fot. EPA/FABIO FRUSTACI

Watykanista Andrea Gagliarducci: po synodzie nie będzie wielkich zmian w Kościele [WYWIAD]

Po synodzie nie będzie jakichś wielkich zmian w Kościele. Gdyby papież chciał je wprowadzić, to już by to zrobił, gdyż sam podejmuje decyzje. Opinię taką wyraził w rozmowie z KAI włoski watykanista Andrea Gagliarducci. Dodał, że jeśli Franciszek „chciałby coś zmienić w doktrynie lub strukturze Kościoła, po prostu by to zrobił. Nie musiałby w tym celu zwoływać synodu”.

Rozpoczynające się dziś w Watykanie XVI Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów na temat synodalności potrwa do 29 października.

Rozmowa z włoskim watykanistą Andreą Gagliarduccim

Paweł Bieliński (KAI): Jakie oczekiwania wiążesz z rozpoczętym właśnie zgromadzeniem Synodu Biskupów na temat synodalności?

Andrea Gagliarducci: Nie wiemy jeszcze, jak to zgromadzenie będzie wyglądało. Póki co nie znamy jego regulaminu, więc nie wiadomo, czy będą głosowania, a jeśli tak, jak będą przebiegały, na jakiej zasadzie różne głosy będą włączane do dokumentu końcowego itd. Znamy jedynie dotychczasowe procedury.

Ale wiadomo, że ten synod będzie inny od poprzednich. Stworzono więcej małych grup językowych niż bywało przedtem. Kongregacje generalne [posiedzenia plenarne – KAI] będą się przeplatać z dyskusjami w małych grupach. Na poprzednich zgromadzeniach pierwszy tydzień był poświęcony na kongregacje generalne, w drugim zbierały się małe grupy, po czym wszyscy znów gromadzili się razem, by sfinalizować dokument końcowy. Teraz dyskusje będą bardziej otwarte, mniej sformalizowane, gdyż nie będzie wygłaszania przemówień. Co sprawi, że ciężej będzie się dowiedzieć, o czym faktycznie mówiono. Uczestnicy dyskusji w jedenastoosobowych grupach językowych przedstawią swoje relacje z dyskusji. Ale nie wiemy na ile będą one uwzględnione w końcowym dokumencie zgromadzenia. Synodalna dyskusja będzie więc bardziej nieprzewidywalna. Kiedyś obrady oparte były na wygłaszanych przemówieniach, a teraz będą prowadzone metodą „konwersacji duchowej”.

Widzę dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że uczestnicy przyjadą z gotowymi propozycjami, niekoniecznie dotyczącymi tego, co jest tematem tego synodu. A druga – że nie przyjadą z niczym konkretnym, zadowalając się ogólnymi rozważaniami na temat Kościoła. Właśnie tego bym się spodziewał, dlatego uważam, że po synodzie nie będzie jakichś wielkich zmian w Kościele. Na pewno nie ze strony papieża Franciszka, bo gdyby chciał je wprowadzić, to już by to zrobił. W ciągu dziesięciu lat pontyfikatu Ojciec Święty pokazał, że decyzje podejmuje sam, a nie z innymi. Jeśli więc chciałby coś zmienić w doktrynie lub strukturze Kościoła, po prostu by to zrobił. Nie musiałby w tym celu zwoływać synodu.

Czyli lęki tych, którzy obawiają się na przykład wprowadzenia święceń kapłańskich dla kobiet, czy błogosławienia związków jednopłciowych są nieuzasadnione?

– Nie powiedziałbym, że są nieuzasadnione, bo wywierana jest presja, zarówno wewnątrz Kościoła, jak i z zewnątrz: media o tym marzą, a opinia publiczna popycha w tym kierunku. A wiemy, że niektórzy biskupi bardzo boją się opinii publicznej i nie chcą powiedzieć czegoś, co idzie jej pod prąd.

Ale synod jako taki, tak jak jest pomyślany, nie stwarza ryzyka wprowadzenia takich zmian. Byłem w komitecie redakcyjnym dokumentu zgromadzenia kontynentalnego w Pradze. Doświadczaliśmy nacisków z różnych stron, czasem bardzo silnych, żeby pewne poglądy do niego włączyć. Chcesz być synodalny, więc chcesz wysłuchać wszystkich i wpisać do dokumentu to, co każdy powiedział. Ale co zrobić, gdy tylko jedna grupa mówi o prawach osób LGBTQ – wpisujesz to do dokumentu (w imię transparentności), czy nie? Postanowiliśmy wpisać, żeby niczego nie ukrywać. Tak było w Europie, bo na innych zgromadzeniach kontynentalnych ważne były inne problemy. Ale zgromadzenie europejskie jest dobrym przykładem, bo było bardzo otwarte, można było w nim uczestniczyć online, nie było wstępnych dyskusji, redagowaliśmy dokument jeszcze w trakcie obrad, choć jego ostateczna wersja ukazała się później, bo trzeba było wnieść różne poprawki, a także wygładzić go stylistyczne.

Nie powiedziałbym więc, że obawy są nieuzasadnione, ale powiedziałbym: spokojnie, podobnie było w czasie innych synodów. Jeśli zaczniemy od uprzedzeń, to zawsze coś znajdziemy na ich potwierdzenie, bo ludzie popełniają błędy. Poczekajmy, zobaczmy, co się będzie działo, ale też pracujmy na synodzie.

Czy myślisz, że ten synodalny sposób bycia przetrwa w Kościele?

– W mojej najnowszej książce „La Chiesa del futuro. Dieci sfide per i sinodi che veranno” (Kościół jutra. Dziesięć wyzwań dla przyszłych synodów) pokazuję, że nieprawdą jest, jakoby Kościół nie był do tej pory synodalny. Owszem, św. Paweł VI ustanowił Synod Biskupów w 1965 roku. Ale zawsze istniała obustronna wymiana między świeckimi, biskupami, papieżami, choć przebiegała raz lepiej, a raz gorzej.

Dobrym przykładem są Papieskie Dzieła Misyjne. Trzy z czterech założyły w XIX wieku we Francji świeckie kobiety. Nadzór nad nimi przejęli biskupi, choć nadal kierowały nimi kobiety. Z czasem papież Pius XI nadał im charakter dzieł papieskich, żeby miały międzynarodowy status. A wcześniej założycielka Dzieła Rozkrzewiania Wiary, bł. Paulina Jaricot, na życzenie papieża Leona XIII szła obok niego w procesji w Rzymie. Pierwszy raz w historii. Przypominam, że mówimy o XIX wieku! Kolejny przykład, to Akcja Katolicka we Włoszech, którą założyli osiemnastoletni ludzie świeccy. Wiele było takich inicjatyw świeckich katolików na całym świecie, także w Polsce.

A gdy cofniemy się do średniowiecza, okaże się, że z synodalnością było jeszcze lepiej. Większość kardynałów mieszkała wtedy w Rzymie, więc papieże zwoływali po trzy konsystorze tygodniowo, żeby wraz z kardynałami podejmować decyzje. Choć papieże byli monarchami absolutnymi, to pewne decyzje musiały być podjęte na konsystorzu kardynałów. Papież nigdy nie podejmował ich sam! Nie mógł bez kardynałów decydować choćby o kanonizacji świętych.

W Kościele zawsze było wiele przejawów synodalności. Kiedy kard. Joseph Ratzinger został prefektem Kongregacji Nauki Wiary, zbierał na „feria quarta” [na comiesięcznym, środowym posiedzeniu – KAI] obie sekcje, dogmatyczną i dyscyplinarną, bo chciał przed podjęciem jakiejś decyzji usłyszeć ich opinie. Czy to nie było działanie synodalne? Było!

W „Annuario Pontificio” (Roczniku Papieskim) znajdziemy komisje kardynalskie, o których istnieniu nawet nie pamiętamy, a które zajmują się rozwiązaniem jakiegoś szczegółowego problemu. Czy to jest działanie synodalne? Tak!

Teraz tę synodalność rozwijamy nieco bardziej. Dokumenty Soboru Watykańskiego II nic nie mówią o synodalności, takie słowo w nich się nie pojawia. Ale ojcowie soborowi o niej mówili, bo synodalność i kolegialność są jak dwie szale tej samej wagi. Uważam więc, że synodalność pozostanie w Kościele, ale to od nas zależy, jak ją ukształtujemy. Bo to ludzie tworzą synod.

W swojej książce piszesz o dziesięciu wyzwaniach dla przyszłych synodów.

– Opisałem ich dziesięć, bo to ładna liczba. Ale, według mnie, przed synodami stają dwa główne wyzwania, powiązane ze sobą.

Pierwszym jest bycie konkretnym. Kościół katolicki czasem mówi, jakby żył w bańce mydlanej, o synodzie, o synodalności, o reformie struktur kościelnych. A ja myślę, że powinniśmy wrócić do konkretów. Oczywiście Kościół jest bardzo konkretną instytucją. Jest Bóg, który stał się Ciałem, żył wśród ludzi, mówił do nich i się dla nas poświęcił. I upamiętniamy tę jego ofiarę w bardzo konkretny sposób, jakim jest Eucharystia, wokół której toczy się całe życie Kościoła. Jaki jest głos tego ogromnego ludu Bożego, który gromadzi się na całym świecie na codziennej Mszy, nic nie wiedząc o synodalnych reformach, ani o Kurii Rzymskiej? To ci ludzie tworzą Kościół! Być konkretnym znaczy popatrzeć na tych ludzi i zobaczyć, że tym, w co najbardziej wierzą jest Eucharystia, bez której nie ma Kościoła. Kościół jest wspólnotą wokół Eucharystii. Musimy wyjść z naszej bańki mydlanej i dostrzec, że katolicy, przynajmniej ci wierzący, potrzebują i chcą przede wszystkim Mszy i Eucharystii. Cała reszta jest pożywką dla intelektualistów.

Jest jedna rzecz, której nikt nie będzie mógł w Kościele zmienić, a jest nią fakt, że Bóg stał się człowiekiem w Chrystusie. Bo grozi nam chrześcijaństwo bez Chrystusa. Mówimy wiele o chrześcijaństwie, a mało o Chrystusie. Musimy do Niego powrócić. Nie znaczy to, że synodalne dyskusje są bezużyteczne, ale czasem lepiej iść na dobrą Mszę, niż mieć dobre struktury, bo to Msza czyni z jej uczestników wspólnotę Kościoła. I to ci ludzie wejdą w społeczeństwo, robiąc tam coś dobrego.

A co jest drugim wyzwaniem?

– Drugim wielkim wyzwaniem jest ponowne postawienie Chrystusa w centrum. Postawienie Go w centrum naprawdę. We Włoszech dużo mówiło się o tym, że chrześcijaństwo było bez Chrystusa, bo zapominaliśmy o ubogich, sierotach, wdowach itd., więc musimy wrócić do Chrystusa, aby w bardzo konkretny sposób opatrywać rany ubogich. Moim zdaniem jest to spojrzenie socjologiczne. Oczywiście będziemy opatrywać rany ubogich, bo mając jednego Ojca, jesteśmy braćmi i siostrami. Ale nie możemy tego robić, jak mówi papież Franciszek, jako „charytatywna organizacja pozarządowa”.

Postawienie Chrystusa w centrum jest obecnie jednym z największych wyzwań, ponieważ zsekularyzowany świat dużo mówi o religiach, ale czysto pragmatycznie. Religie mają głos, kiedy mówią o swej działalności społecznej, ale go nie mają, kiedy mówią o wierze. Mówienie o wierze w szkole uznawane bywa wręcz za mowę nienawiści. Nie możemy tego tak zostawić. Musimy być odważni. Musimy być znowu heroiczni. Nie mówi się o heroizmie bycia chrześcijaninem, a przecież potrzebny jest heroizm dnia codziennego, by powiedzieć: „Jestem katolikiem i uważam, że małżeństwem jest związek mężczyzny i kobiety, którzy mają dzieci”. I to nie są słowa potępienia ludzi żyjących inaczej. To nie jest mowa nienawiści.

Wydaje mi się, że to, co mówisz o konkretności i centralnej roli Chrystusa współbrzmi z nauczaniem ostatnich papieży.

– Szczególnie Benedykta XVI, który odegrał kluczową rolę w stawianiu Chrystusa w centrum. Z kolei Franciszek mówi o konkretności: o tym, żeby Kościół nie był punktem odniesienia dla samego siebie. Ale bardziej kluczowy jest tu Chrystus.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze