Z niewoli do niewoli, czyli na czym polegała niezłomność kard. Wyszyńskiego
Kardynał Wyszyński był kilkukrotnie internowany i osadzany w różnych miejscach. Dziś ja i moje pokolenie najczęściej nie rozumiemy rangi i znaczenia tych wydarzeń. Może beatyfikacja przełamie utarte schematy i pozwoli inaczej spojrzeć w oczy Prymasa Tysiąclecia.
Mam wrażenie, że historie takie jak internowanie prymasa przez komunistów można z powodzeniem osadzać w fabułach powieści sensacyjnych. Jego imponująca postawa wobec tych trudnych okoliczności bywa dziś nierozumiana, bo i nieodkryta. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by stała się inspiracją do zobaczenia w nowym błogosławionym kogoś innego niż tylko postać z podręcznika do historii.
Jak zrozumieć?
O życiu (i świętości) kardynała Wyszyńskiego słyszeliśmy dużo zwłaszcza w ostatnich tygodniach, które bezpośrednio poprzedzały jego beatyfikację. Pokolenie dzisiejszych 40-latków i młodszych nigdy nie miało okazji spotkać go na żywo. Tym ludziom nieraz trudno zrozumieć „zachwyt” ich rodziców i dziadków nad prymasem Wyszyńskim. Piszę to także ze swojej perspektywy. Urodziliśmy się (w większości) w demokratycznym i niezależnym kraju, o który nikt nie musi się bić ani słowem, ani karabinem. Sześćdziesiąt i więcej lat temu było inaczej. Bo chociaż okupacja niemiecka odpuściła, zaczęła się wieloletnia niewola komunizmu, a z nią prześladowanie żołnierzy wyklętych i Kościoła. Ludzie potrzebowali nie tylko powszedniego chleba i pokoju. Potrzeba było silnego autorytetu, który będzie potrafił towarzyszyć, wspierać, upominać i prowadzić. Ta rola – w jakiś naturalny sposób – kojarzyła się z funkcją prymasa Polski. Wtedy ta godność (którą nieco później mało łaskawie potraktowało kościelne prawo) była gwarantem zaufania i wiarogodności Kościoła.
>>> Stefan – chłopiec z małej wioski, który został prymasem
Non possumus
W 1948 r. misję tę podjął Stefan Wyszyński, młody biskup lubelski. To zdecydowanie nie spodobało się władzy ludowej. Szykany i inne formy prześladowania uruchomiono już od początku – wystarczy powiedzieć, że jadącego na ingres do Gniezna prymasa milicja zatrzymywała co najmniej kilkanaście razy. Władza wiedziała, że następca kard. Hlonda nie będzie ulegał wpływom i sojuszom. W następnych latach napięcie między władzami PRL a Kościołem jedynie eskalowało. Czara goryczy dla komunistów przelała się 8 maja 1953 r., kiedy episkopat z inicjatywy Wyszyńskiego (wtedy już kardynała) wydał list do władz pt. Non possumus. Był to wyraz braku zgody dla podporządkowania się Kościoła władzom świeckim. W odpowiedzi na niego zapadła decyzja o internowaniu prymasa.
>>> Dwudziestolecie międzywojenne Stefana Wyszyńskiego
Z niewoli w niewolę
Kardynał Wyszyński był przetrzymywany w czterech miejscach. Najpierw, krótko, w Rywałdzie. Następnie w Stoczku, Prudniku i w Komańczy. Kiedy go aresztowano, zdążył zabrać ze sobą tylko brewiarz i różaniec. Ten drobny fakt doskonale pokazuje sposób, w jaki Stefan Wyszyński układał w swoim życiu priorytety. Żeby uczciwie spojrzeć na czas internowania prymasa, nie wystarczy powiedzieć, że „nie próżnował”, gdy przebywał w odosobnieniu. Prowadził regularne zapiski, nazwane potem więziennymi. To naprawdę cenna lektura, choć niekoniecznie od razu zrozumiała. Osobiście ujmuje mnie wydarzenie, które miało miejsce w czasie pobytu w Stoczku. To właśnie tam kard. Wyszyński ułożył akt osobistego oddania się w niewolę Maryi. Zrozumiał, że ta, która wolna i nieskrępowana powiedziała Bogi swoje „tak”, przyjmując wszystkie konsekwencje tej decyzji, jest obietnicą jedynej, prawdziwej i przyszłej wolności.
>>> Abp Henryk Muszyński: katolicyzm partyjny, jesteśmy podzieleni [ROZMOWA cz. 2]
Klucz do prymasa
Człowiek, który sam był w fizycznej niewoli odkrywa, że właśnie ucieczka w niewolę duchową uczyni go wolnym. To stanowi dla mnie wciąż pewien paradoks. Duchowość „oddawania się w niewolę” jest dla mnie, jako teologa, nadal trudna. Takie postawy, jak ta prezentowana przez Prymasa Tysiąclecia budzą jednak we mnie podziw i szacunek. Choć pewnie minie trochę czasu, zanim zacznę rozumieć z jego nauczania więcej i sam będę chciał się w nie zagłębiać. Teraz, im bardziej poznaję nowego błogosławionego, tym bardziej odkrywam to z czym musiał się mierzyć i jak to robił. Jakiś czas temu rozmawiałem z księdzem wyświęconym przez kard. Wyszyńskiego. Powiedział mi, że wielcy ludzie zbyt często nie są właściwie rozpoznawani przez swoje czasy. Może to właśnie jest klucz do odkrycia i zrozumienia błogosławionego Prymasa Tysiąclecia.
>>> Ksawery Szlenkier: porucznik Wyszyński to człowiek poszukujący, zadający sobie pytania
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |