
fot. Ahna Ziegler/unsplash
Wielki Post w czasach Chrobrego? Trwał 9 tygodni i odstraszał obcokrajowców
W dawnej Polsce Wielki Post ciągnął się w nieskończoność. Bolesław Chrobry wydłużył go o dodatkowe trzy tygodnie. Obcokrajowców wręcz przerażała przesądność Polaków, którzy trwali w przekonaniu, że biczowanie i zaniechanie jedzenia masła w czasie postu przyspieszy zbawienie ich dusz.
W czasach średniowiecza i wczesnej nowożytności posty były nie tylko wyrazem religijnego oddania, ale także ważnym elementem życia codziennego, który wpływał na rytm pracy, odpoczynku i świąt. Tym samym praktyki regulowane przez Kościół, a w dodatku już za pierwszych Piastów nadzorowane przez świeckie władze stały się obowiązkiem wiernych.
Dawna Polska wyróżniała się na mapie europejskiej wyjątkowo restrykcyjnym podejściem do praktyk religijnych, a zwłaszcza wszelkich umartwień i dla przykładu Bolesław Chrobry wydłużył i tak już długi post, zwany nieprzypadkowo „Wielkim”, do dziewięciu tygodni, czyli o trzy więcej niż praktykowano w innych krajach. Ponadto za jego nieprzestrzeganie groziły poważne kary, w tym słynne „wybijanie zębów”, o czym pisał niemiecki biskup Thietmar. Według słów tego duchownego i kronikarza „Prawo Boże […] większej nabiera mocy przez taki przymus, niż przez post ustanowiony przez biskupów”.
>>> Dlaczego czterdzieści dni Wielkiego Postu?
Tyle że ten sam kronikarz nie przejmował się już niekonsekwencją władcy i odnotował, że Chrobry „już po siedemdziesiątnicy (…) i bez pozwolenia kanonicznego” poślubił Odę Miśnieńską, córkę margrabiego Ekkeharda.
Jest to o tyle znaczące, że „wedle ówczesnego prawa kanonicznego w okresie przygotowawczym do Wielkiego Postu (tzn. po siedemdziesiątnicy) oraz w samym Wielkim Poście nie wolno było zawierać małżeństw bez dyspensy ze strony władzy kościelnej”, zauważa mediewista i tłumacz Marian Jedlicki.
Chrobry już wcześniej odznaczał się swobodnym stosunkiem do kościelnych prawideł. Dość powiedzieć, że wspomniana Oda była jego czwartą i nieostatnią żoną i monarcha nie chciał czekać z zaślubinami na bardziej odpowiedni moment. Paradoksalnie jednak nie byłoby to wcale takie proste, bo jak obliczyli historycy dni postnych w dawnej Polsce było nawet do 200.

Asceza nie ograniczała się jedynie do okresu Wielkiego Postu czy Adwentu. Od mięsa, alkoholi i rozrywek powstrzymywano się także w powszednie środy, piątki, a nawet soboty.
Jeden z pierwszych polskich etnografów Łukasz Gołębiowski na przełomie wieków XVIII i XIX notował, że do tego spisu doliczyć należy „krzyżowe dni, wilie obchodzone i przyjęte dobrowolnie do Serca Jezusowego, Najświętszej Panny Bolesnej, św. Antoniego, św. Jana Nepomucena i innych świętych pięć, siedem albo dziewięć dni postu, po jednym w każdym tygodniu poprzedzającym”. Anna Zadrożyńska w „Świętowaniach polskich” tłumaczy, że „miało to na celu oczyszczenie z grzechów, wkroczenie na drogę świętości, pozwalało też godnie uczestniczyć w święcie”. Poparciem tak postawionej tezy, może być fragment z Psalmów Jana Kochanowskiego, który w poszczeniu upatrywał mocy sprawczej:
„Ileż to razy postem, modlitwą, łzami, / Przemieniałeś swoje życie, wznosząc ręce do nieba. / Tak i ja w pokorze przyjmuję ten post, / Abym mógł oczyścić duszę z win”.
>>> Mszał prawdę ci powie – Wielki Post w duchu liturgii
Polska tradycja wykształciła wiele specyficznych praktyk, pozornie tylko nieznanych w innych, chrześcijańskich krajach. Kiedy dokładnie prześledzi się ich pochodzenie, niejednokrotnie można dostrzec, że korzeniami sięgają choćby starożytnego Rzymu. Tak rzecz się miała z tzw. suchymi dniami, przypadającymi zgodnie z antycznym obyczajem na otwarcie każdej pory roku. Polegały one na powstrzymywaniu się nie tylko od jedzenia, ale i picia w intencjach wyznaczonych przez Kościół. Co ciekawe tego zwyczaju zaniechano dopiero w 1966 r., ale w złagodzonej i nieobowiązkowej formie wprowadzono go ponownie w 2002 r.

Niektóre zwyczaje pokutne przybyszom wydawały się wręcz odstręczające, jak procesje biczowników, zaobserwowane przez Francuza Jeana de Laboureura. Odmalowywał on obraz wielkopostnych pokutników okrytych „kapturami z otworami na oczy i habitami z białego lub czarnego płótna”, z wymalowanymi nań piszczelami lub „trupiemi głowy z napisem memento mori”. Pokryci byli głębokimi ranami, a de Laboureur zaświadcza, że „rygory stosowane po wsiach przewyższały to, co działo się w miastach”. Jednak gwoli sprawiedliwości biczownicy, zwani flagelantami wywodzili się ze średniowiecznych Włoch i znani byli również w Niemczech czy Hiszpanii. Zdaje się, że i obserwacje Ulricha von Werduma, zanotowane w „Dzienniku wyprawy”, takie jak to, że „w Polsce w wilie świąt Panny Marii mięsa nie jadają, czego przecież u innych narodów nie obserwują”, nie jest do końca zgodne z prawdą, bo choćby w krajach germańskich i skandynawskich zachowywano posty 12 grudnia, czyli w wigilie przed wspomnieniem Św. Łucji.
Były jednak i specyficznie polskie obrzędy postne, które też możemy poznać dzięki cudzoziemcom przebywającym w Rzeczpospolitej. Z ich „relacji […] wynika zatem, że dostrzegali oni głęboką religijność mieszkańców Polski, jednak niektóre jej przejawy budziły zdumienie […] i w ich oczach świadczyły o przesądności Polaków oraz ich zamiłowaniu do teatralnych gestów” – pisze Weronika Girys-Czagowiec w artykule „Obraz siedemnastowiecznej Polski i jej mieszkańców w oczach cudzoziemców”.
Co zatem zaskakiwało najbardziej? De Laboureua wręcz przerażała przesądność Polaków, „którzy trwali w przekonaniu, że biczowanie i zaniechanie jedzenia masła w czasie postu przyspieszy zbawienie ich dusz”.
Ponadto dziwiło go bicie się po twarzy w trakcie mszy. Potwierdza to Werdun, dodając do tego charakterystyczne jęki i zawodzenia oraz „inne w tym rodzaju dziwactwa, z których się papiści z innych narodów naśmiewają”.
Nieoczekiwanie wtóruje im nieoceniony Jędrzej Kitowicz, który ubolewa nad szerzeniem się wśród rodaków zabobonności i „ciemnoty z dewocją”. Słynny kronikarz opisuje też rzekome konsekwencje jedzenia w poście „oleju lnianego”, co miało być karane przez samego Boga tzw. „kołtunem”. Można by powiedzieć, że ówcześni Polacy chcieli być świętsi od samego papieża i wystosowali nawet specjalne pismo do Rzymu „by posty nie na oleju, ale na nabiale obserwowane były”. Jednak ta wykładnia się nie przyjęła, po części dlatego, że gdyby „choroba kołtunów nie była zależna od czarów i złych jedzeń”– tłumaczył Kitowicz – to „nie byliby potrzebni egzorcyści, zdejmujący kołtuny, ustałyby przyczyny ofiarowania się na miejsca cudowne”. I tak kołtun, zwany też plicą poloniką, rozwijał się zwłaszcza w okresach postnych i zanikał, przynajmniej częściowo w dni powszednie.

Staropolska kuchnia potrafiła prezentować także swój wspaniały repertuar, wzbudzając tym samym wśród przybyszów niemałe emocje. Z jednej strony chwalono, że „zwłaszcza ludzie wykwintni, jedzą w sposób bardzo przyzwoity, nie dotykają nigdy potraw rękami”, czytamy u Gasparda de Tendego, historyka i dworzanina królowej Ludwiki Marii Gonzagi, skądinąd żony aż dwóch polskich królów, Władysława IV i Jana II Kazimierza. Cudoziemców zachwycał nie tylko sam sposób podania, ale i smak oraz różnorodność spożywanych potraw. Tym większe musiało być ich zdumienie, kiedy nagle okazywało się, że mieszkańcy Polski „w piątki nie jadali nie tylko mięsa, lecz także masła, sera, mleka i jaj, a potrawy z ryb i warzyw przygotowywali na oleju”, tłumaczy Girys-Czagowiec.
Niechęci ze strony gospodarzy doświadczył przywołany już Werdun, który zanotował, że „w Łowiczu wyklinali nas straszliwie ludzie domowi, kiedy widzieli, żeśmy w piątek jedli ser”. Jarosław Dumanowski, historyk specjalizujący się w zagadnieniach kulinarnych dopowiada, że z odsieczą Werdunowi musiał przyjść ksiądz de Paulmiers, który „z trudem uspokoił obrońców postu wskazując na swój duchowny stan i tłumacząc, że w Niemczech (nie chciał się bowiem przyznać, że jest Francuzem) katolicy mogą jeść nabiał w czasie postu”.
Całą tradycję postów, zwłaszcza przed Wielkanocą, można by przypisać dewocji, czy przesądności, jednak historyk Radosław Lolo wskazuje, że „myśląc o wielkopostnych zwyczajach staropolskich, warto pamiętać, że Wielki Post wypada zawsze w okresie przedwiośnia, na przednówku, kiedy to stopniowo kończyły się zgromadzone w spiżarniach zapasy, a na nowe płody długo trzeba było jeszcze czekać”. Być może racjonalnym argumentem za takim rygoryzmem żywieniowym stały się nie tylko przesłanki natury duchowej, ale i praktycznej? Tym bardziej, że w myśl powiedzenia „przykład idzie z góry”, gdyby zwykli chłopi widzieli ucztujących panów w czasie, kiedy ich spichrze są puste, mogłoby dojść do buntów.
Skoro wiemy już, jakie rygory i zakazy obowiązywały w postnej Polsce, to co w takim razie zgodnie ze zwyczajem mogło się znaleźć na stołach? „Oczywiście ryby” – przekonuje Radosław Lolo. Bogatsi jedli ryby morskie, biedniejsi zadowalali się słodkowodnymi oraz śledziami, zauważa cytowany badacz, bo „na komorach celnych odnotowywano ogromne ilości tych ryb wwożonych do Polski”. W dużych ilościach jadano także zupy, zwane przez Kitowicza „mdlącymi poleweczkami”. Mogły być piwne, z kwaśnego mleka, czy zwłaszcza popularne z żuru. Były one spożywane w takich ilościach, że m.in. na Kujawach przed samą Wielkanocą odbywały się „pogrzeby śledzia i żuru”.
Z pewną awangardą do postnego menu podchodzili za to mnisi. W zależności od reguły zakonu, obowiązywały ich inne przepisy i tak Kitowicz za najbardziej restrykcyjnych uważał bazylianów, którzy „w tem są surowsi od unitów, że nigdy mięsa nie jedzą, a co w wielki post nawet ani ryb, tylko samemi leguminami i jarzynami żyją; dwa dni jednak w tymże poście wielkim mają pozwolenie ryb jedzenia”. Za to zakonnicy bliżsi zachodniemu rytowi chrześcijaństwa, postne umartwienia przekuwali w atut i zawdzięczamy im niezliczone ilości serów, „wafli, naleśników, tortów, placków”, dodaje ks. Jan Kracik. U niego też czytamy, że do postnego jadłospisu dołączano wielkie ilości wina i piwa, co budziło niekiedy zgorszenie, np. u św. Bernarda z Clairvaux.
Myliłby się jednak ten, który by sądził, że i zwyczajni ludzie nie próbowali choć trochę nagiąć reguł. Zatem „w jatkach w posty syr i masło jawnie przedawają”, notował w XVII w. wójt żywiecki Andrzej Komoniecki, tak żeby można było „masłem i nabiałem” okraszać te postne dania. Do tego oprócz ryb, zezwalano na spożywanie „innych zimnokrwistych oraz zwierząt, które dadzą się sprowadzić do ryb (ad pisces reductive pertinent), bowiem nie mogą żyć bez wody, jako to raki, homary, ostrygi, wydry, bobry, żółwie, żaby, a tu i ówdzie (w Polsce raczej nie – przyp. aut.) nawet kaczki i kurki wodne”, wyliczał wileński duchowny Andrzej Pohl. Jakby tego było mało, przynajmniej dwa razy w Wielkim Poście, półoficjalnie, zwłaszcza na terenach wiejskich urządzano tak zwane „półpoście” lub „przełamanie postu”, chociaż to temat, zasługujący już na osobne omówienie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |