Terlikowski: ks. Blachnicki chciał reformować, głęboko odczuwał z Kościołem [ROZMOWA]
„Gdybym miał opisać jednym słowem, kim był ks. Franciszek Blachnicki, na pewno powiedziałbym: reformator. To był człowiek, który rzeczywiście chciał reformować, był człowiekiem głęboko odczuwającym z Kościołem” – mówi Tomasz Terlikowski. W rozmowie z KAI autor książki „Franciszek Blachnicki. Ksiądz, który zmienił Polskę” przybliża postać założyciela Ruchu Światło-Życie i wskazuje, czym dziś może nas inspirować. Dziś przypada setna rocznica urodzin ks. Blachnickiego.
Dawid Gospodarek (KAI): W tytule swojej książki o Franciszku Blachnickim nazywa Pan go księdzem, który zmienił Polskę. Co konkretnie w tych zmianach w polskiej rzeczywistości można przypisać księdzu Blachnickiemu?
Tomasz Terlikowski: Zmienił Polskę, oczywiście wraz z innymi ludźmi. Jeśli przyjrzymy się dobrze jego działalności, zobaczymy, że był jednym z tych, którzy obok Jana Pawła II i prymasa Wyszyńskiego, a także innych postaci, konstruowali i rekonstruowali Kościół po II wojnie światowej, w trakcie okresu komunizmu i po nim. Blachnicki w tym udział miał przede wszystkim jako człowiek, który wymyślił i zastosował po raz pierwszy wobec dzieci metodę „przeżyciową” rekolekcji, stworzył nowy typ rekolekcji; przygotował młodzież polską, szczególnie w latach 70-tych, do zaangażowania w ruchy opozycyjne, przede wszystkim w Solidarność, ale również ruchy studenckie. Z jego formacyjnych propozycji wychodziło bardzo wielu szczególnie młodszych uczestników opozycji, niektórzy z nich później zostali księżmi, inni pozostali w polityce lub biznesie, w mediach albo jeszcze gdzie indziej. Wielu opowiadało o doświadczeniu w swoim życiu Oazy jako pierwszego kroku do zaangażowania w solidarność. I to jest pierwszy wymiar, o którym nie da się zapomnieć.
>>> Tomasz Terlikowski: polski katolicyzm staje się coraz mniej racjonalny [OPINIA]
Po drugie, jeżeli cofniemy się nieco wcześniej, zobaczymy, że ks. Blachnicki był również jednym z tych pierwszych ludzi, którzy nauczyli się omijać komunistyczne zakazy działalności formacyjnej. Najpierw zajął się ministrantami, potem zbudował gigantyczną Krucjatę Trzeźwości. Jest jednak szokujące, że w komunistycznym państwie, co prawda najłagodniejszym jeśli chodzi o restrykcje antyreligijne, ale jednak jasno deklarującym swój ateizm – w ciągu kilku lat buduje się ruch skupiający 150 tysięcy ludzi, i to ruch w oparciu o wartości, które w ówczesnej Polsce nie były przecież najbardziej popularne. Mówię właśnie o Krucjacie Trzeźwości. To nie był jedyny element, ale jednak jest też symboliczne, że te lata działalności krucjaty, to jest jedyny okres w historii PRL-u, w którym sprzedaż alkoholu wyraźnie spadła. Niewątpliwie ks. Blachnicki miał na to wpływ.
Po trzecie, ks. Franciszek Blachnicki bardzo wyemancypował świeckich katolików. Oni potem nie mieli gdzie się odnaleźć. To był pierwszy tak mocny ruch. Oczywiście to nie był jedyny cel ks. Blachnickiego. On chciał zmienić Kościół i zmienić Polskę. Ostatecznie stworzył ruch, w którym świeccy mieli do powiedzenia bardzo dużo. To były lata 70-te, tuż po soborze, który w Polsce był przyjmowany z różną szybkością i w różny sposób.
Ks. Blachnicki miał świadomość zbudowania ruchu społecznego. To mu się nie udało, ale ewidentnie widzimy w jego wspomnieniach, że miał poczucie, że Polska potrzebuje Gandhiego, Martina Luthera Kinga – kogoś, kto zbierze emocje społeczne, nada im rys religijny i będzie reformował Polskę. To mu się nie udało, chociaż bardzo się starał. Ks. Blachnicki był jednym z tych, którzy zbudowali nastrój do zmian. Dał poczucie wolności, zaangażowania, wzmocnił antykomunistyczną część Kościoła i z tej perspektywy zmienił Polskę i Kościół.
Ciekawy jest ten jego sukces przy Krucjacie Trzeźwości. W Polsce od wieków wielu ważnych duszpasterzy wskazywało na alkohol jako poważną narodową wadę, próbowano z tym walczyć. To było u ks. Skargi, też bardzo mocno widać tę troskę u założyciela marianów, bł. ks. Papczyńskiego. A tu dopiero ks. Blachnicki mógł cieszyć się jakimś mierzalnym sukcesem. Jak mu się to udało?
– Zastosował najlepsze wzorce, wzięte ze Śląska, od śląskich księży. Nie miał takiego jak oni charyzmatu. Głosił bardzo głębokie kazania, ale wszyscy mówili, że na nich przysypiali, bo miał taki ton i styl.
Jego ważnym wzorcem był Maksymilian Maria Kolbe. Posłużył się jego metodą budowania niewielkich wspólnot, rycerstwa i całej tej „wojowniczej” otoczki. Ona się często sprawdza. Zbudował też wielki ruch w oparciu o kult Matki Bożej. To jest jego osobisty wkład. Po likwidacji wszystkich stowarzyszeń katolickich przez komunistów na początku lat 50-tych, krucjata trzeźwości była pierwszym tak dużym, tak przemyślanym i tak dobrze zorganizowanym ruchem w Kościele. Dawała wielu ludziom poczucie jakiegoś zaangażowania.
Ks. Blachnicki był uczniem o. Maksymiliana. W tych warunkach, jakie miał, zbudował w baraku w Katowicach potężne jak na tamte czasy wydawnictwo, częściowo nielegalne. Tam w piwnicy stały dodatkowe maszyny, na których potajemnie drukowano dodatkowe rzeczy i przechowywano w piwnicy. Były to nielegalne druki, jednak bardzo potrzebne. Nie było w nich nic złego, często były to po prostu nadliczbowe druki – 500 sztuk można było wydrukować do katechezy, a ks. Franciszek Blachnicki drukował 50 tysięcy, gdzieś trzeba było nadmiar egzemplarzy schować. Nie przejmował się tym, czego nie może, robił to, czego nikt inny poza nim zrobić nie mógł.
Wreszcie ostatnia kwestia – był człowiekiem, który miał dar przyciągania ludzi. Nie miał daru przemawiania, jednak było w nim coś, dzięki czemu ludzie garnęli do niego, chcieli z nim przebywać. Jego współpracownicy, księża lub klerycy widzieli w nim człowieka, który rzeczywiście ma jakąś wizję, wie, dokąd idzie, że jest w stanie ich poprowadzić.
Wspomniał Pan, że ks. Blachnicki chciał zmienić też Kościół. Jakiego Kościoła chciał?
– Był klasycznym Ślązakiem, jednak nie chciał być proboszczem, który wszystko krótko trzyma. Jako młody kapłan wiele doświadczył z trzema proboszczami. Byli trudni, nie lubili młodych księży, którzy się za bardzo wychylali. Popadł też w konflikt z księżmi z kurii, miał również niełatwe relacje z biskupem ordynariuszem, co później to się zmieniło, gdy biskup przeszedł na emeryturę.
Ks. Blachnicki znał teologię niemiecką i nauki soborowe. Nie był bezkrytyczny, potrafił wynieść z nich to, co najlepsze. Doświadczenie tej niemieckiej teologii oraz nauce Soboru Watykańskiego II sprawiło, że rzeczywiście widział on Kościół jako Wspólnotę. To było kluczowe. Dlatego chciał mieć parafię, w której jest nie tylko proboszcz i kilku wikariuszy, ale też grupa świeckich współpracowników, która przejmuje bardzo wiele z dotychczasowych obowiązków księży. Dalej są kolejne kręgi osób zaangażowanych w ewangelizację małżeństw, w ewangelizację dzieci, w ewangelizację ludzi młodych, w pomoc ubogim, w walkę z aborcją. Warto przypomnieć, że ks. Blachnicki był wielkim obrońcą życia.
Kościół jako całość miał się składać zdaniem ks. Blachnickiego właśnie z takich wspólnot parafialnych, dynamicznych i współpracujących ze sobą. Ten pomysł był bardzo rewolucyjny, spójrzmy z czego on wyrastał: ks. Blachnicki najpierw diagnozował sytuację Kościoła, jaką zastał. Był w tej diagnozie bardzo wyrazisty i ostry. Na listy Episkopatu reagował uwagami, które nanosił w swym pamiętniku, pisał np., że biskupi znowu napisali wezwania do modlitwy, ale może byśmy w końcu coś zrobili, zamiast tylko się wzywać na modlitwę…
Kiedy analizował katechezę parafialną, mówił, że ten model duszpasterstwa, w którym większość księży skupia się generalnie na pracy katechetycznej z dziećmi i młodzieżą, przy ich najlepszych chęciach doprowadzi do klęski. Ks. Blachnicki uważał, że wiarę przekazują dzieciom zazwyczaj jako pierwsi rodzice, w związku z tym katechezę trzeba przekierować na formację ludzi dorosłych. Oni zaś przekażą wiarę swoim dzieciom. Żeby ta formacja i ta katecheza w ogóle do czegoś prowadziła, katecheza musi prowadzić do żywej wspólnoty. W innym przypadku prowadzi do niewiary.
Kilkadziesiąt lat po jego śmierci zauważamy, że ta część jego diagnozy sprawdziła się świetnie, tzn. mamy rozwiniętą katechezę ze wieloma podręcznikami, z profesorami specjalistami od katechetyki. To wszystko jakoś działa… Tylko korzyści, które powinny z tego wypływać nie ma.
W wizji Kościoła ks. Blachnickiego był też biskup blisko ludzi, z nimi. W pewnych kwestiach współodczuwał z Janem Pawłem II. Ten model biskupa bardzo bliskiego ludziom był obecny u Karola Wojtyły. W związku z taką wizją, ks. Blachnicki borykał się z wieloma przeciwnościami. W diecezji tarnowskiej był dyskryminowany. Czasami biskup nie wydawał misji kanonicznej setce księży, którzy przyjeżdżali na oazy. Dlatego ks. Blachnicki wiedział, że albo Kościół będzie wspólnotą, albo ludzie będą z niego wychodzić ku niewierze – nawet, jeśli będą doskonale, najbardziej skutecznie uformowani na katechezie.
>>> Tomasz Terlikowski: w temacie aborcji tak naprawdę musielibyśmy zadać pytania o sens i cel życia
A jeśli chodzi o jego wizję roli świeckich w Kościele – gdyby spojrzał na to, co dzisiaj się dzieje w polskiej rzeczywistości, co by na to powiedział? Czy coś by go zasmuciło, ucieszyło? Coś by doradził?
– Myślę, że najbardziej by go zasmucił fakt, że ten jego wielki projekt reformy Kościoła w Polsce stał się po prostu ruchem, ruchem zbudowanym wokół myśli ks. Blachnickiego.
To był człowiek, który miał tysiąc pomysłów na sekundę, często czerpanych od innych, z rozmowy, ze spotkania, z czegoś, co zobaczył. Cały czas ten ruch zmieniał się, ewoluował, dodawał do niego nowe elementy: tutaj element charyzmatyczny, tu ruchu rodzinnego. Nie wiadomo, jaki kształt miałby ten ruch, gdyby ks. Blachnicki nie wyjechał za granicę. Zresztą biorąc pod uwagę jego silny antykomunizm, jego bardzo ostry język, wcale nie jest powiedziane, że nie zginąłby przed ks. Popiełuszko. Mógłby być pierwszy na liście.
Pewnie by się zasmucił, że ci młodzi ludzie wychowani przez niego w latach 70-tych, a potem już bez niego, ale dzięki założonej przez niego wspólnocie, ludzie których wyemancypował w tej rzeczywistości kościelnej i świeckiej, których bardzo wysoko podniósł, dał im poczucie uczestnictwa w życiu Kościoła, na początku lat 90-tych tak naprawdę zetknęli się z rzeczywistością, która nie dawała im wielu możliwości realnego zaangażowania się w życie Kościoła. Wielu z nich poszło na teologię, wielu z nich chciało działać. Jedyne, co im Kościół oferował, to praca katechety. Tak naprawdę nie otwarto dla nich ani diecezji, ani kurii, ani uczelni teologicznej. Dużo czasu minęło, zanim pojawili się pierwsi świeccy profesorowie teologii, a co dopiero kobiety. Tym byłby zasmucony, że ten wielki ruch emancypacji świeckich zderzył się z rzeczywistością instytucji, która kompletnie nie była w stanie w Polsce tego ruchu przyjąć.
Ks. Blachnicki zmartwiłby się stanem katechezy – tym, że wciąż boksujemy w miejscu. Pewnie by się cieszył, że wprowadziliśmy ją do szkół. Był rewolucjonistą, ale też był bardzo przywiązany do tradycyjnych form duszpasterstwa. Nie był przeciwko katechezie. Zmartwiłby się stanem katechezy, mimo nowych sposobów wciąż nie wiemy, co zrobić, żeby katechizowani pozostawali w Kościele. Nawet nie wiemy, co zrobić, by zatrzymać ich do bierzmowania. Często już rocznica Pierwszej Komunii, a nie bierzmowanie, jest momentem zerwania z Kościołem.
Na pewno ks. Blachnicki byłby bardzo zmartwiony tym, że młodzi ludzie, których jemu udało się przyciągnąć do Kościoła, idą pod hasłami „strajku kobiet”, ponieważ obrona życia była dla niego rzeczą ogromnie ważną.
Ks. Blachnicki byłby zmartwiony też tym, jak mało cenimy sobie wolność w Kościele i poza nim. Swoją teologię napisaną w latach 80-tych nazwał teologią wyzwolenia. W pewnych kwestiach był niezwykle konserwatywny, o czym czytamy w jego zapiskach z Zachodu. Był wtedy zafascynowany soborem, teologią niemiecką, ekumenizmem, bardzo ostro krytykuje niektóre z pomysłów liturgicznych na Zachodzie. Odcina się równocześnie od tradycjonalistów. To też jest bardzo ciekawe. Z jednej strony konserwatysta, gdy czyta się jego uwagi o ubiorze kobiet, o moralności seksualnej, aborcji, alkoholu. Podobnie pobożność maryjna. Z drugiej zaś strony zwolennik głębokiej rewolucji, jeśli chodzi o partycypację świeckich, stuprocentowy ekumenista.
Od różnych ewangelikalnych wspólnot sporo czerpał nawet przy komponowaniu materiałów formacyjnych dla oazowiczów…
– I dużo więcej – za jego czasów protestanci i ewangelicy przystępowali do komunii świętej w czasie oaz. Na jakiej zasadzie to się dokonywało, tego już do końca nie wiadomo, ale są jasne świadectwa, wspomnienia zielonoświątkowców, ewangelików, którzy też o tym piszą.
Czy sprawa tej, jakby nie patrzeć nielegalnej interkomunii, nie stanowi czasem przeszkody w procesie beatyfikacyjnym?
– Od rozeznawania tego są władze kościelne. Pamiętajmy o tym, że ks. Blachnicki był także dzieckiem swoich czasów. Teraz już wiemy po tych 60-ciu latach, że niektóre z pomysłów, które w tych czasach były powszechne, się z różnych powodów nie sprawdziły. Niektóre z obaw, także głoszonych przez bliskich współpracowników ks. Blachnickiego, jak tylko wyjechał z kraju wprowadzono w życie. Wtedy jeszcze nie wiedziano, jakie będą tego skutki. Była fala entuzjazmu związanego z ekumenizmem, z ruchem charyzmatycznym, która obejmowała nie tylko ks. Blachnickiego. Był gorącym zwolennikiem reformy liturgicznej. Był to człowiek niezwykle przywiązany do Kościoła katolickiego i ceniący sobie jego nauczanie, bardzo szanujący papiestwo i posłuszeństwo w Kościele.
Ks. Blachnicki z jednej strony konserwatysta, z drugiej ekumenista, z jednej strony rewolucjonista, z drugiej wielki czciciel Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i prezentuje maryjność św. Maksymiliana. Zbitek przeciwieństw, który sprawia, że bardzo trudno było by odpowiedzieć na pytanie, gdzie on byłby teraz, w którym miejscu w polskim Kościele byłby np. w latach 90-tych. Dla mnie nie jest to wcale oczywiste.
Co z teologii, intuicji ks. Blachnickiego, można by doradzić w dzisiejszej sytuacji naszym biskupom, duszpasterzom? Co można powiedzieć świeckim, młodym, którzy są sfrustrowani obecną sytuacją w Kościele i w Polsce, którzy często z Kościołem jaki dał im się poznać nie chcą mieć już nic wspólnego?
– Warto zastosować metodę diagnozowania, stosowaną przez ks. Franciszka Blachnickiego. Nie trzeba się bać ostrych diagnoz. On był często krytykowany, że w czasie wykładów bardzo jasno podsumowywał biskupów.
Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie wyzwanie przed nami staje. Musimy wiedzieć, jak wygląda rzeczywistość. Jeśli będziemy ją sobie kolorować, upiększać, poprawiać, to nie będziemy wiedzieli, w jakim jesteśmy miejscu.
Możemy uczyć się od ks. Blachnickiego ogromnej umiejętności słuchania i rozeznawania. On doskonale wiedział, gdzie są problemy. Potem szukał na nie odpowiedzi i z ogromną odwagą modyfikował swoje pomysły, jeśli uznawał, że pierwsza odpowiedź nie była najlepsza. On wiedział, że wyzwaniem są ludzie młodzi. Zdawał sobie sprawę, że stare metody przestały na nich oddziaływać. Wakacyjny wyjazd na rekolekcje w tej chwili nie jest żadną atrakcją. Teraz młodzi mogą pojechać wszędzie, a wtedy taki wyjazd był czymś wyjątkowym. Część ludzi jechało na rekolekcje nie z wielkiej miłości do Pana Jezusa, tylko żeby po prostu gdzieś wyjechać. Tam dopiero zaczynano poznawać i kochać Pana Jezusa. Trzeba zobaczyć problem i poszukać rozwiązania. Trzeba być bardziej przywiązanym do ducha ks. Franciszka. On był w każdym działaniu dzieckiem swoich czasów. Odpowiadał na wyzwania, które były wtedy. Dzisiaj trzeba zdiagnozować obecne wyzwania, idąc jego ruchem, poszukać rozwiązań w tym, co dzisiaj daje nam Kościół, świat, rzeczywistość.
Uważam, że nie ma pełnego głoszenia chrześcijaństwa bez ekumenicznej współpracy między Kościołami i wspólnotami chrześcijańskimi. Wszyscy stoimy wobec tych samych wyzwań, ważne jest, byśmy o tym ze sobą rozmawiali.
Ks. Franciszek Blachnicki może być dla nas wzorem krytycznej lektury dobrej teologii, tzn. nie kserowania rozwiązań teologicznych, tylko ich przemyślenia i roztropnego zastosowania w rzeczywistości odmiennej. Tak sobie wyobrażam, że gdyby ks. Franciszek Blachnicki żył obecnie, to zanim by się odniósł negatywnie, przyjrzałby się rzeczywistości.
Jak można krótko opisać świętość ks. Franciszka Blachnickiego? Czego mógłby być patronem?
– Myślę, że mógłby zostać patronem harcerstwa, do końca został harcerzem. Mógłby być patronem kierowców, zwłaszcza szybko jeżdżących – jeden z biskupów żartował, że on nie używa hamulców. A tak na poważnie – mógłby zostać patronem naukowców. Był człowiekiem nauki. Wiedział, że nauka, szczególnie teologia, ma służyć duszpasterstwu.
Gdybym miał opisać jednym słowem, kim był ks. Franciszek Blachnicki, na pewno powiedziałbym: reformator. To był człowiek, który rzeczywiście chciał reformować, był człowiekiem głęboko odczuwającym z Kościołem. Bardzo kochał Kościół. Wiedział, co trzeba zmienić i dlaczego. Bardzo pasuje do niego określenie: reformator.
***
Tomasz Piotr Terlikowski – polski dziennikarz, filozof, teolog, publicysta, tłumacz, pisarz. Autor wielu książek, z których najnowsza to „Franciszek Blachnicki. Ksiądz, który zmienił Polskę”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2021.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |