Fot. cathopic/Nathána José Montero

Św. Teresa z Lisieux i paradoks „małej drogi”

Był rok 1887. We francuskiej miejscowości Lisieux zapanowało niemałe poruszenie. Oto złapano i skazano na śmierć groźnego bandytę, który od jakiegoś czasu był postrachem miasta. Pisano o tym w gazetach, mówiono o tym na ulicy.

Cała sprawa zainteresowała 14-letnią wtedy Teresę. Zbrodniarz bowiem publicznie deklarował, że nie zamierza przed śmiercią pojednać się z Bogiem, że sprawy duchowe są mu zupełnie obojętne, a nawet więcej – świadomie się od nich odcina. Dziewczyna przeczytała o tym wszystkim w gazecie. Już wtedy miała pewność, że swoje życie chce poświęcić Bogu i zbawieniu ludzi. Uznała tę sytuację za doskonałą okazję do działania. „Będę się za niego modlić. I ofiaruję swoje wyrzeczenia. Wierzę, że Bóg go przyciągnie do sobie” – pomyślała. Jak pomyślała, tak zrobiła. Modliła się, ofiarowywała Bogu, co mogła, zamawiała msze, i dalej prosiła o nawrócenie dla zbrodniarza.

>>> Św. Teresa z Lisieux. „Ukryta” patronka misji

Pragnienie serca

Nie zawsze jest nam dane zobaczyć „efekty” i skutki naszych modlitw. Wierzymy, że Bóg wysłuchuje ich zgodnie ze swoją wolą, ale często ta wola jest przed nami ukryta, albo po prostu my sami jesteśmy na nią zamknięci. Teresa i inni mieszkańcy Lisieux mieli okazje być świadkami czegoś, czego się nie spodziewali. Jeszcze kilka chwil przed egzekucją zbrodniarz nie chciał widzieć księdza, ale gdy miał położyć głowę na gilotynie – to poprosił o krzyż i trzykrotnie go ucałował… „To mój pierwszy syn!” – miała wykrzyknąć Teresa. Jednak nie to wydarzenie Teresa uznawała za przełomowe w swoim życiu. Miała kilka momentów bardzo trudnych, dziś powiedzielibyśmy „sytuacji granicznych” – śmierć matki, kolejne „straty”, kiedy jej siostry wstępowały do klasztorów, dziwna choroba i jeszcze dziwniejsze wyzdrowienie, jak twierdzi, dzięki Matce Bożej. Jednak za moment swojego nawrócenia uważa pasterkę w roku 1886. Po tej nocy wiedziała wszystko:

Otrzymałam łaskę gruntownej zmiany serca, otrzymałam ponownie duchową moc, którą straciłam w wieku czterech i pół roku, kiedy umarła mi moja mama.

Ten moment uznaje najistotniejszy w życiu – za takie dotknięcie Miłości, że nie sposób pragnąć czego innego. Miała 15 lat, to za mało, żeby iść do zakonu. Ale upór i determinacja (nawet prośby skierowane do papieża), a przede wszystkim przekonanie, że to jest pragnienie samego Boga, doprowadziły ją w końcu do klasztoru karmelitanek.

fot. Justyna Nowicka/ Misyjne Drogi

Wierność na co dzień

Ideały i pragnienia miała wielkie, a rzeczywistość, jak to rzeczywistość… dość szybko pokazała, że to może nie wystarczyć. Często współsiostry traktowały ją, jak naiwną dziewczynkę – zbyt idealistyczną. Z tego też zapewne powodu Teresa miewała trudniejsze momenty duchowej oschłości. Cały czas jednak pozostawała wierna Jezusowi – cokolwiek się wydarzało. W tym pokonywaniu codziennych przeciwności powoli dojrzewało w niej przekonanie, że droga do Miłości i jej droga miłości wiodą właśnie przez mniejsze i większe trudy każdego dnia. Nie przez tajemnicze ekstazy i objawienia, nie przez kolejne stopnie moralnej doskonałości, a przez wierność drobnym sprawom. W szacunku dla wielkich świętych, herosów życia duchowego – których nazywała orłami –  siebie widziała jako małą ptaszynę, dziecko, które nie jest w stanie samo pokonać wielkich stopni w drodze do nieba. Ale wiedziała, co z tym poczuciem zrobić –  postanowiła całkowicie oddawać siebie Bożemu miłosierdziu, wierzyła, iż Jego miłosierne ramiona staną się jak winda do nieba.

Poszukam sposobu dostania się do nieba małą drogą – bardzo krótką i bardzo prostą małą drogą, która jest całkowicie nowa. Żyjemy w epoce wynalazków; w dzisiejszych czasach bogaci nie muszą kłopotać się wchodzeniem po schodach, zamiast tego mają windy. Cóż, mam zamiar spróbować znaleźć windę, dzięki której będę mogła wznieść się do Boga, ponieważ jestem zbyt mała, aby wspiąć się po stromych schodach doskonałości (św. Teresa z Lisieux).

Zamiast mistycznych wzlotów i cudownych przeżyć – postanowiła żyć uświęceniem każdego dnia. Nie chciała marzyć o czymś nadzwyczajnym, lecz sumiennie wykonywać to, co zwykłe. I mówić wciąż o miłości Boga, nie zapominając o służbie bliźnim. „Nie mam żadnej ochoty jechać do Lourdes, by tam przeżywać ekstazy, wolę powszechne wyrzeczenia” – mawiała.

>>> Teresa z Lisieux. Mała święta – wielki teolog

Św teresa z lisieux
Fot. cathopic

Konkret codzienności

Ponoć w rodzinnym domu Teresy wszystkie dzieci – a było ich dziewięcioro, choć czworo zmarło bardzo wcześnie – pod okiem rodziców (Zelii i Ludwika Martin) włączały się w religijne życie, składając ofiary z małych rzeczy. Za każdy dobry uczynek miały wrzucać do szufladki jeden koraliczek czy orzeszek. Pod koniec dnia, podczas wieczornej modlitwy, liczba zgromadzonych orzeszków miała pomagać w rachunku sumienia – ile dobra się zrobiło, ile zaniedbało. Ten piękny zwyczaj, próba wprowadzanie dzieci w życie wiary w praktyce, dla Teresy nie był punktem dojścia, a wyjścia dalej, w głąb. Zrozumiała, że wszystko, co robi, robi nie dla moralnej doskonałości, nie dla zdobywania kolejnych cnót, nie dla gromadzenia zasług, niczym orzeszki, wtedy, gdy była mała. Wszystko chce robić z miłości.

Kierownicy dusz polecają dążącym do doskonałości, aby wykonywali jak najwięcej aktów cnót, i jest to zupełnie słuszne. Lecz mój kierownik, którym jest Jezus, nie uczy mnie liczyć aktów cnót. Uczy mnie czynić wszystko z miłości, niczego Mu nie odmawiać, być zadowoloną, gdy On daje mi okazję udowodnienia Mu, że Go kocham (św. Teresa z Lisieux).

Miłość odmieniana jest teraz w jej przeżyciach przez wszystkie przypadki. Ale nie jako abstrakcyjna rzeczywistość, która nie do końca wiadomo co oznacza, ale jako konkret. Konkret jej życia zakonnego. Pragnienie największej miłości jest w człowieku głęboko zakorzenione.

Stworzyłeś nas Panie, skierowanych ku tobie – pisał św. Augustyn – i niespokojne jest nasze serce, dopóki w tobie nie spocznie”. Tego właśnie doświadczała Teresa. Jednocześnie odkrywała w sobie i przeżywała własną słabość i małość. Bo w konkrecie życia – każdego, czy to w zakonie, czy w rodzinie, czy w tzw. życiu samotnym, bardzo szybko wzniosłe myśli i pragnienia rozbijają się o konkret codzienności. Wystarczy ze rano wstaniemy 5 minut za późno i cały misterny plan życia Bożą miłością może się rozsypać… Wielkość Małej Teresy polega na tym, że ona uwierzyła i poszła za słowami „Moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9). Połączenie gorącego pragnienia kochania Boga najbardziej na świecie i doświadczenia własnej słabości i skłonności do grzechu poprowadziły Teresę do odkrycia małej drogi duchowej. Mała droga stała się dla niej jedyną ścieżką, jedynym sposobem, aby osiągnąć cel swoich pragnień –  zjednoczenie z Bogiem w miłości. Z tej perspektywy swoją słabość, małość i grzeszność uznała za błogosławieństwo. „O Jezu! jakże Twój mały ptaszek jest szczęśliwy z tego, że jest słaby i mały, cóż by począł będąc wielkim? Nigdy nie miałby odwagi pokazać się przed Tobą, spać w Twojej obecności” – pisała.

Paradoksalnie to słabość ośmieliła Teresę, a nawet wzmocniła jej pewność, co do relacji z Bogiem.  Niedoskonałość i skłonność do upadku stały się oparciem, umożliwiły zjednoczenie z Bogiem. I to działa nie tylko w zakonie. To może działać wszędzie. Trzeba tylko zaufać.

Św Teresa z Lisieux, fot. wikimediacommons/By Adrian Michael – Infotafel Augsburg, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=31262748

W sercu Kościoła

Spotkania, narady, kolejne duszpasterskie programy, artykuły, konferencje, a nawet synod… Widzimy, coraz bardziej i coraz dobitniej, że coś tu nie gra. Co bardziej uczciwi zdają sobie sprawę z tego, że nie gra nie tylko dlatego, że instytucja zawodzi, ale też z powodu słabości nas samych, którzy z Kościołem się identyfikujemy. To naturalne, że chciałoby się móc cokolwiek zrobić… Można.

W Sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością. W ten sposób będę wszystkim (św. Teresa z Lisieux)

Spotkania, narady, kolejne duszpasterskie programy, artykuły, konferencje, a nawet synod…Żeby jakoś „ratować sytuację”,, szukać nowych dróg mówienia o Bogu wrócić do Ewangelii. Bo widzimy, coraz bardziej i coraz dobitniej, że coś  nie gra. Co bardziej uczciwi zdają sobie sprawę, ze nie gra nie tylko dlatego, ze instytucja zawodzi, ale też z powodu słabości nas samych, którzy z Kościołem się identyfikujemy. To  naturalne, że chciałoby się móc cokolwiek zrobić… Można.

Nie trzeba mieć studiów teologicznych, żeby doświadczać Bożej Miłości i jej pragnąć. To otwartość na Ducha Świętego – podkreślają kolejni komentatorzy jej życia – pozwoliła Teresie odkrywać Jego plan wobec niej. Ta Boża łaska, którą wszyscy dostajemy na chrzcie świętym, i rozwijamy w sakramentalnym życiu, pozwala żyć w Bożej obecności na co dzień w tym, co jest naszym konkretem życia. Teresa z Lisieux zmarła, gdy miała 24 lata. W zakonie spędziła 9 lat. Nie miała okazji studiować ani podróżować, nie radziła się kierownika duchowego, nie pielgrzymowała po sanktuariach, nie miała wizji mistycznych i nie założyła nowego zgromadzenia. Ale znalazła swoją własną drogę do Boga – i może się nawet spodziewała, że jej odkrycie może być uniwersalnym programem życia. Napisano o niej chyba wszystko, ale nigdy dość przypominania, że rozwiązania, których często szuka się gdzieś daleko, są tuż obok.

Boże mój, ofiaruję Ci wszystkie dzisiejsze czynności na chwałę Najświętszego Serca Jezusa. Pragnę uświęcić uderzenia mego serca, moje myśli i najzwyklejsze uczynki, łącząc je z nieskończonymi Jego zasługami, winy zaś moje chcę naprawić, wrzucając je w ognisko Jego Miłości Miłosiernej. O mój Boże! Proszę Cię dla siebie i dla wszystkich mi drogich o łaskę doskonałego spełnienia Twojej świętej woli i przyjmowania dla Twej miłości wszystkich radości i cierpień życia doczesnego, abyśmy mogli złączyć się kiedyś w niebie na całą wieczność. Amen. (św. Teresa z Lisieux)

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze