fot. Freepik/Freepik

Wszyscy jesteśmy dziećmi, a nasze wewnętrzne dziecko jest relacyjne i pragnie relacji [ROZMOWA]

Czy każdy w nas ma w sobie wewnętrzne dziecko? Jak je odkryć? I jak z nim rozmawiać? Na te i wiele innych pytań Karolinie Binek odpowiedział Łukasz Krauze OMI.

Karolina Binek (misyjne.pl): Każdy z nas ma w sobie wewnętrzne dziecko?

Łukasz Krauze OMI: Tak. Wszyscy jesteśmy dziećmi. Przychodzi mi tutaj od razu na myśl Ewangelia. Pan Jezus zachęca nas i zaprasza do tego, żebyśmy stali się jak dzieci. Jeśli więc jesteśmy zachęcani do takiej postawy, to znaczy, że od samego początku każdy z nas ma w sobie takiego dzieciaka. Ja mam na imię Łukasz, więc we mnie jest mały Łukaszek.

Kim jest to wewnętrzne dziecko? Czy to jest tak, że w każdym z nas została jakaś dziecięca cząstka?

– Każdy z nas powinien zapytać samego siebie, jakie jest jego wewnętrzne dziecko. Nawet teraz, gdy jesteśmy w jakiejś relacji, to mogę sobie popatrzeć na panią i pomyśleć, że jest pani takim i takim dzieckiem. A pani mi odpowie „Nie, to jest tylko maska. To jakaś forma ukrycia siebie i wejścia w rolę”. Bardziej więc zależy to od nas, na ile pokażemy i uzewnętrznimy nasze wewnętrzne dziecko. Poznanie tego dzieciaka wiąże się z pracą twórczą ze sobą, pod czyimś kierunkiem, żeby poznać tę małą osóbkę.

Dla niektórych odkrycie wewnętrznego dziecka może być trudne?

– Myślę, że tak. Dlatego że wiąże się to z jakąś historią, którą każdy z nas ma. Jeżeli mam przyjazną historię swojego życia, to wtedy kontakt z wewnętrznym dzieckiem też będzie przyjazny. Natomiast jeśli sytuacja mojego życia w jakiś sposób była trudna, naznaczona jakimiś obciążeniami i trudnościami, to wtedy kontakt z tym dzieckiem może być utrudniony i niekoniecznie będę chciał się z nim spotkać.

W jakich sytuacjach Ojciec zauważa w sobie wewnętrzne dziecko?

– Ja widzę wewnętrzne dziecko w sobie raczej w sytuacjach konfliktowych. Wtedy, kiedy moje trudne emocje wychodzą na zewnątrz, mam kontakt z dzieckiem, które kiedyś coś przeżyło i teraz uzewnętrznia to w „ja” dorosłym. W moim przypadku to dziecko jest zalęknione, pełne obaw.

Moje wewnętrzne dziecko pojawia się natomiast w sytuacji, w której na przykład zapraszam kogoś na spacer i on mówi, że nie może iść. Wtedy czasami trudno mi zrozumieć, że to tylko odrzucenie propozycji, a nie mnie jako osoby. I na swój sposób sobie to tłumaczę. Czasem więc chyba trzeba z tym dzieckiem porozmawiać?

– Często w takich sytuacjach odtwarzamy schemat z przeszłości. Na przykład – odnosząc się do tej sytuacji – można założyć, że doświadczyła Pani jako mały człowiek odrzucenia, bo składała pani jakieś propozycje, które spotykały się z odmową. I teraz ten schemat pozostał, pozostało myślenie „nikt nie chce chodzić ze mną na spacer, bo nie jestem fajna, bo inne dzieci są fajniejsze”. To jest obraz dziecka. Natomiast dzisiaj jako osoba dorosła może mieć pani inne doświadczenia, ale schemat pozostał. Tak samo we mnie – jeśli pojawiają się jakieś lęki, to są lęki z przeszłości, że w jakichś okolicznościach kiedyś bałem się, że będę oceniany i to mnie przeraża. I dzisiaj jako dorosły spotykam się z lękiem, kiedy znów mam być oceniany.

>>> Nasze życie pokazuje nam, że Bóg jest z nami i jest w tym wszystkim dobry [ROZMOWA]

Z tego wszystkiego można zatem wysnuć wniosek, że wewnętrzne dziecko uaktywnia się w relacjach z innymi.

– Tak, bo ono jest relacyjne i pragnie relacji. A my często mamy potrzebę zaopiekowania się tym dzieckiem. Bo ono coś mówi, coś przeżywa. Pani doktor Kozak mówi o dwóch elementach wspierających, jeżeli chodzi o opiekę nad tym dzieckiem. Pierwszym z nich jest autodowartościowanie, czyli mówienie do siebie, na przykład „Łukasz, wiem, że czegoś się boisz. Ale powiedz mi coś więcej, powiedz, co się za tym kryje”.

Kojarzy mi się to właśnie z takim kopaniem w przeszłości. Niedawno czytałam na przykład o unikającym stylu przywiązania, który mówi często, że zrobi wszystko sam. Ale tak naprawdę nie dlatego, że jest taki samodzielny, ale dlatego, że kiedyś się na kimś w przeszłości zawiódł. I wynika z tego, że nawet w tych codziennych, prostych sytuacjach możemy tę osobę z przeszłości znaleźć.

– Tak. Możemy się z nią spotkać, możemy ją polubić. Może kiedyś nie było na to miejsca i czasu. A teraz jest odpowiedni moment na to, by tym małym człowiekiem się zachwycić.

Fot. Justyna Nowicka/Misyjne Drogi

Zatem jak możemy się sami ze sobą spotkać w takich różnych sytuacjach?

– W pierwszej kolejności musimy przełamać lęk i obawę, że mogę w ogóle ze sobą rozmawiać i że mogę prowadzić ze sobą wewnętrzny dialog, że to nie jest nic nienormatywnego. Od razu zapala mi się tutaj też lampka, że kobietom łatwiej ze sobą rozmawiać niż mężczyznom. Spotkanie się z dziewczynką z przeszłości jest łatwiejsze niż spotkanie się z chłopcem z przeszłości. Bo jako mężczyźni lubimy zajmować się jakimiś zadaniami, lubimy wchodzić w role. Dlatego spotkanie się z tym małym chłopcem może wydawać nam się strasznie głupie albo niedojrzałe. Dobrze więc na początku przełamać ten lęk i zaakceptować, że jest we mnie ten mały człowiek. Możemy też poprosić bliską nam osobę, żeby pokazała nam sytuacje w naszym życiu, w których jesteśmy jak dziecko, na przykład uparci.

A co jeśli my to wewnętrzne dziecko będziemy zagłuszać, jeśli zakopiemy je w sobie i nie pozwolimy mu okazywać jakichś emocji?

– W konsekwencji nie będziemy spotykać się ze swoją przeszłością. Zakopując tego małego człowieka w sobie, zakopię też możliwość spotkania się ze sobą dorosłym. Do końca nie ma możliwości spotkania się ze swoją dorosłą postacią bez spotykania się z wewnętrznym dzieckiem.

>>> Jak dorośli mogą zbudować dobrą relację z dziećmi?

Co w takim razie Ojcu pomogło odnaleźć to wewnętrzne dziecko w sobie?

– Przede wszystkim terapia. To przestrzeń, w której mogę się spotykać z tym małym człowiekiem, w której mogę dać sobie zgodę na to, że pewne moje postawy i zachowania są związane z moimi doświadczeniami z przeszłości, z dzieciństwa. To niekoniecznie muszą być jakieś wielkie wydarzenia lub głębokie rany, ale subiektywne przeżywanie różnych spraw. To już jest element wspierający i pomocowy do tego, aby spotkać się ze sobą.

Na początku naszej rozmowy wspomniał Ojciec o Piśmie Świętym. Czy tam też możemy znaleźć jeszcze jakieś nawiązania do dziecka?

– Właśnie Pan Jezus mówił „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. I z jednej strony możemy popatrzeć na to literalnie, że Pan Jezus chce się spotykać z dziećmi. Ale też możemy na to popatrzeć symbolicznie, że Pan Jezus mówi „Ale pozwól mi na spotkanie z tobą – dzieckiem. Nawet podczas adoracji, kiedy jesteś przed Jezusem, to nie bój się popłakać. Nie bój się być zalękniony, przerażony, nie bój się o sobie myśleć, że jesteś niewartościowany. A nawet jeśli jesteś prezesem dużej firmy, to nie chcę, żebyś przychodził do mnie z tytułem. Chcę, żebyś przyszedł do mnie jak dziecko”.

Jak to uznanie, że jesteśmy dziećmi ma się do naszej relacji z Bogiem?

– To w ogóle otwiera relację. Wtedy zaczyna się coś mocnego, bo jestem dzieckiem Boga. Nawet możemy pójść tutaj taką drogą, że dziecko opuszcza dom, pokonuje kolejne szczeble w karierze zawodowej, zwiększa stan posiadania materialnego. Ale przyjeżdża do domu, do swoich rodziców jako dziecko. Jeżeli chce utrzymać kontakt i relację ze swoimi rodzicami, to przyjmuje za fakt, że jest dojrzałym i odpowiedzialnym, ale jednak dzieckiem. Tak samo jest w relacji z Panem Bogiem – jeżeli mam kontakt ze swoim dziecięctwem, to wtedy przychodzę nie jako mędrzec, który będzie pouczał Pana Boga, co ma zrobić ze światem, tylko wchodzę w rolę zażyłości z nim. Wtedy łatwiej mi to wszystko przeżywać.

Fot. Karolina Binek/misyjne.pl/Misyjne Drogi

Kluczem do relacji z innymi i do relacji z Bogiem jest zatem rozmowa. Nawet jeśli coś nie idzie po naszej myśli i jeśli Bóg nie wysłuchuje naszych próśb.

Wspomniana pani dr Kozak mówi o jeszcze jednym elemencie, który pozwala nawiązać kontakt z dzieckiem w sobie. Potrzebne są do tego nam jeszcze drugie osoby. Jeżeli mam kontakt z tym dzieckiem w sobie, to nawet w sytuacji, kiedy jestem dzieckiem tupiącym nóżką, niekoniecznie muszę wejść w rolę opiekowania się sobą. Bo ja – ten mały Łukaszek mogę iść wtedy do kogoś i powiedzieć „Pomóż mi, bo sam sobie nie dam rady”.

>>> Jestem dzieckiem Boga. Czyli kim? [SONDA] 

A czy Ojca zdaniem wystarczy komuś powiedzieć, że uznanie swojej słabości to też siła czy też musimy dojść do momentu w naszym życiu, kiedy to zrozumiemy?

– Ja akurat jestem z tej szkoły, że trzeba się z tym samemu zmierzyć. Możemy przeczytać wiele książek i poradników na temat tego, jak być mądrzejszym człowiekiem, jak byś sprawnym alpinistą i jak osiągać sukcesy w życiu. Ale dopóki czegoś sam nie przeżyję, sam nie doświadczę, to nawet po przeczytaniu miliona książek, nadal będę stał w miejscu.

Połuchaj całej rozmowy poniżej:

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze