fot. Pixabay

Ta straszna pentekostalizacja

W ostatnim czasie Kościele słychać wiele głosów, w których mówi się i ostrzega przed pentekostalizacją – przed jawnym, czy też ukrytym odchodzeniem katolików od swojej doktryny w stronę innych wyznań chrześcijańskich, o zacieraniu się w związku z tym tożsamości Kościoła. Wiele tam strachu i lęku, że na skutek kontaktu z innymi chrześcijanami katolicy porzucą swoje wspólnoty i swoje Kościoły. Trzeba jednak powiedzieć, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, co tak naprawdę oznacza to dziwnie i niepokojąco brzmiące słowo. 

Ksiądz Tomasz Szałanda zajmuje się tym tematem. Jest autorem kilku książek i kilkudziesięciu artykułów na temat demonologii, mariologii i homiletyki. 

Pentekostalnypentekostalizacja – te słowa sprawiają, że wielu katolikom jeży się włos na głowie. Niektórym kojarzy się nawet z pentagramem. Czy naprawdę jest czego się bać? Co oznacza to „straszne” słowo?  

Ksiądz Tomasz Szałanda: Ta „afera” z pentekostalizacją wybuchła w polskim Kościele kilka lat temu i związana jest z dynamicznym powstawaniem i rozwojem grup charyzmatycznych. Ukuto wówczas tezę, że przenikają do tych wspólnot elementy wierzeń z niekatolickich, choć chrześcijańskich grup postreformacyjnych (głównie zielonoświątkowych), które są zagrożeniem dla tożsamości katolickiej tychże wspólnot. I właśnie to przenikanie nazwano „pentekostalizacją”. 

To zjawisko więc słusznie budzi strach? 

W Kościele spotykamy wiele osób, szczególnie chyba w ostatnich dwóch-trzech latach, które strach traktują niczym tlen i siłą rzeczy nie potrafią bez strachu religijnie funkcjonować. Co więcej, starają się zaszczepiać go w innych. Dodatkowy problem zaczyna się, gdy pojawiają się osoby czy wspólnoty z kręgów charyzmatycznych, które życia w strachu nie popierają i w strachu nie żyją. Wówczas są oskarżane o to, że ulegli jakiemuś złu, które w wielu kręgach określa się mianem pentekostalizacji. 

O co więc tak naprawdę chodzi w pentekostalizacji? 

Żeby zrozumieć, co właściwie oznacza pentekostalizacja, trzeba sięgnąć do Biblii. W dziejach Apostolskich jest mowa o zebranych apostołach, Maryi i jeszcze sporej grupie wyznawców Chrystusa w Wieczerniku w „dzień Pięćdziesiątnicy”. Pięćdziesiątnica dla Żydów to jedno ze świąt – konkretnie święto Żniw (Zbiorów) – przypadające w pięćdziesiąty dzień po największym święcie – święcie Paschy. Był więc to również pięćdziesiąty dzień po śmierci Chrystusa. I właśnie w tenże dzień nastąpiło zesłanie Ducha Świętego. A „pięćdziesiąty” po grecku to „pentekostos”. Stąd właśnie wywodzi się termin: pentekostalizacja. 

Czy ona w świetle tych wydarzeń oznacza coś złego? Nie. W Wieczerniku na modlących się zstąpił Duch Święty i wylał na nich różne dary – charyzmaty, które ich uświęciły i pomogły w ewangelizacji. Jeżeli więc mówimy o czymś, że jest „pentekostalne” to oznacza, że jest przeniknięte Duchem Świętym. Takie rozumienie wynika z Biblii. Próby przedefiniowania są nieuprawnione. To, że musztarda ma żółty kolor nie oznacza, że można ją nazywać żółtą farbą i malować pokoje. 

Fot. pixabay.com

Jakie znaczenie dla Kościoła ma to, że jest Kościołem Pięćdziesiątnicy? 

Ogromne. Proszę zauważyć, że po wniebowstąpieniu Jezusa Jego wyznawcy są niezorganizowani, prawdę mówiąc – nijacy. Owszem, tworzą jakąś grupę, spotykają się na modlitwie, oczekują wypełnienia obietnicy Jezusa, że pośle do nich Pocieszyciela. I w zasadzie tyle. W Dziejach Apostolskich jest zanotowane, że po wniebowstąpieniu udają się do jakiegoś domu, do górnych jego pomieszczeń, i tam się modlą. Można powiedzieć „nic szczególnego się nie dzieje”. Dopiero jak zstąpił na nich Duch Święty – i zrobił to z niezłym hukiem, skoro pod ten dom zbiegli się ludzie – wówczas w zasadzie rozpoczął się Kościół. Tworzy go bowiem wspólnota uczniów Pańskich założona przez Jezusa z woli Ojca i napełniona Duchem Świętym. W tym namaszczeniu przez Parakleta wspólnota wyznawców Jezusa została obdarowana licznymi charyzmatami dla osobistego wzrastania duchowego, dzielenia się nimi innymi wyznawcami oraz z tymi, którzy jeszcze do niej nie należą. Ponadto otrzymują dar niesamowitej odwagi – dotąd bowiem prowadzili dość ukryte życie. Dzięki więc Pięćdziesiątnicy wspólnota uczniów Pańskich stała się Kościołem namaszczonym Duchem Świętym, mężnie wyznającym wiarę.  

Może się jednak rodzić pewna obawa, że takie podkreślanie działania Ducha Świętego jest umniejszaniem Jezusa. 

Nie. Zachowujemy w wierze przecież – jak podpowiada prefacja o Trójcy Świętej – odrębność Osób, jedność w istocie i równość w majestacie. W Dzień Pięćdziesiątnicy szczególny udział w tworzeniu Kościoła miał Duch Święty. Jak czytamy Ewangelie, to najwięcej miejsca „zajmuje” Jezus. Nie znaczy to przecież, że pomniejsza się w ten sposób pozostałe Osoby Trójcy. 

Czyli można korzystać z doświadczenia innych denominacji protestanckich? 

Oczywiście, że można, nie zapominając jednocześnie o swojej katolickiej tożsamości. Dzielą nas doktrynalne różnice, ale łączy nas przecież Osoba Boga, chrzest w imię Trójcy Świętej i słowo Boże (choć ograniczone w liczbie ksiąg). Ważne, aby spotkaniu „obu stron” towarzyszyła miłość i chęć poznania. Przecież i w niekatolickich wspólnotach chrześcijańskich z nurtu postreformacyjnego Kościół dostrzega obecność i działanie Ducha Świętego. Warto więc poznawać, jak oni odczytują Jego obecność w swoich wspólnotach, jak na nią odpowiadają, jak żyją. Bóg przemawia przez człowieka, co się objawia m.in. w jego czynach, podejmowanych inicjatywach. To może być źródłem inspiracji dla katolików. Oni mają małe, ale dość dynamiczne wspólnoty modlitewne – można taką wspólnotę modlitewną o katolickim charakterze założyć i u nas. Mają niektóre ciekawe krótkie filmy religijne. Te, które nie są przeciwne doktrynie katolickiej, można wykorzystać. To oczywiście kilka z wielu przykładów korzystania z doświadczeń pozakatolickich wspólnot chrześcijańskich. Punktem wyjścia jednak ma być świadomość, że to mój brat i siostra, a nie wróg. 

Czy jest coś w doświadczeniu innych wyznań chrześcijańskich, z czym zdecydowanie nie możemy się zgodzić jako katolicy? Coś, co powinniśmy pominąć? 

To w dużym zakresie kwestie doktrynalne. Dlatego ważna jest formacja katolickich wspólnot. Zresztą one od wielu lat to chętnie robią pod okiem duszpasterzy. Myślę, że świeżo zawiązana wspólnota winna się skupiać najpierw na poznawaniu wiary katolickiej. Potem można w ramach formacji wspólnie oglądać jakieś relacje z ich spotkań – dyskutując i zwracając uwagę na różnice wyznaniowe. Dopiero potem brać udział wspólnie z duszpasterzem w ekumenicznych spotkaniach. Weźmy dość popularną kwestię kultu maryjnego. Jeżeli naturszczyk jako pierwsze nauczanie o Matce Bożej usłyszy od wspólnot postreformacyjnych, dowie się o Maryi tyle, ile w Piśmie świętym zawarto: Maryja urodziła Jezusa, jest wzorem i może być inspiracją wiary i tyle. Katolicyzm natomiast widzi w niej Matkę Jezusa – prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, zawsze Dziewicę, Matkę Kościoła, Wniebowziętą, szczególną orędowniczkę, która z woli Bożej zjawia się niekiedy,y przekazując ludziom Boskie orędzie i której kult jest ważnym elementem wiary u katolików. To jednak, co się słyszy jako pierwsze, bardziej zapada w pamięć niż to, co potem. Poparte przez niekatolików dodatkowo przekonaniem, że większości elementów wiary katolickiej dotyczących Maryi nie ma w Biblii, powoduje rozdarcie. Wówczas trudne jest przedstawianie Jej osoby w odniesieniu nie tylko do Pisma Świętego, ale do depozytu wiary Kościoła zawierającego się również w Tradycji (a więc poza świętą księgą chrześcijan). Podobnie ma się sprawa choćby z sakramentami (poza chrztem). Najpierw więc formacja katolicka, a po jakimś czasie inspiracja z innych wyznań chrześcijańskich. Natomiast nie należy się ich bać czy traktować jak wcielonego diabelstwa, ale modlić się także wspólnie – mamy przecież Jednego Ojca. 

Często mówi się, że jeśli jakaś wspólnota korzysta z doświadczenia protestanckiego czy też uczestniczy w wydarzeniach organizowanych przez protestantów, to pewnie odejdzie z Kościoła katolickiego. Jest też w tym pewnie nieuprawnione uogólnienie, ale trzeba przyznać, że nie jest to lęk bezzasadny. Dlaczego takie wspólnoty odchodzą? Jakie są „sygnały ostrzegawcze”, po których można zauważyć, że dzieje się coś złego? 

Szkoda, że nikt nie rozdziera szat z taką determinacją jak w przypadku wspólnot charyzmatycznych, kiedy praktycznie codziennie katolicy w ogóle odchodzą z naszych wspólnot. Nie znam obecnie sytuacji, żeby wspólnoty katolickie odchodziły do wspólnot niekatolickich. Owszem, chyba w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zdarzyło się kilka przypadków. Nie jest to jednak jakaś stała tendencja. Czasami się zdarza, że pojedynczy katolicy idą do tych wspólnot. Jak i postreformacyjni do nas. 

Tam, gdzie będzie wierzący duchowy opiekun (ksiądz) posłuszny Kościołowi, tam odejść wspólnoty nie będzie. Chociaż nie ma gwarancji, że nie zrobią tego pojedyncze osoby. Ostatecznie każdy ma wolną wolę. Gdzie jest wiara, sakramenty, modlitwa, formacja i posłuszeństwo Kościołowi – wspólnoty przechodzić nigdzie nie będą. Jak będzie świadomość obecności pełni środków zbawczych w swojej wspólnocie, to szukać gdzie indziej się nie będzie. Jak ich się nie dostrzeże i zacznie zawalać pielęgnowanie wiary, sakramentów, modlitwy, formacji i posłuszeństwo Kościołowi – odejście murowane: albo do grup pozakatolickich, albo poza Kościół w ogóle.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze