Fot. pixabay

Smartfoniści i fejsoholicy, czyli o cybernałogach 

Czy zdarzyło ci się, że wychodząc z domu do pracy, szkoły czy na spotkanie w pewnym momencie uświadomiłeś sobie, że nie masz ze sobą smartfona? Co wtedy robisz?

Trzeba przyznać, że niewielu z nas, bez żadnego wysiłku stwierdza: „No trudno” i idzie dalej. Niektórzy rozważą, czy będzie on dziś niezbędny i czy wrócenie do domu po telefon jest warte spóźnienia. Ale są też takie osoby, które wówczas wpadają w panikę i za wszelką cenę muszą wrócić, by mieć ze sobą to urządzenie. Znam kobietę, która uświadomiła sobie stojąc w korku, w drodze do pracy, że nie ma smartfona. Była już spóźniona – przez ten korek – ale zdecydowała się zawrócić po telefon i ponownie stać w korku, w efekcie czego spóźniła się do pracy dwie godziny, tracąc przy tym cztery klientki, z którymi była umówiona. Zachowała się zupełnie nieracjonalnie na myśl o tym, że miałaby przez kilka godzin obyć się bez telefonu. 

Kiedy odłączenie od sieci czy niedostępność urządzenia wywołuje w nas takie objawy jak stres, nerwowość, brak możliwości skupienia uwagi, lęk a nawet panikę czy agresję, to sygnał, że sprawa jest poważna. Trzeba sobie uświadomić, że są to takie same symptomy jak przypadku odstawienia narkotyków. 

Kiedyś spotkałam się z koleżanką, która była naprawdę załamana faktem, że dostała mniej lajków pod swoim zdjęciem z wakacji niż jej chłopak pod takim samym zdjęciem. Co gorsza, niektórzy ich wspólni zalajkowali jego zdjęcie, ale nie zrobili tego pod jej zdjęciem. Dla niej było to równoznaczne z tym, że znajomi jej nie lubią, że nie jest dla nikogo ważna i nikogo nie obchodzi jej życie.  

Oczywiście nie ma niczego złego w radości z tego, że innym podoba się nasze zdjęcie, że okażą to też w ten wirtualny sposób. Ale Facebook staje się problemem, kiedy jest jedynym źródłem, z którego czerpiemy poczucie własnej wartości. Kiedy więcej czasu spędzamy rozmawiając na Fb niż twarzą w twarz, kiedy irytuje nas, że znajomi dzwonią, żeby złożyć życzenia urodzinowe, zamiast opublikować coś na wallu. Kiedy koncert, wycieczkę czy imprezę rodzinną taktujemy jak źródło potencjalnych statusów zamiast cieszyć się przyjaciółmi, wiatrem we włosach, pięknem krajobrazu czy pysznym tortem. A także wtedy, kiedy przeżywając trudne emocje nie potrafimy spotkać się z kimś bliskim i porozmawiać, ale czujemy przymus, by wrzucić to na Fejsa i czekać na reakcje. 

Co zatem zrobić, by nie dać się wciągnąć w te cyberpułapki? Trzeba mieć świadomość, że wirtualna przestrzeń ma swoje zalety, ale ma też wady. Wszystko jest dla ludzi: smartfony, Internet, Facebook, ale życie człowieka to coś więcej niż kolekcjonowanie wirtualnych wrażeń i wirtualnej akceptacji.  

Specjaliści proponują, by nie chwytać bezmyślnie urządzeń cyfrowych, kiedy poczujemy się znudzeni, smutni czy zestresowani, ale z uwagą zapytać siebie, czego w tej chwili potrzebuję. Bo być może o wiele więcej satysfakcji da mi spacer z psem, zabawa z dzieckiem albo powygłupianie się z kumplem niż milion lajków na Fb. A gdy czujemy frustrację czy smutek, to prawdopodobnie o wiele skuteczniej ukoi nas przytulenie albo modlitwa niż słowa pociechy w komentarzu. 

A jeśli będziesz mieć tę odwagę, żeby przyznać, że nie radzisz sobie ze swoim przywiązaniem do „bycia zalogowanym”, to nie wahaj się szukać pomocy. Ale nie w sieci. Internet może pomóc złapać kontakt ze specjalistą: psychologiem, terapeutą, księdzem. Uzdrawiające są tylko te realne kontakty między ludźmi.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze