Wspomnienie bł. Józefa Cebuli OMI: Świętość to normalność
Spoglądając na tego świętego, nie rodzą się w nas żadne wzniosłe uczucia… Nie lewitował, nie czynił cudów, nie władał wieloma językami – a tym bardziej charyzmatycznym darem języków… Nic nadzwyczajnego… Więcej, Józef Cebula należał do ludzi cichych, pokornych, o wątłym zdrowiu. Jako że dziś przypada jego wspomnienie w liturgii Kościoła, postanowiłem wrócić do opracowania biografii ojca Józefa, jaką przygotowywałem w nowicjacie – blisko 20 lat temu… Czytając to, co wtedy przygotowałem, doznałem szoku… wróciła dawna fascynacja tą postacią – pisze o. Paweł Gomulak OMI na portalu oblaci.pl.
Józef przyszedł na świat w malowniczej miejscowości Malnia niedaleko Krapkowic. Nazwa miejscowości wywodziła się zapewne od rosnących wokół dzikich krzaków malin. Przypada druga niedziela okresu wielkanocnego – 23 marca 1902 roku. Rodzice – Adrian i Rozalia – byli ludźmi prostymi. Rysy twarzy Józef odziedziczył po matce. Przez całe życie był spokojny, opanowany i małomówny. Jego brat, Paweł, zaświadcza, że w czasach szkoły podstawowej jest cichy, stroni od towarzystwa, ale chętnie pomaga w pracach przy domu.
Rozpoczyna naukę w Königliche Katholische Präparandenanstalt – kolegium nauczycielskim w Opolu. Świadectwa zachowane z tego okresu ukazują ucznia raczej przeciętnego. Większość ocen to “dostateczny” i “mierny”. Jedyna ocena “dobry” niezmiennie widniała pod pozycją “zachowanie”. Ciekawostką jest fakt, że w pierwszym semestrze 1917 roku otrzymuje “niedostateczny” z religii. To dziwne, bo pasją małego Józefa było budowanie przydrożnych kapliczek i recytowanie modlitw. Niemniej jednak naukę przerywa z powodu poważnego zapalenia opłucnej. Zabieg operacyjny w Krapkowicach nie przynosi poprawy zdrowia. Po kilku miesiącach rekonwalescencji wraca do zdrowia, ale nie do nauki – prawdopodobnie na przeszkodzie stanęły trzy zrywy narodowościowe, które przetoczyły się przez Opolszczyznę – powstania śląskie: 1919, 1920, 1921.
“Miał twarz chudawą, przybladłą, ale zawsze z łagodnym uśmiechem oczu i ust. Był małomówny“
Tak wspomina Józefa kolega ze szkolnej ławy w Lublińcu – Jerzy Jonienc.
Następnie dodaje:
Dziś mi to dopiero podpada, że ani razu nie prowadziliśmy rozmowy o pannach i tym podobnych tematach, jak to bywa u młodzieży. Nie byliśmy na żadnej zabawie ( … ). Nasze rozmowy tyczyły przeważnie lekcji i codziennych wypadków politycznych, które blisko i nas tyczyły, bo byliśmy ciągle wystawiani na szykany z powodu tego, że chodziliśmy na lekcje do bojowego, polskiego księdza patrioty. To właśnie najwięcej nam szło na nerwy. Nie mówiliśmy też o żadnym powołaniu i nie prowadziliśmy żadnych specjalnych duchowych rozmów, ale jestem przekonany, że Cebula był już wtedy głęboko uduchowiony.
Do Lublińca Cebula trafił po ogłoszeniu, jakie ukazało się na łamach “Gazety Opolskiej” o nowym gimnazjum dla polskiej młodzieży, założonym przez ks. Pawła Rogowskiego. Codziennie rano Józef towarzyszy kapłanowi, służąc mu do Mszy świętej. To również ks. Rogowski sugeruje ostatecznie młodemu chłopakowi, że jeśli myśli o wstąpieniu do zakonu, niech uda się do Piekar Śląskich, gdzie płomienne kazania głoszą misjonarze oblaci.
„…Bardzo spokojny, do klimatu raczej gorącego”
W Piekarach Śląskich Józef Cebula spotyka o. Jana Pawołka OMI. Udaje się przed obraz Matki Bożej Piekarskiej i z charakterystycznym sobie spokojem, decyduje się wstąpić do junioratu w Krotoszynie. Naukę kończy egzaminem maturalnym z adnotacją: “uczeń otrzymuje świadectwo maturalne celem wstąpienia do nowicjatu oo. Misjonarzy Oblatów”.
Pierwsze śluby zakonne składa 15 sierpnia 1922 roku w Markowicach. Jako że młoda Polska Prowincja nie posiada jeszcze własnego domu formacyjnego – scholastykatu, studia seminaryjne odbywa w Liége w Belgii. W czasie studiów seminaryjnych zapisał się do czterech stowarzyszeń: Arcybractwa Modlitwy i Pokuty ku czci Serca Jezusowego, Stowarzyszenia Komunii przebłagalnej, Apostolstwa Modlitwy, Arcybractwa Serca Jezusowego o wolność dla papieża i dla zbawienia dusz.
Wspaniały zakonnik, doskonały scholastyk, ale trochę nieśmiały. Inteligencja dobra, ale powolna. Dzielny pracownik – pisze w nocie oceny superior scholastykatu – o. Piotr Richard OMI.
Po roku formacji zostaje odesłany do Polski, aby w Lublińcu prywatnie kontynuować naukę. Tymczasem dom w Krotoszynie okazał się zbyt mały dla powiększającego się junioratu. Los padł na Lubliniec – administracja prowincji zakupiła budynki, do których wcześniej Józef Cebula uczęszczał z Jerzym Joniencem – tutaj też miał wykładać język polski. Rok szkolny 1923/1924 rozpoczęło w Lublińcu 140 juniorów.
W murach lublinieckiego klasztoru, 15 sierpnia 1925 roku, Józef Cebula składa śluby wieczyste.
Wspaniały zakonnik, solidna pobożność. Wzór regularności. Bardzo pokorny i miłosierny. Bardzo przywiązany do Zgromadzenia – pisze o nim w 1926 roku ojciec Kowalski.
W notach formacyjnych pojawiają się wciąż te same cechy. Dziwić może jedynie fakt, że w ocenie oo. Kowalskiego, Kulawego, Nandzika i Pawołka rozważano wysłanie Józefa Cebuli na misje zagraniczne. Niemniej jednak w opinii prowincjała do generała Cebula ukazany jest jako najlepszy kandydat do święceń prezbiteratu.
23 stycznia 1927 r. przyjmuje święcenia prezbiteratu (wraz z oo. Feliksem Adamskim, Pawłem Grzesiakiem i Julianem Góreckim.
“Wymyślał różne niespodzianki, by sprawić radość wychowankom”
25 lipca 1931 r. o. Józef Cebula OMI zostaje mianowany superiorem w Lublińcu. W sumie w tym klasztorze spędza 14 lat (1923-1937), w tym 6 lat jako przełożony. W tych latach wzrosła liczba juniorów (220-280 uczniów). Zmienił też nazwę szkoły z „kolegium” na „Małe Seminarium Duchowne”, by podkreślić, że jest to szkoła dla kandydatów do kapłaństwa. Cebula uczył juniorów języka polskiego, francuskiego, matematyki i geografii.
Bardzo dbał o swoich wychowanków. Gdy został przełożonym, mimo trudnych warunków materialnych, zwiększył im racje żywnościowe… Wymyślał różne niespodzianki, by sprawić radość wychowankom… Był bardzo pokorny. Przyjmował uwagi nawet ze strony chłopców, których wychowywał – tak opisuje go o. Jan Geneja OMI
Ujmujące są także świadectwa ludzi świeckich, którzy spoglądali na tego młodego zakonnika:
On nie tylko ich uczył, ale był im oddanym przyjacielem, zwłaszcza w trudnych chwilach. Ojciec Józef Cebula był dobry, miły, wyrozumiały dla całego klasztoru i dla służby.
Któregoś dnia, pracując w ogrodzie, zauważyłam idącego alejką Ojca Józefa Cebulę z brewiarzem w ręku. Był głęboko zatopiony w modlitwie. Wydawało się, że nikogo wkoło nie widzi. Zdziwiłam się jednak, gdy się zatrzymał i do takiej jak ja 15-latki mile się uśmiechnął i zagadał serdecznym głosem. Zainteresował się moją pracą, moimi rodzicami i rodzeństwem, gdyż byliśmy sąsiadami z klasztorem. Współczuł mi, że nie mogę się dalej uczyć mimo chęci, a muszę całymi dniami przewracać łopatą ziemię. U mego [ rodzonego ] Ojca takiej litości nie doznałam (…) Jeszcze teraz pamiętam twarz Ojca Cebuli bladą, mizerną, ale bardzo ujmującą, którą trudno wymazać z pamięci, bo odczuwałam w niej bratnią duszę.
(…) Cieszyłam się jak inni, gdy zobaczyłam Ojca Cebulę na ambonie. Słuchając go przenosiłam się jakby w inny świat , gdzie tylko sam Bóg mógł tak przemawiać jego ustami. Słowa jego były bardzo proste, ale umiał je tak przejmująco głosić, że wpadały głęboko w serca. Nie tylko prostaków, ale wszystkich zmuszały do głębokiej zadumy i refleksji nad swoim życiem.
(…) Ojciec Cebula był również wspaniałym spowiednikiem. U niego były największe kolejki, jednak ludzie czekali, by usłyszeć pouczającą naukę. Widziałam często Ojca Cebulę chodzącego z wychowankami po alejach ogrodowych. Wydawał się jakby był jednym z nich. Śmiał się, jak oni, żartował i był wesoły, jak oni. Gdy chodził po alejkach sam, modląc się, twarz jego cechowała niezwykła pokora i smutek. Smucił się w skrytości, a ludziom ofiarował zawsze uśmiech i pokrzepiające na duchu słowa. Swym zachowaniem i postawą wprowadzał między ludzi pokój – wspomina Franciszka Koloch.
Odrzucony prowincjalat: “Brak siły i odwagi, by kierować…”
Pobożność i sprawiedliwość Józefa Cebuli powodowała, że cieszył się dużym szacunkiem. Nic więc dziwnego, że po nagłej chorobie dotychczasowego prowincjała – o. Jana Nawrata OMI, wśród kandydatów na urząd przełożonego Polskiej Prowincji pada nazwisko Cebuli.
Ojciec Józef nie chce uchylać się od odpowiedzialności, ale w prywatnej korespondencji z generałem – o. Euloge Blanc OMI, przebija się niesamowicie trzeźwy osąd kandydata i pokora względem własnych ograniczeń:
Nie uchylam się od żadnej pracy, ani od jakiegokolwiek obowiązku. Tym bardziej od trudu związanego z powierzoną mi funkcją. Jeśli jednak muszę podjąć odpowiedzialność, ośmielam się prosić, by pozwolono mi wyłożyć racje – za – i – przeciw – mojej kandydaturze na prowincjała…
1. Brak zdrowia. Nie chciałem obnosić się z moją chorobą. Od kilku lat unikałem lekarzy, a gdy pytano o moje zdrowie, odpowiadałem jedynie: “Wszystko w porządku”, bo nie chciałem wysłuchiwać użalania się nade mną. Jeśli jednak chodzi o mój prawdziwy stan, to sam nie wiem, co powiedzieć. Kilka razy już nie dałem rady chodzić, ale wlokłem się po korytarzach. Kilka wewnętrznych organów nie jest w porządku. Ze względu na ogólne wyczerpanie, pod koniec pierwszego trzech-lecia prosiłem, aby mnie zwolniono z urzędu superiora. Nie przyjęto dymisji, więc podjąłem na nowo moją pracę, a teraz, gdy doszedłem do końca mego drugiego „triennium”, obarcza się mnie nową funkcją.
2. Jako superior mogłem prowadzić życie regularne. Nie musiałem odbywać podróży, które mnie męczą, a przez to tym bardziej wprowadzają mnie w zakłopotanie (…). Ileż to razy ukrywałem moją chorobę przed ojcami, idąc w tajemnicy spać.
3. Ostatnio zdarzyło mi się tracić pamięć podczas przemówień. To jeszcze na początku tego roku byłem przez długi czas bardzo poważnie chory (…).
4. Brak zdolności i zmysłu organizacyjnego. Nie mam żadnej idei, by tak rozlokować personel prowincji, aby każdy był na swoim miejscu (…).
5. Nieśmiałość. Jako prowincjał musiałbym reprezentować Zgromadzenie wobec władz kościelnych i państwowych, uczestnicząc w konferencjach i przemawiać z różnych okazji, a to jest moim słabym punktem.
Z powodu nieśmiałości nie mogę zwrócić uwagi, nawet gdybym czynił wysiłki, by to uczynić. I właśnie dlatego byłbym w konflikcie z sumieniem, bo ciągle trzeba zwracać uwagę… – pisał do generała ojciec Cebula.
Ostatecznie prowincjałem został wybrany ojciec Wilkowski. Józef Cebula zostaje superiorem scholastykatu w Obrze (1936 rok), a następnie mistrzem nowicjatu w Markowicach (1937).
Był jedną wielką ciszą, wzorem cierpliwości i łagodności…
On mógł lepiej wychowywać niż ja. Ja wychowywałem bardziej tresurą, po wojskowemu. Cebula zaś szedł z nimi, jak taki cień, ale prowadził bardzo głębokie życie wewnętrzne. On był zadowolony z miejsca, na którym się znalazł. Takich ludzi rzadko się spotyka.
Wątpię, czy On popełnił jakiś grzech śmiertelny! Jego życie było takie uporządkowane. Wszystko przeżywał tak świadomie i głęboko…
Czy miał jakieś szczególne nabożeństwo? To był człowiek pobożny, ale nie robił hałasu wobec siebie i swoich nabożeństw. On polegał na Regule i porządku dziennym. Te „zwyczajne” rzeczy jak Msza, modlitwy, różaniec były dla niego święte – wspomina Cebulę ojciec Feliks Adamski OMI.
Nikomu niczego nie narzucał, nawet wobec nowicjuszy przyjmował postawę wyczekującą – nie wytykał błędów, nie piętnował, czekał raczej aż ktoś sam zrozumie swój błąd i do niego się przyzna. Wykazywał się mądrością i roztropnością. Pozwalał każdemu dorastać do dojrzałości i świętości w jego własnym tempie.
W trzecim roku superioratu Cebuli wybuchła II wojna światowa. Okupacja przyniosła ze sobą restrykcje i prześladowania. Wspólnota zostaje skierowana do pracy w majątku von Egana w Markowicach. Pierwszą ofiarą wojny z markowickiego komunitetu stał się proboszcz – ojciec Wyduba, rozstrzelany w lesie niedaleko Strzelna. Egan, doskonale zdając sobie sprawę z duchowości oblackiej, w dzień Niepokalanego Poczęcia NMP rozkazał mieszkańcom klasztoru rozbijanie przydrożnych figur i kapliczek, poświęconych Niepokalanej.
Kto chce być oblatem do rozbijania figur nie pójdzie – odpowiedział wspólnocie oblackiej superior.
“Pamiętam, nosił na głowie czapkę z daszkiem”
Jedną z decyzji zarządcy majątku był niemal całkowity zakaz sprawowania kultu religijnego. Początkowo zgadzał się na jedną Mszę św. w niedzielę, później jednak zniósł również i to zarządzenie. Pomimo grożącego niebezpieczeństwa, ojciec Józef Cebula dalej sprawował sakramenty, udając się do domów swoich parafian.
Ojciec Józef Cebula (…) przychodził często do naszej wioski, ubrany w takie łachmany. Ubierał się w takie szmaty, bo nie chciał, aby go Niemcy rozpoznali. W ten sposób nie wzbudzał podejrzeń, że jest księdzem katolickim. Pamiętam, nosił na głowie czapkę z daszkiem. Gdy przychodził do wioski, to zatrzymywał się w domu Zofii Pamfil. Tutaj słuchał spowiedzi, udzielał Komunii Świętej, nauczał dzieci religii. To był bardzo religijny kapłan. Oby wszyscy kapłani byli tacy, jak on… – wspomina mieszkaniec Wymysłowic, Czesław Lewandowski.
Chcąc zawrzeć związek małżeński, udaliśmy się do Markowic, bo tam był jeszcze o. Józef Cebula. Był to skromny, mizerny kapłan, trochę łysawy. Pamiętam, było to 8 września 1940 roku. Niemcy tego dnia urządzili sobie libację. Ojciec Cebula wiedział o tym, dlatego korzystając z okazji wziął nas do kościoła i przed ołtarzem głównym i cudowną figurą Matki Boskiej Markowickiej, Pani Kujaw „dał” nam ślub.
(…) Mieliśmy piękny, cudowny ślub. Ojciec Józef Cebula był świątobliwym kapłanem i bardzo bogobojnym. Był też niesłychanie odważny, skoro wziął nas do kościoła wiedząc, że Niemcy w każdej chwili mogą przyjść i zabić go w kościele, w czasie ślubu – dodaje mieszkanka Ludziska.
Za tę wierność kapłańskiej posłudze zapłacił najwyższą cenę.
Schutzhaftling nr 70
Z kategorią więzienną „wróg narodu niemieckiego” ojciec Józef trafia najpierw do obozu przejściowego w Inowrocławiu (2-7 kwietnia 1941). Miejscem docelowym okazało się KL Mauthausen – trafia tam z adnotacją “K” – “kugel” – “kula w łeb”. Tożsamość więźnia: Schutzhaftling nr 70.
W czasie przebierania się w odzienie obozowe w łaźni i kamerze kilku esesmanów skopało go, a nadto kazali dwunastu więźniom pracującym w kamerze bić ks. Cebulę. Bito go szczególnie po twarzy – zapisał w świadectwie kapo Wost z Wiednia i Janca z Raciborza.
…bili go do utraty przytomności. Wtedy lali na niego zimną wodę, a gdy oprzytomniał znowu go bili. I tak męczyli go przeszło godzinę. Na koniec dali mu sznur aby się powiesił, bo i tak musi umrzeć – wspomina współwięzień, ks. Spinek.
Cebula był przeznaczony do eksterminacji, załoga obozu nie mogła jednak wykonać wyroku samozwańczo, musieli oczekiwać na decyzję Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie. Częstą praktyką w Mauthausen było maltretowanie fizyczne i psychiczne, aby osadzony sam odebrał sobie życie.
W ostatnich dniach życia przeznaczono go do pracy w kamieniołomach Wiener Graben. Skazany musiał nieść na plecach kamienie ważące od 30 do 60 kg po 144 stromych stopniach do obozu, w tym 100 metrowy odcinek musiał przebyć biegiem.
Był piątek 9 maja 1941 roku. Tego dnia kazano ojcu Cebuli śpiewać prefacje mszalne podczas dźwigania kamieni. Skierowano go do strefy zakazanej przy zasiekach obozu. Oprawcy urządzili sobie zabawę, każąc wycieńczonemu zakonnikowi biec w kierunku ogrodzenia. Gdy do niego docierał, słyszał komendę “w tył zwrot”. Po pewnym czasie odbił sie o jego plecy rozkaz “naprzód marsz”. Jego ciało przeszyło osiem kul z broni maszynowej. W karcie obozowej napisano „Auf der Flucht erschossen” (Zastrzelony przy próbie ucieczki).
“W czasie spalania ks. Cebuli stał się cud…”
Gdy niesiono go na noszach do krematorium szeptał tylko: ”Ostrożnie, bo mnie bardzo boli”. Jak podaje k. Bronisław Kamiński:
Nawet po śmierci jego twarz zmuszała do oddawania czci. Robotnicy krematorium bali się po prostu chwycić w ręce jego ciało i wrzucić do pieca.
W świadectwach z obozu w Mauthausen znajdujemy jeszcze jedną, niesamowitą relację:
Następnego dnia, po całodziennych zajęciach, gdy wszyscy byliśmy na bloku, przyszedł do mnie kolega z Effektenkammer, który zawsze odnosił rzeczy z krematorium do magazynu i opowiadał mi, że dziś w krematorium był straszny dzień. W czasie spalania ks. Cebuli stał się cud: wrzucony do pieca podniósł się i zrobił znak krzyża. Wszyscy z krematorium uciekliśmy. Esesmani zawiadomili o tym wypadku komendanta obozu, do krematorium przyszedł z grupą uzbrojonych esesmanów sam Bachmauer [prawa ręka komendanta Ziereis’a – przyp. red.] i stwierdził, że zwłoki ks. Cebuli spaliły się. Nam pod karą śmierci zabronił opowiadać o tym, co widzieliśmy – relacjonował Henryk Rzeźnik.
Można pokusić się na logiczne wytłumaczenie, że ciało zaczęło się kurczyć w wyniku wysokiej temperatury… niemniej jednak to wydarzenie odbiło się szerokim echem wśród więźniów i przez długi czas było przywoływane.
Ojciec Józef Cebula OMI został wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r.
“A po tej stronie trzeba, aby każdy z nas ukrzyżował wraz z Chrystusem samego siebie”
Odkładam 10 stron, które zredagowałem w czasie nowicjatu. Przy pisaniu zadania na zajęcia hagiograficzne korzystałem z książek o. Kazimierza Lubowickiego OMI oraz o. Józefa Pielorza OMI, którego potem mogłem poznać już jako kapłan w Imielinie. Chętnie opowiadał o historii Zgromadzenia i prowincji. Na koniec pracy pisanej w nowicjacie, przywołałem zdanie św. Eugeniusza o miejscu dla każdego oblata, o którym przypomina krzyż otrzymany w dniu wieczystej oblacji. Z jednej strony jest pasyjka, odwrotna strona przeznaczona jest dla mnie…
Siedzę przed monitorem i się zastanawiam nad świętością. Odpowiedź znajduję po raz kolejny – po prawie 20 latach – wpatrując się w ulubione zdjęcie błogosławionego Józefa Cebuli:
Po prostu być oblatem Maryi Niepokalanej. On nim był i jest święty…
Źródło: oblaci.pl
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |