Tajemnice islamu

U większości chrześcijan islam wywołuje silny lęk i kojarzy się jedynie z przemocą. Warto zapoznać się z sylwetką człowieka, który muzułmańskim świecie odnalazł braci, a w tym, co po ludzku nas dzieli, doszukiwał się Bożego sensu.  

Christian de Cherge (1937–1996), francuski trapista i męczennik, przeżywał swe kapłańskie powołanie pośród wyznawców islamu i w świecie tym doświadczył spotkania z żywym Bogiem. Jego śmierć z ręki muzułmanina bynajmniej nie rozwiała złudzeń co do możliwego braterstwa między wyznawcami różnych religii. 

Pierwsze spotkanie 

Pierwsze doświadczenia Christiana związane z islamem sięgają wczesnego dzieciństwa, kiedy to w 1942 r. jako pięciolatek zamieszkał wraz z matką w Algierii. Jego uwagę zwracali ludzie bijący pokłony na chodniku, a matka nakazała mu odnosić się do nich z szacunkiem. Powiedziała, że modlą się do Boga. W 1945 r. powrócił do Francji, gdzie w wieku 19 lat wstąpił do seminarium duchownego. Formacja seminaryjna musiała jednak zostać przerwana i bieg historii sprawił, że Christian ponownie znalazł się w Algierii. W tej francuskiej kolonii wybuchło powstanie niepodległościowe, a Francja, broniąc swoich wpływów, wdała się w kilkuletnią wojnę. De Cherge wraz z innymi klerykami został powołany do służby wojskowej i wysłany do Algierii. Wydarzenie, które tam wówczas nastąpiło, wywarło głęboki wpływ na jego dalsze życie i zaowocowało  pytaniami o islam, które nurtowały go już zawsze. 

Nikt nie ma większej miłości niż ten… 

Christian zaprzyjaźnił się z Mohamedem – wiejskim policjantem, ojcem dziesięciorga dzieci i szczerze wierzącym muzułmaninem. Pewnego dnia, gdy przebywali razem, wpadli w zasadzkę i Christianowi jako francuskiemu wojskowemu groziła śmierć. Mohamed zdecydowanie stanął w jego obronie, w wyniku czego dwa dni później został zamordowany. To poświęcenie muzułmańskiego przyjaciela sprawiło, że młody kleryk poczuł, że jego powołanie do pójścia za Chrystusem ma być przeżywane w Algierii  – w kraju, w którym otrzymał największy znak miłości. Po powrocie do ojczyzny dokończył formację kapłańską i w 1964 r. przyjął święcenia, by następnie wstąpić do klasztoru cystersów. Wkrótce po złożeniu ślubów zakonnych – w 1971 r. – opuścił Francję i przybył do Tibhirine, niewielkiej miejscowości w górach Atlas, gdzie pośród muzułmanów żyła mała wspólnota katolickich mnichów, francuskich trapistów. W 1984 r. Christian został jej przeorem. Dalsze lata jego życia – aż do tragicznej śmierci w 1996 r. – przepełnione były modlitwą, pracą i duchowymi poszukiwaniami odpowiedzi na pytanie o sens islamu w planie Bożym.  

Modlący się pośród modlących 

Mnisi z Tibhirine żyli w wielkiej bliskości z muzułmańskimi sąsiadami, pomagali im w codziennych potrzebach, pracowali wspólnie z nimi, budząc w ten sposób zaufanie i wzajemne porozumienie. Codzienny kontakt prowadził do rozmów na tematy duchowe, a w końcu – do wspólnej modlitwy. Od 1988 r. w obrębie klasztoru można było usłyszeć naprzemiennie dźwięk dzwonów i śpiew muezzina, gdyż mnisi wypożyczyli sąsiadom salę w klasztorze, aby mogli urządzić w niej meczet. Ojciec Christian opisał swoje doświadczenie trzygodzinnej modlitwy z dwoma przyjaciółmi – muzułmanami, podczas której wypowiadano modlitwy chrześcijańskie i muzułmańskie. W dobie międzyreligijnego spotkania w Asyżu, gdy stawiano sobie pytanie, czy można modlić się razem, czy raczej należy „być razem, aby się modlić”, wskazywał, że przede wszystkim należy poddawać się natchnieniom Ducha Świętego. Medytując nad Słowem Bożym, sięgał nie tylko do Biblii, ale również do Koranu, który rozumiał w świetle pism biblijnych, jako w pewnym sensie „skrót Ewangelii”; dodawał także, że czasem rozumie pisma biblijne dzięki Koranowi. Wierzył, że Chrystus – Słowo, przez które wszystko się stało – obecny jest również w islamie. Będąc mnichem w kraju muzułmańskim, nazywał siebie „modlącym się wśród innych modlących się” i dążył do jak najbliższego spotkania z nieoczekiwanym bratem, który okazuje się bliźnim, choćby nawet w swej inności. Tym, co go najbardziej nurtowało, było poszukiwanie „Bożego sensu tego, co po ludzku nas dzieli”. Liczył, że Bóg kiedyś mu ten sens objawi: „Od trzydziestu lat noszę w sobie świadomość istnienia islamu jako obsesyjnie nurtujące mnie pytanie: jestem niezmiernie ciekawy, jakie właściwie miejsce zajmuje on w tajemniczym zamyśle Boga. Myślę, że dopiero śmierć dostarczy mi tej tak wyczekiwanej odpowiedzi”.  

Nadejście odpowiedzi 

Wkrótce też zaczął przeczuwać bliskość i nieuchronność śmierci. W Algierii coraz częściej do głosu dochodził islamski fundamentalizm, a w 1995 r. nastąpiła eskalacja przemocy. Z każdej strony wzywano trapistów do opuszczenia tego kraju, oni jednak postanowili pozostać solidarni ze swoimi sąsiadami. O nękających ich terrorystach mówili „bracia z gór”, a o wojsku, które również dopuszczało się aktów przemocy – „bracia z dolin”. Ostatecznie w nocy z 26 na 27 marca 1996 r. siedmiu spośród dziewięciu braci zostało uprowadzonych, a następnie 21 maja straconych przez ścięcie. Do zbrodni przyznała się Zbrojna Grupa Islamska, sprawa jednak kryje wiele niedomówień. Obecnie toczy się proces beatyfikacyjny męczenników. 

Testament  

Zapiski Christiana de Cherge z grudnia 1993 r. są dowodem na to, że zakonnik przewidywał swoje męczeństwo. W swoistym testamencie, jaki zostawił, wyraża na nie gotowość, ale wyznaje jednocześnie, że nie umie pragnąć takiej śmierci: „Nie wyobrażam sobie bowiem, jak mógłbym cieszyć się z tego, że w pewnym sensie cały ten naród,  który kocham, zostałby oskarżony o zamordowanie mnie. Za coś, co być może zostanie nazwane «łaską męczeństwa», zbyt wysoką cenę musiałby zapłacić jakiś nieznany Algierczyk (…), zwłaszcza jeśli mówi, że kieruje się wiernością czemuś, co w jego przekonaniu jest islamem”. Wybiegając myślą do tej chwili, liczy na to, że przyniesie ona zaspokojenie najgłębiej nurtującej go ciekawości: „Jeśli Bóg zechce, zatopię wzrok w spojrzeniu Ojca, aby razem z Nim kontemplować Jego islamskie dzieci takimi, jakimi On je widzi: rozświetlone chwałą Chrystusa”. W ostatnich słowach zwraca się do swego oprawcy – „przyjaciela ostatniej minuty” i życzy sobie i jemu, aby było im „dane spotkać się jak szczęśliwym łotrom w raju, jeśli tak zechce Bóg, nasz wspólny Ojciec”. 

Fot. Kenan Šabanović/flickr.com

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze