
Fot. Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne
Strażnicy człowieczeństwa na granicy – Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne [ROZMOWA]
Nie zajmują się przemytem ani pomaganiem w przekraczaniu granicy. Ich misją jest ratowanie ludzi, którzy znaleźli się w dramatycznej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Wawrzyniec Mąkinia, wiceprezes Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego, opowiada Mikołajowi Lisiakowi (misyjne.pl) o tym, jak wygląda niesienie pomocy uchodźcom i dlaczego spotkanie twarzą w twarz może przełamać lęk przed „innymi”.
Mikołaj Lisiak (misyjne.pl): Czym zajmuje się Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne?
Wawrzyniec Mąkinia (POPH): – Przede wszystkim pomocą humanitarną oraz tym, co dzieje się w lasach na granicy polsko-białoruskiej. Działamy wyłącznie na terenie Polski. Nie mamy nic wspólnego z przemytnikami ani z jakimikolwiek działaniami związanymi z przekraczaniem granicy.
Jeśli ktoś znajduje się już na terytorium Polski i potrzebuje pomocy, staramy się mu tę pomoc humanitarną dostarczyć. Są to podstawowe rzeczy – jedzenie, woda, leki, ubrania. Wszystko, co pozwala człowiekowi przetrwać w warunkach, w jakich się znalazł.
>>> Wolność zaczyna się tam, gdzie stajemy w prawdzie [FELIETON]

Od kiedy działa POPH?
– Początkowo powstało w 2022 roku jako projekt Fundacji „Wolno nam”. W 2024 roku zostało zarejestrowane jako stowarzyszenie. Osoby współtworzące POPH w dużej części mieszkają na Podlasiu. Jest to inicjatywa oddolna.
Zgłaszają się do Was migranci czy też osoby, które ich spotkały?
– Najczęściej zgłoszenia otrzymujemy od samych migrantów. To ludzie niedożywieni, odwodnieni, poranieni, często na granicy hipotermii, bardzo przerażeni sytuacją, w której się znaleźli.
Zdarza się również, że kontaktują się z nami rodziny migrantów, ich bliscy – ponieważ nie mają informacji o losach swoich najbliższych. Czasami dostajemy jedynie ostatnią lokalizację, w której dana osoba przebywała. Staramy się wówczas organizować poszukiwania i zawiadamiamy policję. Bardzo nam zależy, by takie poszukiwania organizować wspólnie ze służbami.
Jeśli mamy informacje, że w jakimś miejscu znajduje się osoba potrzebująca pomocy, staramy się działać – zwłaszcza jeśli ma problemy ze zdrowiem czy istnieje obawa, że nie żyje.
Ale tak, otrzymujemy czasem również informacje od osób, które spotkały „Ludzi w Drodze”.

Jakie są główne obszary Waszej działalności?
– Pierwszą grupą działań jest wszystko to, co dzieje się w pasie przygranicznym, po stronie polskiej, w strefach ogólnodostępnych. Tak jak inne organizacje niosące pomoc humanitarną, tak i my nie mamy wstępu do tzw. strefy zamkniętej. Przestrzegamy prawa obowiązującego w Polsce. Jedyną organizacją, która może wchodzić do tej strefy, są Lekarze Bez Granic.
Drugą grupą działań są działania rzecznicze – staramy się wspierać osoby, które złożyły wnioski o ochronę międzynarodową w Polsce: pomagamy w dostępie do pomocy prawnej, dostarczamy podstawowe środki do życia, wysyłamy paczki z żywnością, czy środkami czystości, odzieżą i innymi rzeczami codziennego użytku.
Trzecia grupa to interwencje – staramy się nagłaśniać sprawy, gdy prawa uchodźców są łamane lub napotykają oni bariery urzędnicze, których nie są w stanie samodzielnie pokonać. Interweniujemy u posłów, senatorów, Rzecznika Praw Obywatelskich czy Rzecznika Praw Dziecka.
>>> Czy rutyna nie przysłania nam tego, co ważne? [FELIETON]

Gdzie Wasze działania są najbardziej widoczne?
– Las jest miejscem, w którym nasza pomoc jest najbardziej potrzebna i gdzie daje najszybsze efekty. Większość organizacji niosących pomoc humanitarną na granicy Polski i Białorusi skupia się właśnie na tym obszarze. Dla nas to również kwestia lojalności wobec mieszkańców tych terenów.
Dlaczego tak wielu uchodźców znajduje się na terenie Białorusi?
– Wiele osób trafia tam, szukając drogi do lepszego życia lub uciekając przed zagrożeniami we własnym kraju. Niestety, większość z nich wpada w pułapkę i nie mogą się stamtąd wydostać.
Skąd bierze się lęk przed uchodźcami?
– W mojej opinii jest on podsycany ideologicznie i wykorzystywany w walce politycznej. Nie jest to lęk, który narastał oddolnie – został w dużej mierze wykreowany.
W 2014 roku, po wojnach czeczeńskich, badania opinii publicznej pokazywały, że znaczna część Polaków była gotowa przyjmować uchodźców. Od tego czasu akceptacja zaczęła spadać.
Później wybuchła wojna w Ukrainie – Polska otworzyła swoje granice i serca, przyjmując wielu uchodźców, lecz równocześnie zamknęła się na tych, którzy wyglądali inaczej, mieli inny kolor skóry czy nie pochodzili z Europy Środkowo-Wschodniej.

Czy był Pan w tym czasie na granicy polsko-ukraińskiej? Jakie to było doświadczenie?
– Tak, pierwszy raz byłem 1 marca 2022 roku, kilka dni po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę.
Zapytałem jedną ze strażniczek granicznych o sytuację osób z innych krajów, ponieważ pojawiały się doniesienia, że nie są traktowane tak samo jak osoby z paszportem ukraińskim. Niestety, było to widoczne na miejscu. Uchodźcy uciekający przed tą samą wojną, lecz nieposiadający ukraińskiego paszportu, byli przyjmowani inaczej.
Usłyszałem wtedy od niej bardzo przykre zdanie: „Oni wykorzystują naszą trudną sytuację”.
Na dworcach kolejowych i autobusowych informacje były głównie w języku ukraińskim, co nie budziło wątpliwości. Jednak osoby z innych krajów nie mogły liczyć na takie samo wsparcie ze strony państwa – na przykład bezpłatny bilet kolejowy przysługiwał wyłącznie posiadaczom ukraińskich paszportów.
Jakie problemy napotykają uchodźcy w Polsce?
– Polska w zasadzie nie ma spójnego systemu wsparcia dla migrantów i uchodźców – w dużej mierze funkcjonuje on dzięki organizacjom pozarządowym. Nauka języka polskiego jest oferowana w wymiarze zaledwie jednej godziny tygodniowo, co nie rozwiązuje problemu integracji. Brakuje także programów przybliżających przybyszom zasady funkcjonowania państwa i społeczeństwa polskiego.
>>> Czy osiągniecie celu w życiu jest najważniejsze? [FELIETON]

Co dzieje się z osobami w procesie uzyskiwania ochrony międzynarodowej?
– Państwo oferuje im przez pewien czas pobyt w ośrodkach dla uchodźców, ale procedury związane z uzyskaniem pozwolenia na pracę trwają bardzo długo.
Wbrew obiegowym opiniom uchodźcy nie przyjeżdżają po „europejski socjal”. Wiedzą, że będą musieli pracować. Często na ich wyjazd składają się całe rodziny, a oni sami sprzedają cały swój majątek, by uciec z niebezpiecznego kraju i szukać lepszej przyszłości.
Czy mógłby się Pan podzielić doświadczeniem dostarczania pomocy humanitarnej?
– To są sytuacje trudne i pozostawiające w nas trwały ślad, stanowią duże obciążenie psychiczne. Często możemy jedynie opatrzyć ranę, podzielić się tym, co mamy, ale nie możemy odmienić czyjegoś życia. Nasze działania mają dać człowiekowi choćby iskierkę nadziei, by chciał dalej walczyć o siebie – to wyraz ludzkiej solidarności.
Najtrudniejszym doświadczeniem dla mnie i moich przyjaciół, wolontariuszy, było tzw. doświadczenie płotu. Wczesną wiosną ubiegłego roku otrzymaliśmy informację, że po drugiej stronie płotu znajdują się nieletnie osoby bez opieki dorosłych. To grupa szczególnie narażona na przemoc. Podjęliśmy próbę dotarcia w pobliże miejsca, gdzie przebywały te dzieci. Równocześnie naciskaliśmy na polityków i urzędników, by zaangażowali się w zapewnienie im ochrony prawnej w Polsce. Udało się sprowadzić do Polski ponad 20 takich osób – politycy podjęli wówczas dobrą decyzję. Znamy jednak przypadki nieletnich, którzy nie zostali wpuszczeni, mimo że mogli być ofiarami handlu ludźmi. Albo też takich, którzy zostali pushbakowani (odepchnięci) na Białoruś.
Dla nas, którzy widzieliśmy ten dramat – ludzi po drugiej stronie płotu, zaledwie 20–30 metrów od nas – był to wstrząsający widok. Widzieliśmy ich pragnienie, głód. Słyszeliśmy też odgłosy przemocy dochodzące z odległości 80–100 metrów po stronie białoruskiej. Bardzo trudno było nam się z tym pogodzić. Czuliśmy się bezsilni. Wszelkie próby poruszenia mediów, opinii publicznej kończyły się bez efektu.

Czyli migranci z różnych powodów trafiają na granicę?
– Nigdy nie twierdziliśmy, że są to wyłącznie osoby uciekające przed przemocą, choć w dużej mierze tak właśnie jest. To ludzie pochodzący z Syrii, Erytrei, Afganistanu, Somalii, Sudanu – krajów, w których wciąż trwają konflikty zbrojne, a ludność jest prześladowana z różnych powodów, m.in. religijnych i wyznaniowych. Wielu młodych mężczyzn z Erytrei ucieka w obawie przed przymusowym wcieleniem do milicji lub lokalnych armii toczących nieustanne wojny.
Mówienie, że wszyscy migranci to migranci ekonomiczni, jest mitem. Owszem, jest pewna grupa osób migrujących z powodów ekonomicznych, ale my nie podejmujemy się ustalania, jaki to procent – to zadanie służb państwowych. My możemy podać im kubek z jedzeniem, wodą, opatrzyć im rany – na tym kończą się nasze możliwości.
Jak mieszkańcy Podlasia patrzą na wasze działania?
– Wszyscy marzą o tym, by ten kryzys się skończył. Opinie są podzielone, tak jak wszędzie. Niektórzy uważają, że to przez nas – niosących pomoc – kryzys trwa, inni widzą w nas ludzi ratujących ludzkie życie i człowieczeństwo.
Krytyczne komentarze się zdarzają. Cała eskalacja kryzysu w sferze medialnej nie pozostaje bez echa – ludzie boją się o swoje życie, zdrowie, przyszłość swoich dzieci. Uważamy jednak, że te obawy są kierowane nie tam, gdzie powinny.

Jak pokonać strach przed migrantami? Co pomaga zmienić spojrzenie?
– Najważniejsze jest spotkanie. Najprostszą drogą do przełamania lęku jest nazwanie tego, co nieznane. Gdy spróbujemy zobaczyć w migrantach i uchodźcach nie anonimową „masę ludzi w drodze”, lecz konkretne osoby – poznać ich imiona, spojrzeć im w oczy, zobaczyć ich ręce, usłyszeć ich marzenia i pragnienia – wtedy mity przestają mieć sens. To ludzie tacy jak my: mają te same marzenia, pragnienia, ten sam strach o swoje życie i swoich bliskich. Być może wyznają inną religię, mają nieco inne wartości, ale przełamanie lęku jest możliwe dzięki spotkaniu i edukacji.
To, co robi Przestrzeń Dobrej Integracji w Poznaniu, jest czymś fenomenalnym. Zapraszają ludzi do spotkań z uchodźcami i migrantami, pomagają im odnaleźć się w nowej sytuacji. Takie spotkania rodzą przyjaźń, a nie wrogość.
Wierzę, że przełamanie lęku jest możliwe. Wierzę, że Polacy są inni, a obecny strach jest wywołany sztucznie i dość powierzchowny.
W jaki sposób można pomóc?
– Każda złotówka jest na wagę złota na granicy. Warto wejść na stronę dowolnej organizacji świadczącej pomoc humanitarną i sprawdzić, w jaki sposób można przekazać środki pieniężne lub rzeczowe, których te organizacje potrzebują. Można także zaangażować się w wolontariat. Czasami wystarczy wysłać maila lub wiadomość w mediach społecznościowych, by pokazać, że osoby w potrzebie nie są same, a my stoimy po stronie tych, którzy oferują pomoc. To naprawdę ma znaczenie.

***
Wawrzyniec Mąkinia – to 50-letni działacz i organizator wydarzeń kulturalnych. Przez wiele lat zajmował się muzyką, był wspólnikiem w firmie Multikulti Project. Pełnił funkcję dyrektora artystycznego festiwalu Nowy Wiek Awangardy w Poznaniu. Jest autorem audycji „Wiek Awangardy” w Radiu Afera. Należy do wspólnoty Sant’Egidio oraz do Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego (POPH). Od marca 2025 roku pełni tam funkcję wiceprezesa zarządu.
Na granicę trafił dzięki działalności informacyjnej i publicystycznej Piotra Czabana (kanał Czaban robi raban) zaangażowaniu we wspólnotę Sant’Egidio i działalność w POPH.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |