wychodzi do nas pani i mówi, że ona słyszała w telewizji, że ratownicy mają możliwość zrobienia testu w karetce i dlatego nas wezwała. Gratuluję ludziom takich pomysłów. Bo karetek jest mało. Już przed pandemią było ich mało. Ale jeśli jedziemy do pacjenta, który ma koronawirusa, to przewozimy go do tzw. szpitala covidowego, który jest od Turku, gdzie pracuję, oddalony o 60 kilometrów. Jadąc z tym pacjentem, zostawiając go tam i wracając musimy dokonać dekontaminacji karetki, która trwa około półtorej godziny, więc tyle czasu karetka jest niejezdna. A w powiecie tureckim są trzy karetki systemu i zdarza się bardzo często, że wszystkie trzy są na wyjeździe covidowym i wszystkie trzy mają dezynfekcję. W takich przepadkach karetki z sąsiednich powiatów są ściągane do Turku i tym samym wydłużony jest czas realizacji.  

fot. archiwum prywatne Pawła

A co robicie w przypadku, gdy ktoś dzwoni po pogotowie i okazuje się, że właśnie chciał tylko zrobić sobie test? 

– Przeważnie w takim przypadku wzywana jest policja i ma prawo wypisać mandat w wysokości 500 złotych lub skierować sprawę do sądu i wtedy sąd ma prawo dać grzywnę w wysokości 5000 złotych. Tak że warto zastanowić się 10 razy, czy karetka aby na pewno jest potrzebna. 

>>> Ratownik medyczny: mam już dość tej pracy. Tak wygląda teraz walka z pandemią [REPORTAŻ] 

Ostatnio coraz częściej w mediach można zobaczyć kolejki karetek czekających przed szpitalami z pacjentami, a w Poznaniu do kobiety, która źle się poczuła musiał przylecieć helikopter LPR, bo nie było wolnych karetek. A ile trwał twój najdłuższy wyjazd? 

– Sześć godzin czekania z pacjentką przed szpitalem. Nie wspomnę o załatwieniu potrzeb fizjologicznych czy napiciu się wody. Trzeba pamiętać, że nasz kombinezon nie działa tylko w jedną stronę. On nie przepuszcza nic z zewnątrz do środka i ze środka do zewnątrz. On ma za zadanie po prostu nas izolować od wirusa, czyli my się pocimy i jeżeli czekamy sześć godzin lub dłużej, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że organizm odmówi nam posłuszeństwa.  

W Wielkopolsce i tak jest to bardzo ułatwione, bo działa coś takiego jak callcenter i nasz dyspozytor dzwoni do osoby, która tam siedzi i zajmuje się pacjentami i ta osoba decyduje, do którego szpitala w Wielkopolsce mamy jechać. Tym samym te osoby starają się rozładować ruch, żeby wszyscy nie zjeżdżali się przed jeden szpital i nie czekali nie wiadomo ile czasu. Z tego co wiem, na Śląsku nie funkcjonuje już coś takiego i w województwie łódzkim też nie. Tam jest wyścig – kto pierwszy, ten lepszy. 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Paweł (@pawel_ratownik)

Niedługo uprawnienia do wykonywania szczepień uzyskają m.in. pielęgniarki i ratownicy medyczni. A ty będziesz szczepił ludzi? 

– Aby szczepić, trzeba się zgłosić. Ja jestem niezbędny w pogotowiu, więc nie zostanę oddelegowany do szczepienia. Przyznam, że cieszę się z tego powodu. Bo w przypadku powikłań po podaniu szczepionki to ja byłbym winnym. I oczywiście nie dostanę też dodatkowego wynagrodzenia za to. 

Wspomniałeś wcześniej o lekarce podstawowej opieki zdrowotnej. To prawda, że lekarze rodzinni zamknęli się na pacjentów? 

– Niestety tak. Nie udzielają teleporad. Dodzwonienie się do przychodni jest wyczynem. Nie odbierają telefonów, bo czasami im się zwyczajnie nie chce albo mówią, że mieli dużo pracyA biedni pacjenci nie wiedzą, co mają robić, jeśli np. ktoś ma gorączkę. Ale są też inne objawy, z którymi pacjenci mogą sobie nie poradzić. Jeśli więc lekarz POZ nie odbiera, to dzwonią pod 999 i tym samym obciążają system, bo wykonujemy pracę za lekarza rodzinnego. Niektórzy lekarze natomiast kierują ludzi z objawami covidowymi do szpitala, który nie jest jednoimienny. Test w takim przypadku robi dopiero szpital, najczęściej okazuje się, że jest on pozytywny. Wtedy dodatkowo jest obciążany szpital, bo musi przygotować izolatkę oraz załatwić transport covidowy, który zajmuje się tzw. osobami dodatnimi. To wszystko powoduje marnowanie miejsca dla pacjenta, który mógłby potrzebować tej izolatki bardziej. W szpitalu wyprowadza się pacjentów ze stanów ciężkich i do tego są wyspecjalizowane jednostki. 

>>> Ratownik medyczny: ludzie kochają nas i nienawidzą jednocześnie [ROZMOWA]

Do jakich objawów u pacjentów z koronawirusem najczęściej jesteście wzywani? 

– Ludzie wzywają nas najczęściej do duszności. Ale zdarza się, że dzwonią też, bo nie wiedzą, jakie wziąć tabletki, żeby zbić sobie gorączkę – zamiast zadzwonić do lekarza rodzinnego, o czym już mówiłem. I znowu karetka systemowa jest obciążona, znowu mamy dekontaminację, bo musimy wziąć sprzęt i zbadać parametry.  

A czym, twoim zdaniem, różni się trzecia fala od pierwszej? 

– W pierwszej fali nie było sprzętu, w drugiej nie było łóżek, a w trzeciej nie ma pracowników. Boję się więc, czego nie będzie podczas czwartej fali. 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Paweł (@pawel_ratownik)

Jak oceniasz decyzje polskiego rządu w walce z pandemią? 

– Myślę, że były minister zdrowia Szumowski na początku podejmował bardzo dobre decyzje w sprawie koronawiursa. Widoczne było, gdzie są ogniska koronawirusa. Zamykane były na przykład zakłady pracy, w których pracownicy byli zakażeni. Teraz niestety jest tak, że mogę iść do sklepu i każdy spotkany człowiek może być nosicielem covida. 

Studia chociaż trochę przygotowały cię na to, co się teraz dzieje? 

– Raczej nikomu się nie śniło to, co dzieje się teraz. Ja kończyłem studia dwa lata temu. I niestety wyglądały one tak, że więcej miałem zajęć na fantomach niż tych typowo praktycznych w karetce. Na szczęście ma się to zmieniać, bo jest duża różnica między pracą z fantomem a pracą z pacjentem. 

Ale system był niewydolny już przed pandemią. Już wcześniej było mało chętnych do podjęcia studiów ratowniczych. Przyszła pandemia i powiedziała: sprawdzam. I w tym momencie zaczął się odklejać plasterek, który trzymał nasz system i w końcu dojdzie do tego, że to wszystko upadnie. Pracujemy po kilkanaście godzin na dyżurach, często się zdarza, że jeździmy z jednego miejsca do drugiego, jesteśmy przemęczeni i, jak każdy człowiek, chcemy odpocząć. Niestety polskie rządy przez lata nie robiły nic, żeby zachęcić ludzi do pracy w ratownictwie. Nie ma tak, jak u strażaków, że pójdą wcześniej na emeryturę, nie mamy też dodatku za jazdę na sygnałach czy też zniżek na basen, bo nie jesteśmy służbą mundurową. Niestety, obecnie zamiast zachęcani do pracy – jesteśmy od niej odpychani. Często pracujemy po czterysta godzin w miesiącu. I jeśli młody człowiek, który rozważa podjęcie pracy w ratownictwie lub w innej branży usłyszy, że ma tyle pracować, to oczywiste, że częściej wybierze tę drugą opcję, gdzie kończy pracę po ośmiu godzin i nie jest ona aż tak wymagająca i stresująca. 

A ile trwał twój najdłuższy dyżur? 

– 36 godzin. Mamy zmianę o 5.45 i wtedy też wsiadłem do karetki. Skończyliśmy jeździć o 3 w nocy następnego dnia.  

fot. PAP/Leszek Szymański

Jak to się robi, żeby nie spać tyle czasu? 

– Myślę, że jest to już kwestia przyzwyczajenia organizmu. Oczywiście, jeśli można, to zdarza mi się położyć podczas dyżuru, ale nie jest to spanie, a czuwanie. Bo kiedy tylko zadzwoni tablet, to wstaję i jadę. Miałem tak chociażby ostatnio. Z resztą, ten przykład pokazuje też, jak bardzo potrzebujemy w Polsce lepszej opieki psychiatrycznej. Dzwoni tablet i pojawia się informacja, że mamy jechać do zaburzeń psychicznych, a patrol policji jest już na miejscu. Po dojechaniu policjantka poinformowała nas, że pacjent jest ze służb specjalnych, ma stopień kapitana, chciał zadźgać swojego zięcia śrubokrętem i rzucił się na policjantów, ale w tej chwili jest spokojny. Poprosiłem o wyprowadzenie mężczyzny z radiowozu i rozkucie go. Podszedłem do niego i powiedziałem: „Dzień dobry. Kapral Paweł Kołata, 25. Brygada Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim. Kłaniam się”. Mężczyzna stanął na baczność, zasalutował i zaczął opowiadać, że jego zięć kupił nowy samochód, wybudował dom i zrobił to wszystko za pieniądze, które otrzymał od kontrwywiadu rosyjskiego. Powiedziałem mu więc, że żeby go zabić, musimy jechać na szkolenie do Sokołówka (w którym znajduje się szpital psychiatryczny). Pacjent szybko się zgodził i grzecznie wsiadł do karetki. Po drodze jednak stwierdził, że nie dojedziemy, bo jego zięć na pewno już zdał raport i ścigają nas wojska rosyjskie. Uspokoiłem go, tłumacząc, że 25. Brygada Kawalerii wysłała już nam wsparcie i damy radę. Jedziemy więc dalej. Nagle mężczyzna zaczął głośno pociągać nosem i oznajmił, że czuje trotyl. Wytłumaczyłem, że my też używamy bomb i że to na pewno od nich tak pachnie. Gdy dojechaliśmy do szpitala, przedstawiłem lekarza jako generała. Pan kapitan znów stanął na baczność i zasalutował, a później wypytał o zdrowie pani generałowej. Na oddziale jednak, kiedy pielęgniarki chciały zapiąć go w pasy bezpieczeństwa, zaczął się szarpać i był agresywny. Wtedy więc poprosiłem wszystkich o odejście od pacjenta i zapytałem go, czy szkoli wojska. On na to oczywiście przytaknął. „To w takim razie chciałbym zobaczyć, jak uwalnia się pan z pasów wojskowych” – zasugerowałem. I w tym momencie pan kapitan położył się na łóżku i sam kazał się zapiąć.  

>>> Ratownik medyczny: nie pracuję, bo od poniedziałku przebywam na kwarantannie [REPORTAŻ]

To brzmi niczym historia z filmu. 

– Sam od początku pandemii czuję się, jakbym grał w filmie. Niestety w takim, w którym ciągle zmienia się scenarzysta i reżyser, a zakończenie jeszcze nie jest znane.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze