Ks. Paweł Sass, fot. Zofia Kędziora

Waszyngton: Jezus wśród gangsterów [ROZMOWA]

O tym, jak wygląda głoszenie Ewangelii na ulicach jednego z największych amerykańskich miast, z ks. Pawłem Sassem, proboszczem parafii pw. Maryi Królowej Pokoju (Our Lady Queen of Peace Catholic Church) w Waszyngtonie, rozmawia Zofia Kędziora.  

Jak to się stało, że został ksiądz proboszczem w amerykańskiej parafii? 

Jestem związany z Drogą Neokatechumenalną, na którą wstąpiłem w 1992 r. w Głogowie. Gdy przyjechałem do Poznania, już byłem w trakcie studiów teologicznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Później skończyłem też dziennikarstwo i pracowałem nawet w Radio Plus. W 2001 r. jednak wyjechałem na pielgrzymkę do Toronto. Na pielgrzymkach wspólnot Drogi Neokatechumenalnej jest zawsze taki moment, w którym Kiko Argüello – inicjator Drogi, woła młodych, którzy chcą służyć Jezusowi, by wstali i poszli do seminarium czy zgromadzenia zakonnego. I ja wtedy wstałem. Kilka lat potem zostałem wysłany do misyjnego seminarium Redemptoris Mater w Waszyngtonie.  

Jak zareagował ksiądz na decyzję o wyjeździe do Waszyngtonu? 

Najbardziej chciałem wtedy pojechać do Francji, bo język francuski znałem lepiej. Ale Pan Bóg miał inne plany. W seminariach Redemptoris Mater na samym początku formacji losuje się, do jakich krajów mamy być posłani i formowani dalej. Zaakceptowałem Waszyngton. Na początku – wiadomo – było trudno. Dowiadywałem się dopiero, jak wiele błędnych wyobrażeń miałem na temat Stanów Zjednoczonych. 

Ks. Paweł Sass, fot. Zofia Kędziora

Trudno pewnie było zmienić język angielski na amerykański. 

Tak, mój był zdecydowanie bardziej brytyjski (śmiech). Ale bardzo pomogło mi to, że miałem kontakt z seminarzystami z innych krajów. Poza tym, od razu zostałem wysłany do lokalnej wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej w Waszyngtonie. Tam dzieliliśmy się Słowem, mieliśmy przygotowania do liturgii i tak dalej. Po święceniach byłem kilka lat w parafii, która była w większości hiszpańskojęzyczna, ale Msze św. były po hiszpańsku, francusku i angielsku. Za wszystkie trzy byłem odpowiedzialny, bo mówiłem tymi językami. Potem zostałem wysłany do innej parafii, na południe Marylandu. Po kilku latach kard. Donald Wuerl mianował mnie proboszczem na południu Waszyngtonu. Zostałem tam dosłownie inkardynowany. Jeśli chciałbym wyjechać na misje, muszę prosić o zgodę kard. Wuerla, to on wydaje decyzję. 

Prosił ksiądz o to? 

Tak, kilka razy. Na razie widocznie mam być proboszczem (śmiech).  

Wiele słyszałam o przedmieściach Waszyngtonu. 

Tak, moja parafia znajduje się w dosyć niebezpiecznej dzielnicy. Trzeba tam być wciąż uważnym. Ale Droga Neokatechumenalna przygotowała mnie do tej misji. Jestem zdolny do tego, by mówić ludziom o swojej historii, gdzie Bóg uratował mnie od wielu rzeczy: od alkoholizmu, narkotyków, od dosyć… niepoukładanego życia. Pan Bóg mnie z tego wybawił. Dlatego ja mogę mówić do tych ludzi, a oni mnie słuchają. Wiedzą, że ja ich nie oceniam, bo sam przez to przeszedłem. 

W Waszyngtonie są jeszcze podziały rasowe? 

Moją dzielnicę zamieszkują tylko czarni. Waszyngton się zmienia. W latach 60. i 70. XX w. wielu ludzi przemieszczało się z centrum na przedmieścia. W tej chwili proces jest odwrotny, ludzie wracają do centrum. Z tym wiążą się wyższe podatki, droższe mieszkania i tak dalej. Kiedy czarni się zaczynają gdzieś wprowadzać, do biali stamtąd odchodzą. Moja parafia jest, można powiedzieć, typowo misyjna, ponieważ jeśli chcę, żeby ludzie przyszli do kościoła, to ja sam muszę do nich wyjść i powiedzieć im o Ewangelii. I tak się dzieje. Chodzę z moim socjuszem, seminarzystą pochodzącym z Argentyny, codziennie po ulicach miasta. Mamy ze sobą tylko Pismo Święte. Chodzimy, rozmawiamy z ludźmi, odwiedzamy mieszkańców. Osiemdziesiąt procent ludzi tam to protestanci. Katolicyzm był tam do niedawna postrzegany jako religia dla białych. 

https://www.facebook.com/queenofpeacedc/videos/1907203899537676/

 

Trudniej mówić o Ewangelii protestantom niż kompletnie niewierzącym? 

Większość tych ludzi w ogóle nie jest katechizowana. Pamiętam, jak w Środę Popielcową szedłem właśnie do parafian, żeby im dać Komunię św. i posypać ich popiołem. Byłem w sutannie, miałem komżę, stułę i miałem też bursę z Jezusem. Dzieciaki za mną biegły i się pytały, co mam na szyi. Ja im mówiłem, że to Pan Jezus, one odpowiadały: „ale kim jest Pan Jezus?”. Tam jest potrzebna katechizacja od samego początku, oni nawet nie znają imienia Jezus. Co ciekawe, dużo jest również muzułmanów. Być może dlatego, że jeśli ktoś tam trafia do więzienia, to jest silna indoktrynacja islamska. To cała historia związana mocno z Malcolmem X [był jedną z kluczowych postaci w okresie walki Afroamerykanów o równouprawnienie – przyp. red.] i tak dalej.  

Boi się ksiądz chodzić w koloratce na dzielnicy? 

Afroamerykanie mają duży respekt dla duchowieństwa. Tego nie spotkałem nawet w bardzo bogatych dzielnicach, gdzie ludzie nie wiedzieli. co oznacza koloratka na mojej szyi. Gdy byłem akurat w sklepie, pytali się, czy jestem tamtejszym pracownikiem. Na mojej dzielnicy wszyscy wiedzą, kim jestem. W latach 60. i 70. XX w. Kościół katolicki był przecież mocno zaangażowany w edukację, zostało utworzonych wiele szkół katolickich. Dużo moich braci z dzielnicy chodziło do takich szkół, mimo że nie byli katolikami. Zwracają się do mnie „Father” a nie na przykład „Preacher”, wiedzą, że jestem księdzem katolickim, może również dlatego, że jestem jednym z niewielu białych (śmiech). Jak idziemy z socjuszem ulicą, to ludzie często nas proszą, żeby się razem pomodlić, chwytamy się wtedy za ręce i po prostu się modlimy. Wielu opowiada swoje tragiczne historie: że syn jest w więzieniu albo umarł bo przedawkował. Czasem nawet proszą o bezpośrednią modlitwę, żeby nałożyć ręce i tak dalej. Oni mają takie podejście do modlitwy. Traktują ją serio.  

Ks. Paweł Sass, fot. Zofia Kędziora

Nie miał nigdy ksiądz problemu z gangami? 

Raz wbiegli do mojej parafii z pistoletami. Myślę, jednak, że nie wiedzieli, że tu jest kościół. Jeden wycelował do mnie z pistoletu, ale zdążyłem zamknąć drzwi. W mojej dzielnicy ludzie umierają najczęściej dlatego, że przedawkowują narkotyki albo znajdą się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Gdy idzie się wieczorem, trzeba być uważnym, wyjąć słuchawki z uszu i patrzeć naokoło siebie. Nieraz jadą dwa samochody i zaczynają się ostrzeliwać. Wiele razy w takich sytuacjach giną niewinni ludzie. Trzeba mieć zdrowy rozsądek: jeśli ktoś chce od ciebie portfel to lepiej mu go dać niż dostać kulkę. Ale ja właśnie tam ewangelizuję. Nie idę do nich w swoim imieniu, tylko w imieniu Jezusa Chrystusa, nie głoszę siebie, tylko Ewangelię. Jezus mówił, że „będziecie stąpać po wężach i skorpionach i nic wam się nie stanie”. Nie mówimy nikomu, że jak nie pójdzie do kościoła to pójdzie do piekła. My idziemy do domów, pukamy i mówimy „Pokój z Tobą”. Jeżeli tam jest osoba godna pokoju, to ten pokój zostaje a jak nie, to wraca. Ludzie pytają „ale jak: ty, katolik, przychodzisz do mnie, baptysty?”. Mówię wtedy, że jestem tak samo chrześcijaninem i chcę tylko powiedzieć, że Bóg ciebie kocha. Jeśli ktoś chce rozmawiać, to otwieramy Pismo Święte i czytamy. Za każdym razem jest tak, że to Słowo mówi bardzo konkretnie do tych ludzi. To jest niesamowite. Bez tej misyjności Kościół obumiera. Jeśli ludzie nie czują się kochani, to nie przyjdą do kościoła. Staram się spędzać z nimi tyle czasu ile obowiązki mi pozwalają: jeść z nimi obiad, oglądać filmy i tak dalej. Nie chcę być dla nich funkcjonariuszem, tylko bratem. Potem jest tak, że opinia o mnie przechodzi bardzo szybko na najdalsze części dzielnicy: „jego nie ruszajcie, on jest w porządku”.  

Co w przypadku, kiedy ktoś chce wejść do Kościoła, stać się katolikiem? 

Trzeba im o wszystkim powiedzieć: jak wygląda Msza św., kiedy się wstaje, kiedy odpowiada i tak dalej. W parafii tworzymy małe wspólnoty, takie jakie były na samym początku chrześcijaństwa. Ci ludzie we wspólnocie dzielą się swoimi przeżyciami, czytają Słowo Boże. W ten sposób nie są jedynie katechizowani, ale żyją we wspólnocie. Więc misja głoszenia Ewangelii jest tak naprawdę wszędzie: wśród ludzi, którzy nie wiedzą, że Pan Bóg ich kocha, w tramwaju, w sklepie, w parku. Nie trzeba być teologiem, żeby być misjonarzem. Trzeba tylko wiedzieć, że Bóg kocha każdego.

Rozmawiała Zofia Kędziora / fot. Zofia Kędziora

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze