Weronika Kaszub: malując ikony, powierzam Bogu efekty mojej pracy [ROZMOWA]
Weronika Kaszub z wykształcenia jest architektem wnętrz. Dzisiaj maluje ikony i prowadzi swoją pracownię na poznańskich Jeżycach. Dlaczego zdecydowała się zmienić swoje życie i czy dziś jest szczęśliwa? Na te oraz wiele innych pytań odpowiedziała w rozmowie z Karoliną Binek.
Z wykształcenia jesteś architektem wnętrz. Jak to się więc stało, że dzisiaj malujesz ikony i masz swoją pracownię? To raczej dość niecodzienna zmiana.
– Studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu i na pierwszym roku obowiązkową pracownią była pracownia malarstwa. Nie chcę powiedzieć złego słowa o wykładowcach, ale pamiętam swoje własne odczucie ogromnego dyskomfortu i niezrozumienia związane z tym, co się do mnie mówi podczas tych zajęć. Łamałam wręcz głowę, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. Mając to w pamięci zdecydowałam, że nigdy więcej nie będę malować, bo malarstwo to świat, którego kompletnie nie rozumiem. Później przez lata pracowałam jako architekt wnętrz, asystent projektanta oraz jako sprzedawca, doradca Klienta. W 2015 roku wykonałam na prezent dwóm zaprzyjaźnionym księżom rysunki, które przedstawiały ich samych oraz w tle – ikonę. Jedną z nich była ikona Matki Bożej Częstochowskiej, gdyż ksiądz ten prowadził poznańską grupę pielgrzymkową. I w momencie wpatrywania się w monitor oraz rysowania tej ikony odkryłam wiele pięknych detali. A byłam przekonana, że mam do czynienia z bardzo ciemnym obliczem kobiety i dziecka. I mówię to z pełnym szacunkiem, jako osoba wierząca. Nie spodziewałam się zupełnie dostrzec w twarzy Maryi tyle piękna i szlachetności. Odkryłam też, że Matce Bożej na tym wizerunku falują piękne blond włosy. Natomiast drugi rysunek przedstawiał dominikanina z ikoną świętego Dominika i wykonanie go też sprawiło mi dużą radość. Dzięki tym pracom odkryłam, że po latach pracy przy monitorze dar rysowania nie został mi zabrany. Przypomniałam sobie, jaka to frajda rysować i że rysowanie jest wręcz jak podróż. Nagle poczułam, że to kierunek, który mnie ożywia.
>>> Agata Mucha: chcę ofiarować Bogu swój talent i dzielić się nim dalej [ROZMOWA]
Postanowiłaś wziąć udział w kursie malowania ikon czy też uczyłaś się dalej wszystkiego sama?
– Niedługo później zobaczyłam ogłoszenie o ikonowym kursie pierwszego stopnia u ojców jezuitów w Poznaniu. Po nim poszłam na kolejny kurs i zaczęłam też współpracę z jezuitami. Cały czas jednak zastanawiałam się nad tym, czy jest jeszcze jakiś kierunek, który można podjąć, by się rozwijać. Mój ówczesny prowadzący warsztaty – o .Jacek zaproponował mi spotkanie z siostrą Mateuszą w Atelier św. Eliasza w Warszawie. Nawiązałam z nią kontakt i okazało się, że chętnie przyjmie mnie do grupy, ale za dwa lata – ze względu na bardzo ograniczoną liczbę miejsc. Umówiłyśmy się na spotkanie i wchodząc do pracowni siostry poczułam się oszołomiona pracami malarskimi, a przede wszystkim przedstawionymi na nich szczegółami – dłońmi, stopami, kawałkami tkaniny, skrzydłami anioła oraz głowami. Nie było to całościowe opracowanie ikony na desce, tylko właśnie studium detalu. Te rysunki były tak bardzo pełne gracji i tak mistrzowskie, że byłam gotowa zaczekać te dwa lata, bo bardzo chciałam się nauczyć tak malować. Na spotkaniu okazało się, że od momentu rozpoczęcia tej korespondencji, aż do mojej wizyty u siostry, już po miesiącu zwolniły się miejsca w sobotniej grupie, w której uczestniczyli ludzie spoza Warszawy. Przemeblowałam więc swój świat i zaczęłam dojeżdżać na kurs kilka razy w miesiącu. Moja nauka trwała cztery i pół roku, i w tym czasie zaczęłam uczyć w Poznaniu tego materiału, którym dzieliła się siostra Mateusza w Warszawie. Jednocześnie podjęłam decyzję, że założę swoją pracownię, w której będę malować ikony i uczyć tego warsztatu innych. Bo wszystko na niebie i na ziemi wskazywało, że to jest moje powołanie. To jest dosyć duże słowo, ale na ten moment nie omieszkam się go użyć. Czułam wtedy, że mam pójść w tę stronę. Świetnie się też złożyło, bo udało mi się wynająć pracownię, którą mam do dziś. Okazało się, że są chętni zainteresowani tym trudnym warsztatem i bardzo jestem Bogu za to wszystko wdzięczna.
Umiejętności zdobyte na studiach i później też w pracy architekta wnętrz są dla Ciebie przydatne w trakcie malowania?
– Niedawno mieliśmy na ten temat dyskusję. Bo przyjechała do Polski pani Irina Gorbunova Lomax – twórczyni programu, którego uczy siostra Mateusza w Polsce. Siostra była uczennicą pani Iriny. Pani Irina jest po Petersburskiej Wyższej Szkole Plastycznej. Jest wykształconym artystą plastykiem i twierdzi, że umiejętności szkoły rosyjskiej jej nie pomagają w tym, czym dzisiaj się zajmuje. Mi natomiast wszystko to, czego nauczyłam się w trakcie studiów i w trakcie pracy bardzo pomaga podczas malowania ikon. Architektura wnętrz pomaga mi zobaczyć trójwymiarowo to, co chciałabym przedstawić w mojej pracy. A w malarstwie bardzo trudno jest pokazać objętość i przestrzeń. Ja tymczasem dzięki tym umiejętnościom odkrywam wieloplanowość ikony. Dla mnie ona nie jest płaska i nigdy taka nie była. Nie jest też uproszczonym wizerunkiem, a niektórzy właśnie tak twierdzą.
Twoim zdaniem ikonę może namalować każdy? Czy też są potrzebne do tego jakieś szczególne umiejętności malarskie i już wcześniej nabyty warsztat?
–Żeby to robić na poziomie profesjonalnym, trzeba poświęcić czas i włożyć w to dużo wysiłku. Konieczna jest też wytrwałość. Natomiast, jeśli ktoś chce zajmować się tym na poziomie amatorskim, to wystarczy spróbować, ale warto to zrobić pod okiem prowadzącego, który wspomoże uczestnika warsztatów w wyborze drogi. Jestem przekonana, że jesteśmy powołani do różnych zawodów. I to jest cudowne w obrazie świata. Wielu świętych mówi, że jesteśmy jak bukiet, że potrafimy być pięknymi różami, stokrotkami, trawami, bukszpanami i każdy jest potrzebny i nieodzowny, a do tego doskonale się uzupełniamy. Są świetni strażacy, świetne pielęgniarki, położne, piloci odrzutowców i są malarze na poziomie profesjonalnym. Sama znam kilka osób, które mówią z całkowitym spokojem i pokorą, że nie dałyby rady namalować ikony, bo nie jest to ich świat.
Twoi uczniowie to osoby, które dopiero zaczynają malować od zera? Czy też są wśród nich i tacy, którzy robią to już na wysokim, profesjonalnym poziomie?
– Najczęściej jest to mieszana grupa. Znajdują się w niej osoby, które malują od lat, a niektórzy z kolei dopiero zaczynają chwytać pędzel, poznają świat farb i robienia medium.
W jaki sposób uczysz swoich uczniów? Jak długo trwa kurs u Ciebie i czego można się podczas niego nauczyć?
– Kurs rozpoczyna się od indywidualnego spotkania z osobą zainteresowaną. Ustalamy wtedy, jakie ktoś ma oczekiwania wobec kursu. Bo nie ukrywam, że nie jestem w stanie opisać wszystkiego w ofercie. Jest to na tyle inny proces nauki, że zawsze wolę pokazać ten zakres na miejscu, w pracowni. Pokazuję wtedy książki pani Iriny, czyli trzy podręczniki metodyczne, pokazuję też moje prace, które wykonałam w Atelier i tym samym przedstawiam zakres materiału. Wtedy też opowiadam jeszcze raz o szczegółach takiego kursu oraz o liczbie osób w grupie. Ciekawe jest też to, że grupy budują się dosyć spontanicznie, dokładnie na tej zasadzie, że ktoś po jakiejś wystawie czy rozmowie z kimś zgłasza się do mnie i ustalamy indywidualnie, co dalej – czy ta osoba rozpoczyna tryb pracy indywidualnej, jeżeli nie ma akurat grupy w tym momencie, czy też czeka na grupę, która rozpocznie pracę od jesieni. W zeszłym tygodniu miałam mieć we wtorek pierwsze zajęcia z pewnym panem. W poniedziałek zadeklarowała obecność do tego spotkania jeszcze jedna osoba. A ponieważ z powodów organizacyjnych zostało przełożone na piątek, to okazało się w czwartek, że dołączy do nas jeszcze jedna pani. Byłam więc przygotowana w poniedziałek na grupę jednoosobową we wtorek, a ona zechciała się zamienić na grupę z trzema osobami w piątek. To dość spontaniczna sytuacja i o tyle wyjątkowa, że zaczęłam pracę z uczniami już w lipcu. Będziemy kontynuować ją jesienią. Ale zazwyczaj staram się w wakacje nabrać siły, odpocząć, wyjechać, oglądać prace w muzeach w różnych miastach i zaczynać pracować z nowymi, świeżymi pomysłami jesienią. Zazwyczaj działamy z uczniami w trybie studenckim od października do czerwca. Ale – jak widać – układa się to różnie.
Program kursu zakłada malowanie ćwiczeń na trzygodzinnych zajęciach w pracowni i minimum 10 godzin pracy w domu. Podzielony jest na etapy, ja malowałam na 4 zajęciach w miesiącu u siostry przez cztery i pół roku, przekroczyłam więc czas trwania programu o pół roku. Pracy jest sporo, ale warto się poświęcić. Zaczynamy od elementów pejzażu, potem malujemy draperie (szaty) aby przez kolejne lata uczyć się karnacji (dłonie, stopy, elementy twarzy, włosy, brody). Na trzecim lub czwartym roku wykonuje się prostą ikonę na desce. Program polega na stopniowaniu komplikacji, twarz ludzka to szalenie trudna kompozycja i warto przygotować na nią swoje umiejętności. Uczymy się cierpliwości, mozolnie uczymy nasze dłonie pamięci mięśniowej.
Podczas warsztatów uczy się tylko praktyki czy również teorii?
– Przyznam, że teorie, które przedstawiam, dotyczą warsztatu malarskiego, może odrobinę zahaczam o kwestie teologiczne. Wiedzę teologiczną i teoretyczną otrzymujemy dzięki wsparciu Atelier św. Eliasza, w którym co miesiąc odbywa się wykład pana Igora Wieremiejuka. Prezentacja z tego wykładu razem z głosem jest publikowana na YouTubie, rozsyłam te wykłady moim uczniom. To są bardzo wartościowe treści, rzeczy zbierane latami przez pana Igora, które następnie przedstawia i interpretuje w naukowy sposób. Często o tym dyskutujemy. A jeżeli rozmawiamy o teologicznych aspektach wizerunków, które wykonujemy, to raczej dzielimy się takimi spostrzeżeniami między sobą. Ja nie stawiam się w roli wykładowcy czy eksperta. A często te wątki teoretyczne czy teologiczne pochodzą właśnie z indywidualnych przemyśleń każdego z uczestników.
Malowanie ikon to przede wszystkim kopiowanie czy można też wymyślić swoją pracę?
– Przez większość procesu nauki podczas kursu kopiujemy. Moim zdaniem nie ma nic zdrożnego w kopiowani mistrzów. W ten sposób zachowywali się też wielcy mistrzowie. Pracowali najpierw nad kopiami warsztatów, dopiero później ich styl się kształcił, dojrzewał. Są zdolni kopiści. I nie chcę nikogo urazić, ale zawsze jest ten procent niedoskonałości w kopii. Zawsze jest jakiś indywidualny gest kopiującego. Nie da się uniknąć takiego efektu. I bardzo dobrze. My natomiast przez większość pracy skupiamy się na obserwacji ruchów dawnych mistrzów, podejmowanych przez nich decyzji i obserwowaniu etapów, które podejmowali – najpierw ten kolor, później następny, jakaś mieszanka lub laserunek położony ze zmieszania kolorów. Jest to praca trochę detektywistyczna i szalona, ale bardzo dużo uczy. Później na tej podstawie tworzymy własne kompozycje. Na ostatnim, dyplomowym roku w Atelier w Warszawie moje zadanie polegało na namalowaniu dwóch ikon na desce i wykonaniu dziesięciu projektów ikon świątecznych wielkości formatu A3. Na początku trzeba było oczywiście wybrać te ikony. Był to na przykład (duza litera) Wjazd Pana Jezusa do Jerozolimy, Zwiastowanie, Ukrzyżowanie czy Chrzest Pana Jezusa w Jordanie. ajpierw zbierałam dostępną ikonografię danego tematu. Później przypatrywałam się kompozycjom. Była możliwość kompilacji z kilku prac i pracy swobodnej dla uczniów ostatniego roku. Natomiast przyznam, że spróbowałam odtworzyć i nauczyć się jak najwięcej od starych mistrzów. Sporządziłam komplet projektów na bazie prac artystów średniowiecznych. Podeszłam do tego z wielkim zapałem, mimo że pracy było co niemiara. Dzisiaj natomiast muszę przyznać, że stworzenie własnego rysunku ikony jest ogromnym wyzwaniem i dużą frajdą, której nie byłoby, gdyby nie praca przy kopiach. Stworzenie rysunku osoby, która jeszcze nie ma ikonografii jest bardzo twórcze i inspirujące. To rysunki, które powstają z drżeniem ręki, ale dają bardzo dużo satysfakcji.
>>> Ksiądz Michał maluje. Najbliższy mu obraz Maryi stworzył, gdy zmagał się z nowotworem [ROZMOWA]
Jak wygląda Twój dzień od czasu, kiedy prowadzisz pracownię? Spędzasz w niej wiele godzin, gdy tworzysz?
– Mój dzień zaczyna się od nakarmienia psa (śmiech), dopiero później zajmuję się sobą. Następnie wychodzę z psem na spacer, który jest jednocześnie drogą do pracowni. Zazwyczaj mam różne zadania w ciągu dnia i przychodzę do pracowni w różnych godzinach. Lubię pracę po południu, kiedy świat się wycisza i już nie ma zgiełku na ulicach. W pracowni natomiast mam różne zadania. Czasem jest to malowanie, innym razem warsztat z uczniami. Ale są też sprawy związane z przygotowywaniem dokumentów dla księgowego. Praca przedsiębiorcy jest naprawdę zróżnicowana, chociaż najchętniej zajęłabym się tylko malowaniem.
Masz swój ulubiony etap malowania ikony? Wolisz sam proces twórczy czy też jego kończenie?
– Kiedy pracowałam w pracowni wnętrzarskiej, to najbardziej kochałam etap rodzenia się koncepcji, burzy mózgów, pracy zespołowej. To był najbardziej kreatywny czas. Po akceptacji koncepcji następował żmudny etap przygotowywania dokumentacji dla wykonawców. To oraz wszystkie ustalenia na miejscu budowy były trudne i powodowały dodatkowy wysiłek. Poza tym szybko robiło się to też nudne. Moim ulubionym momentem jest nadawanie wyrazu twarzom. To bardzo wymagający etap, często do niego wracam jeśli dostrzegę rzecz wartą skorygowania.
Któraś z ikon jest dzisiaj Twoją ulubioną?
– Ikona Matki Bożej Advocaty, która pochodzi prawdopodobnie z szóstego wieku. Znajduje się za klauzurą w Rzymie na wzgórzu Monte Mario u sióstr dominikanek. Jest dostępna dla zwiedzających, głównie dla uczestników mszy świętej, która odbywa się o siódmej rano. W czasie jej trwania do wiernych zwrócona jest kopia. Dopiero po mszy ikona jest obracana i można ją podziwiać, klęcząc na klęczniku. Co ciekawe, jej imię Advocata Nostra znaczy „Orędowniczka”. Dla mnie – dla osoby, która panicznie bała się odpowiedzialności prowadzenia działalności – to imię powoduje ogromny pokój, że ona też zadba o te sprawy prawne. Oczywiście nie mówię o tym naiwnie – że rzeczy załatwiają się same. Bo po ziemsku ze swojej strony robię wszystko, co mogę. Ale wiem, że Ona jest, troszczy się i traktuję Ją niemalże jak moją szefową.
>>> Kościół w błocie, na polu i w namiocie. Autentyczny, prawdziwy i szczery [REPORTAŻ]
Wspominasz o spokoju, który masz, gdy patrzysz na tę ikonę. Czy to jest tak, że za malowaniem każdej ikony stoi jakaś historia?
– Tak. Ta historia zaczyna się już od momentu kontaktu Klienta ze mną. Często kontaktują się ze mną osoby, które znam, które opowiadają mi o swoich pragnieniach albo o historii osoby, dla której ta ikona będzie wykonana. Nawet jeżeli ten człowiek właśnie się narodził, planowany jest chrzest i nie wiadomo, jaka będzie jego historia. Ale na pewno jest to historia relacji – kim są rodzice tego malutkiego dziecka dla osoby, która będzie przekazywała tę ikonę. Często rozmawiamy o tym bardzo długo. I można też powiedzieć, że niejednokrotnie podejmuję wtedy pracę archeologiczną, zaczynam badać historię jakichś świętych czy błogosławionych. Dla mnie jest to też podróż i radość, kiedy mogę poznać osoby zamawiające u mnie ikony oraz te, które będę malować, a które są już w niebie i zostały ogłoszone błogosławionymi lub świętymi. Nie da się więc tutaj uniknąć anonimowości czy obojętności wobec pracy, którą wykonuję.
Jesteś osobą wierzącą. Tak było od zawsze, wiarę wyniosłaś z domu rodzinnego, czy też miałaś w swoim życiu moment nawrócenia albo skierowania się bardziej ku Bogu?
– Pochodzę z rodziny wierzącej. Przyznam, że przez sporą część młodości Pan Bóg nie bardzo mnie interesował. Aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że byłam osobą kwestionującą wiarę albo poszukującą. Nigdy nie wątpiłam w istnienie Pana Boga, natomiast przez długi czas wydawał mi się jakimś odległym bytem, niepoznanym, takim, który nie interesuje się jednostką. W 2011 roku dołączyłam do chóru Gospel Joy. Słuchałam szczerych i śmiałych świadectw różnych osób i zawsze zazdrościłam im tego, że mówili o jakimś momencie nawrócenia. Zazdrościłam im daty, tego wydarzenia i że mogą o tym opowiedzieć. A ja po prostu zawsze wierzyłam. Dziś widzę to jako łaskę i wiem, że wcześniej ta wiara była słaba. Wzmocniła się dopiero z czasem, ale zawsze była. Przyznam natomiast, że pamiętam nawet ukłucie takiej radosnej zazdrości, kiedy słyszałam o chrzcie w zborze baptystów, który był chrztem osób dorosłych, moich rówieśników. W Kościele katolickim natomiast moment chrztu jest nieświadomy, bo przecież uczestniczymy w nim jako niemowlęta, więc trudno w takiej sytuacji powiedzieć o osobistym i dojrzałym akcie wyboru. Od tamtego czasu marzyło mi się powtórzyć swój chrzest, ochrzcić się w tym samym Kościele po raz kolejny. W odpowiedzi jednak na Twoje pytanie mogłabym na swojej osi czasu umieścić przełom roku 2010/2011, kiedy to moja wiara zaczęła się pogłębiać i On właściwie przyszedł sam. Na pewno w rozwoju wiary bierze udział moje życie zawodowe, a wybór tej ścieżki jest pragnieniem bycia przy Bogu również w trakcie pracy.
Twoja wiara wzrasta dzisiaj też dzięki temu, że malujesz ikony?
– Tak. Wiara mnie też bardzo dużo uczy. Uczy mnie tego, że mam swoje granice, uczy mnie pokory, rozwoju różnych darów i tego, że wielu rzeczy jeszcze nie wiem. Poza tym prowadzenie pracowni to nie tylko umiejętność malowania, ale powierzanie Bogu efektów pracy, którą wykonuję. Pokładam w Nim nadzieję i wierzę, że to, co On sieje, będzie wzrastać w pracy malarskiej z uczniami czy też przez to, jak ludzie odbierają ikonę, którą dla nich wykonuję. Dzięki tej pracy poznaję też coraz więcej naszych sióstr i braci, którzy znajdują się już w niebie. Czytając ich życiorysy, które są rozpięte od początku chrześcijaństwa, nie mam poczucia, że coś się zdezaktualizowało. Oni ciągle potrafią mnie inspirować do życia przy Bogu i pokazywać mi, że wybór Chrystusa jest trudny, ale to brzemię jest słodkie.
Można też śmiało powiedzieć, że założenie pracowni i utrzymywanie się ze sztuki jest dzisiaj czystym szaleństwem. Bo nie jest łatwo. Ale co roku odkrywam, że to dar. Bo w codzienności, zajmując się poszczególnymi sprawami, orientuję się nagle, że właśnie minął kolejny rok, że ta praca ciągle ma sens i że wciąż są osoby zainteresowane warsztatami oraz moją twórczością. Odbieram to jako cud. Tym bardziej, że jestem osobą, która nie ma charakteru ryzykanta i dlatego podjęcie decyzji o zrezygnowaniu z etatu i pójściu za głosem serca było dla mnie ogromnym aktem wiary i jest nim do dzisiaj. Co roku w zdumieniu stwierdzam, że jestem wolna w tym wyborze. To mnie ugruntowuje w poczuciu, że Pan Bóg opiekuje się swoim dziełem do końca.
Patrząc z perspektywy czasu – czy możesz powiedzieć, że nie żałujesz, że podjęłaś taką decyzję i jesteś z tego powodu szczęśliwa?
– Tak, zdecydowanie. I jestem ciekawa, jak to Pan Bóg dalej poprowadzi. Bo przyznam, że ten rok jest dla mnie trudniejszy niż pozostałe. Bo trudności finansowe spowodowane wybuchem wojny dotykają wielu z nas, również tych, którzy myślą o zamówieniu ikony. Ludzie są dużo ostrożniejsi w podejmowaniu takich decyzji. Ale szanuję to i rozumiem. Mimo że przeważnie miałam zaplanowane malowanie ikon na rok do przodu. W tym roku natomiast zdarzało się, że nie wiedziałam, co namaluję w przyszłym miesiącu. Ale Pan Bóg się troszczy, przysyłał mi przeróżne zadania. Jestem Mu wdzięczna i uczę się proszenia co miesiąc o tę mannę na kolejny jeden dzień oraz pokoju, że Pan Bóg się zatroszczy i nie zostawi mnie z tym wszystkim samej.
Galeria (3 zdjęcia) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |