fot. freepik/reepik

„To, co niemożliwe stało się ciałem”, czyli jak rozumieć to, że Bóg stał się człowiekiem [ROZMOWA]

– Najpiękniejszą kolędą jaką znam jest „Bóg się rodzi”. „Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony. Ogień krzepnie, blask ciemnieje. Ma granice – Nieskończony; Wzgardzony, okryty chwałą, Śmiertelny Król nad wiekami! A Słowo ciałem się stało, i mieszkało między nami”. Tekst tej kolędy doskonale pokazuje, jak to co niemożliwe stało się ciałem, że Bóg przekracza wszelkie granice i wszelkie antynomie – mówi prof. Elżbieta Kotkowska.

W jaki sposób w Jezusie „funkcjonują” dwie natury – Boska i Ludzka? Czy Jezus już jako dziecko wiedział, że jest Bogiem? Co wspólnego ma fizyka kwantowa i Boże Narodzenie? Co jest ważniejszym świętem: Boże Narodzenie czy Wielkanoc? I w jaki sposób cesarz, który był apostatą przyczynił się do tego, że do dziś świętujemy Boże Narodzenie w grudniu?

Justyna Nowicka: Bardzo trudno jest sobie wyobrazić wcielenie. Bóg rodzi się jako prawdziwy człowiek. Może się to trochę kojarzyć np. z filmem „Avatar”, kiedy główny bohater łączy się z ciałem mieszkańca Pandory. Jak możemy spróbować opisać to, co dzieje się w czasie Bożego Narodzenia?

Prof. Elżbieta Kotkowska: – Jest to jedna z najważniejszych tajemnic chrześcijaństwa, którą formułujemy w następujący sposób: „Bóg stał się człowiekiem, podobnym do nas we wszystkim, oprócz grzechu”. A więc Bóg, który jest wszechmocny, nieskończony przyjmuje ludzkie ciało. I jest nam to bardzo trudno zrozumieć, w jaki sposób On jest w ludzkim ciele dokładnie tak samo jak my, ale jest też w pełni Bogiem. W jednej Osobie są dwie natury: Boska i Ludzka. Do tego istnieją bez zmieszania, bez podziału, bez zamiany i bez rozłączenia. To są rzeczy, które wypowiadamy takimi mocno teologicznymi stwierdzeniami.

No właśnie, czyli nie możemy mówić, że tutaj na ziemi Jezus pewne rzeczy robił jako Bóg, a inne jako człowiek, tylko zawsze jako jedność w Osobie?

– Tutaj trzeba powiedzieć o communicatio idiomatum, czyli współorzekaniu cech. Brzmi to może bardzo tajemniczo, ale oznacza nic innego, jak to, że chociaż Bóg jest odwieczny, to mówimy, że się narodził w Betlejem i chociaż jest nieśmiertelny, to umarł na krzyżu. A więc przez to, że w jednej Osobie, w Jezusie z Nazaretu, istnieją dwie natury – to wszystko, co o Nim mówimy, zawsze dotyczy tych dwóch natur.

Dopiero w V w. na soborze w Chalcedonie zostało to dookreślone słowem „współistotny”, które wypowiadamy w Credo. Oznacza to, że Jezus jest współistotny Bogu Ojcu – co do Bóstwa, i współistotny nam – co do człowieczeństwa.

Wcielenie jest pierwszym aktem zbawczym. Teologia wschodnia podkreśla, że wszyscy jesteśmy włączeni w jedną naturę ludzką i dlatego wcielenie „leczy” naszą naturę, ale ponieważ był upadek w raju, to potrzebne były kolejne kroki ze strony Boga, aby nas zbawić. A więc, jak mówił św. Atanazy, jeden z ojców i doktorów Kościoła: „Bóg stał się człowiekiem, abyśmy my, mogli stać się bogami”. Nie mamy tutaj na myśli ubóstwienia człowieka, ale przebóstwienie. To przebóstwienie najlepiej pokazuje Najświętsza Maryja Panna. Jej życie, w relacji do Boga, zawsze było na „tak”. Gdyby nie było grzechu pierworodnego – wystarczyłoby, że Jezus przyszedłby pokazać nam, jak być doskonałym człowiekiem. I oczywiście On przyszedł nam to pokazać, ale musiało także dokonać się dopełnienie, czyli odkupienie, którego Jezus dokonał na krzyżu.

Prof. Elżbieta Kotkowska Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Z naśladowaniem Jezusa to mam wrażenie, że zdarza nam się wpadać w pewne uproszczenie, które polega na tym, że myliśmy o naśladowaniu Jezusa jako o zewnętrznych gestach.

– Jeśli myślimy o książce „O naśladowaniu Jezusa” Tomasza a Kempis i całej devotio moderna, którą ta książka reprezentuje, to trzeba powiedzieć, że bardzo mocno skupiała się ona na haśle: bądź jak Jezus. I wiele osób, które zbudowało swoją duchowość właśnie w ten sposób, osiągnęło „zaawansowany stopień” bycia człowiekiem.

Ale jeśli spojrzymy jeszcze 1000 lat wcześniej, to św. Grzegorz z Nyssy mówi o naśladowaniu Boga. Chodzi o to, że my jako mikrokosmos odzwierciedlamy w sobie makrokosmos. Oznacza to, że wszystko, co jest we mnie ma wpływ na cały wszechświat. Będąc mikrokosmosem, któremu poddany jest makrokosmos, mam być wobec Uniwersum tak jak Bóg Ojciec. Mam zrobić dla Wszechświata wszystko, na wzór Boga Ojca, który oddał nawet swojego Syna posłał na świat, by mógł on w ogóle istnieć.

Także w XX w., zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, modne było takie hasło i cały ruch z nim związany: „What Would Jesus Do?” („Co zrobiłby Jezus?”). To odwołanie do tego naśladowania Jezusa.

– Tak, wyraźnie jest to akcentowanie właśnie osoby Jezusa z Nazaretu, ale przez to zapomina się o odniesieniu do całej Trójcy, a więc także o mocy Ducha Świętego i o Bogu Ojcu. Możemy powiedzieć, że duchowość wówczas traci coś ze swojej głębi.

Czy można powiedzieć, że wówczas człowiek w jakimś skrajnym podejściu do naśladowania Chrystusa za bardzo skupia się na swoim własnym działaniu, a trochę umyka mu to, że relacja z Bogiem jest dynamiczna, to znaczy, że także On w nas działa?

– Dokładnie. W naszym widzeniu euroatlantyckim zatraciliśmy widzenie super-kosmiczne, czyli obejmujące cały Wszechświat. Dlatego niektórzy pytali, czy jeśli gdzieś w kosmosie istnieje życie, to czy ci „obcy” także będą zbawieni. Oczywiście, że tak, ponieważ jesteśmy częścią całego Wszechświata. Ziemia jest centralnym punktem Uniwersum, ponieważ to na niej dokonało się zbawienie, ale dotyczy ono całości stworzenia. I tak jak powiedzieliśmy, w czasach Grzegorza z Nyssy chrześcijanie nie mieli z tym problemu. Z czasem chyba za bardzo zaczęliśmy „spłaszczać” relację do Boga, a przez to i do Wszechświata.

I jak ten mikrokosmos, którym jesteśmy, a który jest odzwierciedleniem makrokosmosu ma się do wcielenia? Przez wcielenie Chrystus uzdrawia naturę ludzką, a przez zmartwychwstanie przywraca prawdziwe relacje całemu Kosmosowi. I co ciekawe, dziś także część chrześcijańskich fizyków reprezentuje ten sposób myślenia, przedstawiając zasady fizyki kwantowej.

fot. pixabay

Słuchałam wywiadów i wykładów brytyjskiego fizyka Rogera Penrose’a, noblisty z 2020 r., który również mówił o tym, że człowiek, a zwłaszcza jego świadomość, jest mikrokosmosem, rodzi się w zjawiskach kwantowych podobnie jak makrokosmos. Miałam takie skojarzenie, że słucham niemal o prawdach teologicznych wypowiedzianych językiem fizyki.

– To prawda, u Penrose’a ta intuicja jest silna. Kiedyś współpracował ze Stephenem Hawkingiem, wybitnym fizykiem, który skoncentrował się na teorii wszechświata jako samo wyjaśniającego się układu i ten samo wyjaśniający się układ mu wystarczał. Natomiast Penrose uznaje, że musi istnieć coś więcej. Ale nie jest to jak u nas chrześcijan Osoba.

No właśnie – to „coś więcej”. A czy sam Jezus wiedział, że jest Bogiem? Na to pytanie próbowały odpowiadać niektóre z apokryfów, które opowiadają o małym Jezusie, który nie do końca panuje nad swoją mocą…

– Tak, na przykład najpierw ptaszki uśmiercił, a później je ożywia. Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Teologowie odpowiadają na nie w różny sposób. Oczywiście istnieją dwie skrajności. Pierwsza mówi, że oczywiście, już będąc w pieluszkach, Jezus wiedział, że jest Bogiem i nie podlega to dyskusji. Druga natomiast mówi, że Jezus dochodził do tej świadomości, ale nie potrafią stwierdzić, czy do tej świadomości doszedł. Trzeba jednak podkreślić, że to wszystko są hipotezy.

Trudno tak naprawdę powiedzieć, jak wygląda świadomość Syna Bożego, który ma stałą relację z Ojcem, kiedy mówi: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”, a z drugiej strony mówi, że o końcu świata „nie wie nikt, wie tylko Ojciec”. Więc mówi wyraźnie, że On tego nie wie. Teologia próbuje wytłumaczyć to w ten sposób, że jako człowiek nie wie, ale jako Bóg wie. Ale to z kolei rodzi pytanie, jaka jest relacja między naturą Boską a Ludzką? Czy one między sobą „rozmawiają”? Czy następuje wymiana informacji?

W tym momencie musimy powiedzieć, że stajemy przed tajemnicą, którą możemy kontemplować. Oczywiście starać się ją wyjaśniać. Jestem przedstawicielem nurtu, który chce racjonalnie wyjaśnić wszystko, co można, ale też uczciwie trzeba przyznać, że są momenty, w których nie możemy na sto procent powiedzieć, że jest w ten sposób, a w inny nie jest. Stajemy przed tajemnicą. Świat Boski jest nieprzekładalny na świat ludzki. Dlatego w gruncie rzeczy wcielenie cały czas pozostaje dla nas tajemnicą, wciąż trudno jest całkowicie pojąć to, w jaki sposób Bóg połączył w Jezusie te dwie rzeczywistości.

Każdy człowiek ma owo pragnienie za czymś więcej. Jeden będzie to wyrażał jak Penrose, poprzez naukę, inny będzie szukał piękna, a inny miłości. I nawet jeśli tych swoich pragnień nie nazwą imieniem Jezus czy Bóg, to chcą czegoś, co ich przekracza. Jakby przechylali się w stronę nieskończoności. I to jest też pytanie o to, w jaki sposób my w sobie mamy połączyć te dwa światy. Jak połączyć nasze człowieczeństwo i Boga, który jest w nas obecny?

– W kulturze euroatlantyckiej to, co niewidzialne po oświeceniu zostało mocno zepchnięte na margines życia i najchętniej poprzestano by na tym, że nie istnieje. Ale tak jak pani powiedziała, w człowieku jest to pragnienie, by istniało to „coś więcej”.

Takim wypaczonym sposobem poszukiwania są seanse spirytystyczne, czy różnego rodzaju uzdrowiciele, guru czy powrót do religii pogańskich. Dlaczego tak popularne są powieści fantasy? Dlaczego potrzebujemy baśni, szukamy jakiejś magiczności? To wyraźnie pokazuje, że człowiek, czy świadomie, czy nie, poszukuje „czegoś więcej”, niż tego, co jesteśmy w stanie doświadczyć przez zmysły.

Fot. PAP/EPA/FILIP SINGER

Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Czy da się rozwikłać spór, który od czasu do czasu pojawia się między wierzącymi o to, co jest ważniejsze: święta wielkanocne czy święta Bożego Narodzenia?

– Jedynym świętem, które było obecne z pierwszych wiekach chrześcijaństwa było to związane ze zmartwychwstaniem. To wydarzenie wywróciło do góry nogami życie tych, którzy z Nim wędrowali. I świętowanie zmartwychwstania jest przypominaniem tego, co się wydarzyło. Odzwierciedla się to także w tym, że chrześcijanie przejmują od Żydów siedmiodniowy tydzień w kalendarzu, w tym czasie w Rzymie tydzień ma 10 dni. I co 7 dni chrześcijanie świętują wydarzenia paschalne, a więc także zmartwychwstanie. To wszystko wskazuje na to, że od początku chrześcijaństwa głównym i podstawowym świętem była zawsze Wielkanoc, która jest świętowaniem zmartwychwstania.

Dopiero, kiedy chrześcijaństwo zyskało status religii tolerowanej, zrodził się wewnętrzny ferment, który spowodował, że relacje między Bóstwem a człowieczeństwem Jezusa przeszły wszelkie możliwe kombinacje w ich interpretacji. Jedyna rzecz, która nigdy nie została podważona we wszystkich kontrowersjach, sporach czy herezjach to była reguła chrzcielna, czyli słowa wypowiadane podczas udzielania chrztu: „Ja ciebie chrzczę, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Spory te wynikały z tego, że chrześcijaństwo weszło w odmienną kulturę i spotkanie tych dwóch światów, hellenistycznego i judaistycznego generowało pytania. Jeśli Bóg jest Ojcem – to czyim Ojcem? Jaka jest relacja między Ojcem a Synem? Jak wygląda monoteizm, skoro w Trójcy mamy Ich Trzech? Czy są od siebie zależni, sobie podlegli? Te pytania sprawiły, że chrześcijanie zaczęli się interesować człowieczeństwem Jezusa. Wówczas pojawia się święto Bożego Narodzenia.

Chociaż nie znamy dokładnej daty, a nawet roku urodzenia.

– Warto zdać sobie sprawę z tego, że w starożytnym Rzymie narodziny dziecka nie były czymś ważnym. Nikt nie znał nawet dokładnej daty urodzenia. Najczęściej mówiono, że ktoś ma około 20 lat, czyli mógł mieć między 17 a 23 lata, albo że ktoś ma około 30 lat, a tak naprawdę mógł mieć 26, ale równie dobrze 34 lata. Dopiero, kiedy dana osoba stawała się sławna lub ważna, wówczas doszukiwano się znaków, które były związane z jej narodzinami. Zwrócono więc uwagę także na znaki związane z narodzeniem Jezusa z Nazaretu. Rozpoczął się kult, ale nie od razu w całym Cesarstwie Rzymskim, ale był on co do treści taki sam. Były pewne różnice w obchodach tego święta na Wschodzie i na Zachodzie Cesarstwa.

Rzym był wówczas miejscem tolerancyjnym religijnie. Każdy mógł wyznawać sobie „prywatnie” cokolwiek chciał, natomiast państwo wymagało złożenia ofiary bogini Romie i Augustowi, ale był to typowo zewnętrzny gest. W ten sposób włączono do Cesarstwa Rzymskiego rozmaite religie i wierzenia i nie było z tym żadnego problemu. Jedynym „problemem” byli Żydzi, z tego względu, że pobożni Żydzi nie byli w stanie nawet w sposób taki bardzo powierzchowny złożyć ofiary wymaganej przez państwo, dlatego wywalczyli sobie odrębność religijną, która polegała na tym, że nie składali ofiary „do” cezara, ale „za”. A więc codziennie w swojej świątyni, zgodnie ze zwyczajem świata śródziemnomorskiego składano ofiary za pomyślność okupanta do Boga Izraela. Póki chrześcijanie byli postrzegani jako część judaizmu mającego swój główny kult w Świątyni jerozolimskiej, to także ich dotyczył ten przywilej. Ale szybko nastąpiło radykalne rozejście między judaizmem a chrześcijaństwem, wówczas już nie mogli z niego korzystać.

Fot. pixabay

A jednak zaczęto Boże Narodzenie obchodzić i obchodzimy je do dziś. Jak to się stało?

– Już w trzecim wieku chrześcijanie próbowali się przeciwstawić działaniom cesarza Aureliusza, który na 25 grudnia wyznaczył kult słońca. Dlatego głosili kult prawdziwego „Słońca Sprawiedliwości” właśnie w tym dniu, a był to czas prześladowań.

Po ich ustaniu już w 336 roku w Rzymie obchodzono święta Bożego Narodzenia. Kiedy do władzy doszedł cesarz Julian, tzw. Apostata, postanowił, że spróbuje stworzyć religię uniwersalną. Jego przydomek wskazuje na to, że był chrześcijaninem i od wiary odstąpił, ale ponieważ nie znał niczego innego niż chrześcijaństwo, to stworzył właśnie coś chrześcijańskiego. Chciał stworzyć kult, który będzie kultem przesilenia zimowego, czyli z 24 na 25 grudnia, co w naturalny sposób było obecne w wielu religiach. I wówczas chrześcijanie wzmocnili swój „pomysł”, aby właśnie wtedy zrobić świętowanie Bożego Narodzenia. Dlaczego to było możliwe? Jak już wspomniałam, Jezus był postrzegany jako słońce, jako ten, który pokonuje ciemność, zwycięża nad nią. Chrześcijanie świętowali w ten sam sposób, ale rozumieli słońce i pokonanie przez nie nocy, ciemności w sposób symboliczny, jako zwycięstwo Chrystusa, czyli jako ratowanie rodzaju ludzkiego, jak czytamy w Biblii.

I wokół daty Bożego Narodzenia ustalono kolejne święta. Sześć miesięcy przed narodzeniem mamy odwiedziny Maryi u Elżbiety i święto Jana Chrzciciela. Dziewięć miesięcy przed narodzeniem świętujemy zwiastowanie. Kalendarz liturgiczny jest dynamiczny. Pojawiają się nowe święta, czy wspomnienia, niektóre z nich tylko lokalnie, ale wszystkie koncentrują się wokół dwóch wydarzeń: po pierwsze, wokół męki, śmierci i zmartwychwstania, czyli wydarzeń paschalnych, a po drugie wokół Bożego Narodzenia. Znaczenie tych świąt podkreśla oktawa, którą będziemy obchodzić po Bożym Narodzeniu i po Wielkanocy.

Lubię mówić, że Adwent to nie tylko okres w roku liturgicznym, ale stan umysłu. Teraz myślę, że w sumie podobnie jest z Bożym Narodzeniem. Okrawa przedłuża świętowanie o kilka dni, ale przecież imię, jakim nazywamy Jezusa, czyli Emmanuel, które oznacza „Bóg jest z nami” nie znika wraz z ostatnim dniem oktawy. On w ten sposób wpisał się w ludzkość i w każdego z nas – jako ten, który jest. W Starym Testamencie mówił, że jest tym, który jest, a teraz dodaje, że jest z nami. To znaczy jest w relacji, nie gdzieś w oddaleniu.

– Najpiękniejszą kolędą, jaką znam jest „Bóg się rodzi”. „Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony. Ogień krzepnie, blask ciemnieje. Ma granice – Nieskończony; Wzgardzony, okryty chwałą, Śmiertelny Król nad wiekami! A Słowo ciałem się stało, i mieszkało między nami”. Tekst tej kolędy doskonale pokazuje, jak to co niemożliwe stało się ciałem, że Bóg przekracza wszelkie granice i wszelkie antynomie.

Efektem wcielenia jest także to, że doceniamy człowieka, ponieważ Bóg stał się człowiekiem. Dlatego z jednej strony mówimy, że kiedy pomagam człowiekowi, to w ten sposób tak naprawdę pomagam Bogu. W ten sposób z wcielenia, z tej tajemnicy Bożej obecności w nas, wyłania się cała działalność charytatywna. A z drugiej strony konsekwencją wcielenia jest także to, że mogę naśladować Boga w Jego opiece nad stworzeniem, nad całym światem i nad drugim człowiekiem.

Elżbieta Kotkowska – polska inżynier, teolog fundamentalny, dr hab. nauk teologicznych, profesor uczelni Zakładu Filozofii i Dialogu Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a także członek Rady Dyscypliny Naukowej – Nauk Teologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, członek Zespołu Wsparcia Mediacyjnego Szkoły Nauk Humanistycznych UAM. Autorka książek i artykułów naukowych.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze