fot. facebook.com/Chleb.Zycia/

Siostra Małgorzata Chmielewska: nie ma prawdziwego życia bez kosztów

Treścią jej życia jest pomoc. A koszty pomagania, te materialne są ogromne – mówi siostra Małgorzata Chmielewska w rozmowie z magazynem „Zwierciadło”. Lipcowe wydanie czasopisma zauważyło wielu… Siostra zakonna na okładce lifestylowego magazynu? Można powiedzieć: bardzo dobrze, że takie okładki i takie tematy znajdują się na okładkach nie „tylko” katolickich tytułów. 

Pytana o istotę pomagania, przełożona wspólnoty Chleb Życia opowiada nie o tym, kto pomoc otrzymuje, ale właśnie o tym, kto pomoc daje. Ważne jest bowiem to – mówi Siostra by zachować równowagę. „Bo co to znaczy być dla innych?” – pyta Chmielewska. Odpowiada sobie, że to na pewno nie jest bycie do czyjejś dyspozycji przez 24 godziny na dobę. „Tak się pomagać nie da, tego się nie powinno robić – wtedy można rozmienić się na dobre” przyznaje rozmówczyni „Zwierciadła”. Istotny jest też zdrowy rozsądek. Ten przymiot podpowiada człowiekowi dwie ważne rzeczy. Po pierwsze to, że człowiek nie jest Panem Bogiem (nie wszystkim i nie zawsze można pomóc). Po drugie – celem nie jest pomaganie samo w sobie. „Trzeba wiedzieć po co się pomaga. To broń obosieczna. Pomaganiem można zrobić krzywdę. Celem jest miłość. A źródłem tej miłości, dla mnie, jest Bóg precyzuje s. Chmielewska. „Jeśli nie będę kierować się jego miłością, to albo zrobię ludziom krzywdę, albo zniszczę siebie” ostrzega i dodaje, że największe zagrożenie przychodzi, gdy pojawiają się ambicje i pycha; one są po prostu zgubne. 

fot. Zwierciadło

Lekarstwo? Kryminały! 

Ważna jest też harmonia. Siostra Małgorzata przyznaje, że zdarzają się w życiu chwile, gdy trzeba pracować non stop, dawać z siebie wszystko, ale generalnie dobrze, by był to jednak wyjątek od reguły. „Bądź gotowy zrezygnować z wolnego czasu, odpoczynku i wszystkiego, co lubisz, czy nawet potrzebujesz, ale tylko czasem, tylko wtedy, kiedy sytuacja jest naprawdę podbramkowa radzi siostra. I taka rada warta jest wykorzystania nie tylko w działalności charytatywnej, ale także w tej czysto zawodowej. A gdy jest już bardzo zmęczona to chwyta za „naprawdę głupią książkę”, czyli… kryminał. „Kryminały to świetne lekarstwo, które stosuje wielu członków naszej wspólnoty. Wymieniamy się nimi” mówi. Chwile dla siebie ma wtedy, gdy jej przybrany syn – Artur – już śpi. „Muszę spać z synem w jednym pokoju ze względu na jego ataki padaczki, ale kiedy już liczne psy Artura są posegregowane – część śpi w łóżku, reszta pod i kiedy syn też już spokojnie zaśnie, przychodzi mój czas. Wtedy pracuję albo właśnie sięgam po głupią książkę. Mam swój reset”. 

s. Małgorzata Chmielewska, fot. YouTube

By zachować wspomnianą wcześniej równowagę, siostra Małgorzata Chmielewska stara się robić „przerwy od codzienności”. To chwila na relaks, modlitwę, krótki spacer. „Szukam poczucia humoru, żartu. Słucham muzyki. Czasami wyjeżdżam na dwa dni. To nie jest proste, bo mam przybranego, niepełnosprawnego syna, ale fakt, że coś nie jest proste, nie oznacza, że jest niemożliwe dodaje. „Wtedy jestem wolna, poza zasięgiem wszystkich, którzy ciągną mnie za habit”. 

>>> Siostra Chmielewska: walcząc o godność człowieka, trzeba ją zapewnić

Getto nieszczęścia

Siostra przyznaje, że w jej życiu nie brakuje stresu i napięcia. „Żyjemy w getcie cudzego nieszczęścia. Spotykamy się z prawdziwymi dramatami” przyznaje i jednocześnie pyta: „Ale czy płacę za to więcej niż na przykład kobieta, która ma chorego męża?”. Dodaje przy tym według mnie – fundamentalne zdanie: „Nie ma prawdziwego życia bez kosztów”. Przyznam, że od lektury wywiadu minęło już trochę czasu, a to zdanie bardzo mocno rezonuje w mojej głowie. Siostra podkreśla, że jeśli tych kosztów ustawicznie unikamy, to płacimy później za to podwójnie. „Życie, które nie boli, które nie wymaga walki, cierpienia, to ułuda, którą wdrukowuje nam świat konsumpcji. Sytuacja pandemii bardzo wyraźnie nam to pokazuje”. 

Chile, przygotowanie posiłki dla bezdomnych, fot. EPA/Alberto Valdes

Miłość to wysiłek 

Ceną ciągłego unikania bólu jest samotność siostra przypomina, że miłość do drugiego człowieka, poza chwilami szczęścia, zawsze niesie za sobą jakiś trud i wysiłek. „Jeśli tego unikamy, na koniec zostajemy z pustymi rękoma, sfrustrowani i rozgoryczeni” dodaje. „Dostrzegamy w końcu, że te bariery, zasieki, które miały nas chronić przed cierpieniem do niczego. Cierpienie i tak nas dopadło, bo zawsze dopada, a dodatkowo mierzymy się z nim w pojedynkę”. Siostra podaje przykład: „U ludzi, którzy całe swoje dorosłe życie poświęcili na ułudę szczęścia w postaci niepohamowanego zdobywania bogactw, wygód, luksusu na mecie uśmiechu, spokoju w ich oczach raczej nie zobaczymy”. 

Przeczytaj też >>> Być dobrym jak chleb [ROZMOWA]

Inwestycja miłości, inwestycja w człowieka, jaką staramy się robić, stwarzając ludziom możliwość odbicia się od dna, to nigdy nie jest inwestycja stracona. Moja praca to inwestycja w ciemno, ale nigdy nie powiem: inwestycja stracona.  (siostra Małgorzata Chmielewska dla „Zwierciadła”)

Mądre pomaganie 

W pomaganiu ważna jest też asertywność. „Potrafię powiedzieć: czas dojrzał, nie chcę więcej słyszeć próśb. Poradźcie sobie sami”. Siostra Małgorzata przyznaje, że to balansowanie na cienkiej linii, ale z latami nabiera się wprawy w ocenie czyichś możliwości. „Co nie znaczy, że nie można się pomylić i, nie daj Boże, nie podać ręki komuś, kto bez tej ręki rzeczywiście sobie dziś nie poradzi. Natomiast celem mojego życia jest to, by ludzie stawali się wolni, niezależni, by dojrzewali”. Tu siostra dotyka bardzo ważnego aspektu tego, jak u nas wygląda kwestia dawania pomocy. Sytuacje, gdy ktoś jest przyzwyczajony do „wieszania się na innych”, są niestety – zdaniem s. Chmielewskiej – wytworem dzisiejszej polityki socjalnej, co zresztą nie jest tylko „polskim problemem”. „Bo dużo łatwiej rozdawać niż pomagać”. Siostra podkreśla, że stara się nie być brutalna i dostosowywać język do konkretnego człowieka, ale jednocześnie podkreśla, że ktoś, kto chce skutecznie pomagać nie może być „wyłącznie z serca”.

pomoc

fot. cathopic

Potrzebne „dosyć”  

Przyznaje, że zdarza się jej wyprosić kogoś z ich domu. „Kilka razy w życiu spotkałam osoby, które nagle zaczynały mi dziękować. Pytałam zaskoczona, za co. I słyszałam: »Wiele lat temu wyrzuciła mnie siostra z domu. Dziękuję, znalazłam mieszkanie, pracę, wykształciłam dzieci, a dziś sama pomagam potrzebującym«”. Takie twarde, ale płynące z miłości „dosyć jest niekiedy potrzebne i wręcz konieczne na stworzenie samodzielnego, szczęśliwego życia. „Pewnie, są też tacy, których rzuciliśmy na głęboką wodę, nie poradzili sobie i wrócili do nas. Ale to jest zupełnie inna bajka – próbowali”. Jeden z jej współpracowników spotkał dawnego podopiecznego. Zapytał go, czy nadal pije, bo właśnie za alkohol został wyrzucony z domu. Ten odparł: „Nie, u was, kilka lat temu, wypiłem ostatnią kroplę”. Niedługo później zmarł w szpitalu ściskając w dłoniach krzyż, o który prosił. „A tu nikt nikogo nie nawracał, nie robimy tego. Wiec naprawdę nigdy nie wiemy, jakie owoce przyniosą nasz trud i wysiłek”.  

>>> Rzecznik Episkopatu: ubodzy, wykluczeni, samotni nie mogą pozostać bez pomocy

A ile można dawać szansę? „Tysiąc razy, dwa tysiące, trzy tysiące. Zawsze. Tak jak Pan Bóg daje każdemu z nas szansę nieskończoną ilość razy”. „Prowadzenie statystyk, w takim życiu, jakie my wiedziemy, jest rzeczą śmieszną” dodaje siostra Chmielewska. Podkreśla też, że w swojej pracy nie odczuwa rozczarowania. „Rozczarowanie jest możliwe wtedy, kiedy spodziewamy się jakiegoś efektu. Bywam zła z powodu bezradności wobec ludzkiej głupoty. Mam takie zwykłe ludzkie odruchy – wściekam się, kiedy kolejny raz patrzę, jak ktoś siebie niszczy. Boli mnie to, ale daję sobie z tym radę”. Dodaje, że nie jest rozczarowana, bo również nie jest naiwna: „Każdy człowiek ma swoją historię i dojrzewa w swoim czasie”

fot. EPA/Alberto Valdes

Spotkać Chrystusa 

Zapytana o to, co było pierwsze: powołanie do zakonu czy chęć niesienia pomocy, odpowiada: „Pierwsze było osobiste spotkanie z Chrystusem, a co za tym idzie, próby – nieudane do dzisiaj – wprowadzenia tego, co rozumiem z Ewangelii, w życie. Przypomina, że Dobra Nowina w kilku miejscach bardzo prosto i klarownie opisuje to, jak powinniśmy się zachować, np. „byłem głodny, daliście mi jeść”. A że spotykałam na swojej drodze ludzi, którzy według mojej wiary i spojrzenia na świat byli obrazem cierpiącego Chrystusa, starałam się zrobić wszystko, by stali się tym, do czego człowiek został stworzony, czyli by byli wolni, piękni. To źródło jej misji, ale później było też konkretne wydarzenie. Rok 1988, kiedy ze swoją koleżanką spotykała osoby bezdomne, które wieczorami spała w kościołach. Kiedy kończyło się ostatnie nabożeństwo ci ludzie musieli iść do domu. „Pamiętam, że Tamara, do dziś razem pracujemy, powiedziała: »Zobacz, my idziemy do ciepłych łóżek, a ci ludzie idą do śmietników i kanałów«”. I wtedy powstał pomysł, by coś dla tych ludzi zrobić. I choć nie był to rozpisany biznesplan, to stało się tak, że do dziś takich domów pomocy powstało już jedenaście. 

fot EPA/MADE NAGI

Kiedyś pewna stara zakonnica w Laskach, oddając mi ze swojej kuchni ostatni kawałek chleba dla moich podopiecznych, powiedziała coś, co zapamiętałam na całe życie. Zapytałam, co zrobi, skoro oddaje ostatnią kromkę. Odpowiedziała; „Popatrz, jeśli mam zaciśnięte dłonie, to mi Pan Bóg nie nałoży, jeśli je otworzę, ma jak mi dać”. Poste, prawda? Im więcej się daje, tym więcej się dostaje. (siostra Małgorzata Chmielewska dla „Zwierciadła”)

Zobaczyć dobro 

 Siostra proponuje pewne ćwiczenie: „Widzę dobro”. Chodzi o to, by w każdym człowieku dojrzeć to dobro, nawet jego ziarenko. Niby proste, a jednak trudne, bo często, patrząc na człowieka, widzimy go w różnych barwach, a barwy te to efekt naszego nastawienia, poglądów, uwarunkow, w których się znaleźliśmy. „Pomoc przyjmę od każdego człowieka dobrej woli. Nie wiem nawet, jaką wolą dysponuje ktoś, kto oferuje pomoc, nie wiem, czy to ktoś, kto w swoim życiu popełnił dużego złego, czy jest święty, nie mam pojęcia. Ale wiem, że w tym momencie ten dar, te środki stają się punktem jedności między nami. Są zawarciem pokoju dla czyjegoś dobra” mówi siostra Małgorzata i dodaje, że w takiej chwili jego „inna bajka, czy to kulturowa, czy polityczna, nie m znaczenia”. Znaczenie ma dobro, które razem czynią. Siostra radzi więc, by oczyszczać oczy, by szukać tego, co łączy nas z drugim człowiekiem, a nie patrzeć wyłącznie przez pryzmat tego, co dzieli. Na tym właśnie polega to ćwiczenie…  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze