Fot. arch. Luisa Angela Moralesa

„Uderzyła mnie opowieść kobiety, która jako dziewczynka udawała martwą, by przeżyć” [ROZMOWA]

Najbardziej zapadły mi w pamięć wywiady ze świadkami tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce w trakcie wewnętrznego konfliktu zbrojnego w Gwatemali. Byli to także ludzie pamiętający naszych męczenników – mówi Luis Angel Morales.

Mój rozmówca jest katolickim dziennikarzem, fotografem, operatorem kamery i twórcą filmowym. Pracuje w telewizji Stella Maris należącej do wikariatu Izabal w Gwatemali. Wikariat jest jednostką kościelną, która na terenach misyjnych stanowi odpowiednik diecezji. Rejon ten to prawdziwa mieszanina kultur, które żyją na tym terenie od stuleci. Rozmawiałem z Luisem o Kościele różnorodnym oraz o męczennikach z departamentu Izabal.

>>> Wielu już nie wróciło. O misji wśród gwatemalskich Majów Q’eqchi’ [REPORTAŻ]

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Tutaj, w Izabal, Kościół jest wybitnie różnorodny. Jak w takiej różnorodności żyjecie jedną wiarą?

Luis Angel Morales (Stella Maris Tv): – Nasza różnorodność to duże bogactwo. Pielgrzymujemy wszyscy razem jako Kościół w wikariacie Izabal. Mam dużo pięknych doświadczeń z różnymi kulturami w naszym regionie. Byłem w Livingston wśród naszych braci Garifuna, których tradycyjne ceremonie i duchowość koncentrują się na przodkach. Są im wdzięczni za dziedzictwo, które przekazują dalej. Są też wdzięczni za protoplastów ich wolności. Dawniej żyli oni przecież jako niewolnicy. I tę całą kulturę szacunku dla poprzednich pokoleń wnieśli do katolicyzmu.

Luis w trakcie pracy/Fot. arch. Luisa Angela Moralesa

Z drugiej strony mamy Majów Q’eqchi’ (Kekchi), którzy od wieków okazywali wdzięczność Ziemi. Dziękowali Matce Ziemi za plony, prosili ją o pozwolenie na ich zbieranie. Tę wdzięczność wobec darów ziemi również wnieśli do własnej katolickiej duchowości.

Obie społeczności zaadaptowały swoje kultury, tradycje i korzenie do Kościoła katolickiego. Tym, co nas bowiem wszystkich łączy w miejscowym Kościele – te obie kultury oraz inne społeczności – jest właśnie jedna wiara katolicka, lecz przeżywana na różne sposoby.

Dlaczego kard. Mario Grech odwiedził akurat Was w trakcie Synodu?

– Sekretarz Synodu Biskupów przyjechał do Gwatemali ze swoim nauczaniem i by zobaczyć, jak funkcjonuje Kościół w naszym kraju. Stwierdził potem, że zastał tutaj Kościół żywy, zaangażowany, przepełniony duchem misyjnym. To była praktyczna lekcja życia. Chciał nauczać, ale miejscowi katolicy pokazali mu, że wiara jest tutaj mocno zakorzeniona.

Kard. Mario Grech z misjonarzem z Malty w wiosce indiańskiej w Gwatemali/Fot. Luis Angel Morales
Kard. Mario Grech wśród Majów Q’eqchi’/fot. Luis Angel Morales

Domyślam się, że od dawna żyje się tutaj synodalnością, nawet bez wiedzy, że się nią żyje.

– Tak jest, dokładnie.

Jak funkcjonuje w wikariacie typowa parafia?

– Parafie tutaj mocno zaangażowane są w pomoc wzajemną, zwłaszcza najbardziej potrzebującym członkom wspólnoty. W każdej parafii funkcjonuje rada, złożona z liderów poszczególnych grup parafialnych. W czasie tych rad nie tylko podejmuje się ważne decyzje, ale przedstawiane są także właśnie potrzeby parafian, szczególnie tych przeżywających jakieś trudności. Ci, którzy mają problemy ekonomiczne, otrzymują raz w miesiącu paczkę z najważniejszymi produktami, takimi jak kukurydza, fasola czy ryż, aby dana rodzina miała tę podstawową żywność bez potrzeby jej zakupu.

Jak trafiłeś do telewizji Stella Maris? Realizujecie tutaj dużo ciekawych projektów dokumentalnych.

– Telewizja Stella Maris powstała, kiedy byłem członkiem chóru w mojej parafii pw. Ducha Świętego w Puerto Barrios. Założono ją jako medium ewangelizacji w naszym wikariacie. Zaproszono nasz chór, byśmy przyjrzeli się pracy studia telewizyjnego. Moją uwagę zwrócił fakt, jak można przekazywać katolickie treści przez telewizję. Zainteresowała mnie też cała otoczka techniczna. Postanowiłem zostać wolontariuszem w ramach jednego z programów pt. „Robiąc raban z Jezusem” (Haciendo lío con Jesus), skierowanego do młodzieży. Miałem szansę nauczyć się wiele na temat mediów czy obsługi profesjonalnego sprzętu. W końcu z wolontariusza stałem się pracownikiem.

Fot. arch. Luisa Angela Moralesa

Naprawdę dużo wspaniałych doświadczeń przynosi mi ta praca. Tak jak wspomniałeś, realizujemy dużo filmów dokumentalnych. Najbardziej zapadły mi w pamięć wywiady ze świadkami tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce w trakcie wewnętrznego konfliktu zbrojnego w Gwatemali. Byli to także ludzie pamiętający naszych męczenników i błogosławionych, którzy zginęli w tamtym czasie. Naszym zamiarem było sięgnięcie do pamięci historycznej i przywrócenie świadomości oraz wiedzy o tych osobach: o błogosławionych – franciszkaninie Tullio Maruzzo i świeckim Luisie Obdulio, o dziesięciu męczennikach z plemienia K’iche’ (kolejne plemię Majów zamieszkujące przede wszystkim bardziej zachodnie rejony Gwatemali – przyp. Piotr E.). To nasze dziedzictwo wiary, które chcieliśmy ożywić i upamiętnić.

Co Cię uderzyło najbardziej podczas rozmów ze świadkami wojny domowej i męczeństwa ich współbraci w wierze?

– Pojechaliśmy do wiosek położonych w górach i w lesie deszczowym. Najbardziej podczas tych rozmów dotknęło mnie to, że pamięć o tych wydarzeniach jest bardzo żywa w ludziach,  jakby to miało miejsce wczoraj. A przecież minęło już 40 lat. Widać wyraźnie, że to cierpienie, ten ból jest wciąż żywy. Często niechętnie chcą też o tym rozmawiać. Wygląda to tak, jakby się bali, że przez mówienie o tym, wojna może znowu powrócić. Bardzo się obawiają powtórki tych dramatów. Dlatego często nie chcą się otworzyć. Potrzebna jest tutaj pomoc kapłana, któremu ufają. On im wyjaśniał, że nie chodzi o jakieś donoszenie na kogoś czy wykorzystywanie informacji przeciwko nim, lecz o odzyskanie pamięci o ich towarzyszach, aby Kościół mógł ich rozpoznać jako męczenników, a może i nawet wynieść na ołtarze.

Fot. arch. Luisa Angela Moralesa

Wówczas otwierają swoje serca. Wiele osób, z którymi robiliśmy wywiady, byli z ludności Q’eqchi’, więc potrzebowaliśmy też tłumacza. To bardzo bolesne – słuchać o tych strasznych masakrach. Była jedna rodzina, którą wymordowali w całości – od rodziców po najmłodsze dzieci, w tym 9-letnią dziewczynkę i niemowlę. Osoba, która nam o tym opowiadała, ledwo uszła z życiem. Widziała ten mord na rodzinie, a gdy zbliżała się uzbrojona banda udawała martwą wraz z 4-letnim bratem. Dzięki temu uniknęli rzezi. Kiedy nie słyszeli już żadnych głosów, uciekli. Ich rodzice nie przeżyli. Opowiadała z trudem. Obawiała się, że może być prześladowana za opowiadanie tych historii.

Ci ludzie ginęli, ponieważ byli liderami lokalnych wspólnot oraz zaangażowanymi katolikami. Szukali sposobu na rozwój swoich społeczności, pracowali dla wspólnego dobra. Na przykład wspierali budowę dróg, by móc się łatwiej przemieszczać, czy starali się zapewnić dostęp do wody dla wszystkich. Te działania nie podobały się tym, którzy mieli władzę i pieniądze. Woleli mieć ich zmarginalizowanych, by używać ich jako tanią siłę roboczą. Nie chcieli kościołów katolickich, ponieważ misjonarze pragneli ich wyprowadzić do lepszego życia, jak brat Tullio. Nie podobało się to tym, którzy woleli czerpać zyski z nędzy. I dlatego ich zabijali.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze