więzienie

Zdjęcie poglądowe fot. unsplash

Zamordował pięć osób. Nawrócił się i został mnichem

Clayton Fountain określany był mianem „najbardziej niebezpiecznego człowieka”. Wydawało się, że jest całkowicie przesiąknięty nienawiścią. Bez jakiejkolwiek skruchy zamordował kilka osób, ale jego serce zmiękło, kiedy pewna kobieta przypomniała mu w liście, że pomimo jego grzechów… Bóg nadal go kocha.

Traumatyczne dzieciństwo

Problemy Claytona zaczęły się już w dzieciństwie. Ojciec chciał zrobić z niego „prawdziwego mężczyznę”. Metody wychowawcze, które stosował, musiały mieć jednak tragiczne skutki dla psychiki dziecka. Jednym z najbardziej traumatycznych przeżyć małego Claytona była sytuacja, gdy jego ojciec poderżnął gardło królikowi, a krew zwierzęcia wtarł w jego twarz. – Nigdy nie mogłem być dzieckiem, tylko małym macho – wyznał po latach Clayton. Ojciec karcił go i bił, gdy tylko widział w nim jakąś słabość lub przyznanie się do porażki. Wyżywał się na nim i torturował go. Każda zabawa i każda rozmowa sprowadzała się do walki. Miało to źródło w zawodzie ojca, który był wojskowym. – Jedno słowo charakteryzowało naszą rodzinę. To, co robiliśmy, o czym myśleliśmy, o czym rozmawialiśmy – to było wojsko – przyznawał.

>>> Nawrócenie spadło na mnie „jak grom z jasnego nieba” [ROZMOWA]

Zasługuje na karę śmierci

Clayton Fountain poszedł w ślady swojego surowego ojca i został żołnierzem. Będąc w piechocie morskiej, wszedł jednak w konflikt z jednym z podoficerów. Niechęć i trudna relacja szybko zmieniła się w fizyczne prześladowanie. Kiedy sierżant Wrin obraził Sally – partnerkę Claytona – i zagroził, że zabije ją i ich maleńkiego synka, Clayton nie wytrzymał. Zabił Wrina strzałem w serce. Został za to skazany na dożywotnie więzienie. Służba więzienna nie mogła sobie jednak z nim poradzić. Przebywając w najlepiej strzeżonym więzieniu w USA, Clayton popełnił kolejne cztery morderstwa z premedytacją. Został oskarżony o uduszenie współwięźnia, śmiertelne pchnięcie nożem dwóch kolejnych i zasztyletowanie strażnika. Nie wyrażał absolutnie żadnego żalu. Prokurator Frederick Hess powiedział o nim: „Nigdy, w całej mojej osiemnastoletniej praktyce prawniczej, nie spotkałem tak niewzruszonego mordercy, który bardziej niż on zasługiwałby na karę śmierci”.

Nieprzewidywalny morderca

Po czternastu miesiącach pobytu za kratkami uznano, że jest „nie do opanowania”. Biorąc pod uwagę zachowanie więźnia, uznano, że jedynym sposobem na zapewnienie bezpieczeństwa współwięźniom oraz strażnikom jest wybudowanie dla niego specjalnej celi, z której w żaden sposób nie będzie mógł się wydostać. 17 grudnia 1989 r. w dzienniku „News-Leader” ukazał się obszerny artykuł o Claytonie zatytułowany „Najniebezpieczniejszy człowiek”, w którym znalazła się wypowiedź prokuratora twierdzącego, że nie widzi żadnej wartości w pozostawieniu go przy życiu.

fot. unsplash/Mitch Lensink

„Bóg kocha nawet mnie”

Artykuł trafił w ręce kobiety, która niewiele wcześniej przeżyła nawrócenie z ateizmu i narkomanii, odkrywając wartość i niezmienność Bożej miłości.

Cóż, mogą Cię zamknąć w specjalnej celi, ale nie mogą przeszkodzić Ci w spotkaniu Boga – tylko Ty możesz to zrobić. Ponieważ wiem z osobistego doświadczenia, że Bóg nadal działa w branży cudów, czuję, że muszę do Ciebie napisać” – napisała Beth.

Od tego listu zaczęła się ich kilkuletnia korespondencja. Kobieta przekonywała własnym świadectwem, że Clayton ciągle może liczyć na Boże przebaczenie.

„Beth po raz pierwszy otworzyła moje serce na prawdziwą miłość. I tak właśnie nastąpił przełom – odkryłem, że Bóg nie tylko zawsze mnie kochał, ale nadal kocha i czeka na mnie, by wziąć w ramiona. Wszystko, czego potrzebowałem, to przyjąć Jego miłość. Z poczuciem wielkiego wstrząsu, zdziwienia i trwogi wreszcie pojąłem, że Bóg kocha nawet mnie – człowieka z krwią pięciu ludzi na rękach i na sumieniu. On chciał spotkać się ze mną dokładnie w tym miejscu, w którym się znajdowałem” – wyznał Clayton swojemu przyjacielowi i kierownikowi duchowemu.

W lutym 1990 r. Clayton wyspowiadał się i przyjął Eucharystię. To był przełom. Narodzenie się na nowo. Pięciokrotny morderca stał się innym człowiekiem, człowiekiem, który zaczął odkrywać swoje powołanie. – „Zacząłem odczuwać coraz potężniejsze przeświadczenie, że Bóg powołuje mnie do służby dla Niego w kapłaństwie. Opierałem się, wahałem, pytałem, wątpiłem i walczyłem z tym powołaniem. W końcu jednak poddałem się i u schyłku 1995 r. przyjąłem Jego powołanie, skoro taka jest Jego wola względem mnie”.

>>> Ta święta wymodliła nawrócenie swojego syna

Cela więzienna – cela zakonna

Kierownictwo duchowe o. Paula Jonesa i stopniowa wewnętrzna przemiana Claytona sprawiły, że coraz bardziej pochłaniało go życie modlitewne. Jego cela więzienna stała się de facto celą zakonną. Marzył o tym, aby wyjść na wolność. Zdawał sobie jednak sprawę, że może się to nie udać. Z jednego z jego listów do o. Roberta, który także był jego kierownikiem duchowym, wynika, że bał się życia poza więzieniem. Obawiał się, że mógłby wrócić na złą drogę. – Jeśli mam umrzeć w więzieniu to niech tak będzie, ponieważ Bóg wie, że to dla mnie najlepsze i dla mojego najwyższego dobra – napisał.

Morderca został mnichem

Po kilku latach Clayton doszedł do przekonania, że chce zostać mnichem. Mimo że odmówiono mu warunkowego zwolnienia, jego decyzja pozostawała niezmienna. Opat klasztoru benedyktynów zgodził się na coś, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło – przyjął Claytona na brata do rodziny Opactwa. Pozwolił mu nosić habit, żyć zgodnie z regułą zakonną i otrzymywać kopię niedzielnych rozważań opata. Ojciec Paul, jego kierownik duchowy, pisał o Claytonie jako o spełnieniu słów: „nic nas nie może odłączyć od miłości Chrystusowej”. 24 czerwca 2004 r. dostał wiadomość o przychyleniu się całego klasztoru do jego prośby o przyłączenie go do wspólnoty. Głosowanie odbyło się 19 lipca i było jednomyślne. Jednak kilka dni wcześniej, 12 lipca, Clayton niespodziewanie zmarł na atak serca. Miał dwa groby – jeden prawdziwy, u stóp grobu swojego ojca, z którym chciał w ten sposób się pojednać; i drugi – symboliczny, na cmentarzu klasztornym.

Miłość Boga zmienia wszystko. Może przemienić nawet serce bez reszty przesiąknięte nienawiścią, bólem i traumą. Nic tej miłości nie może przekreślić, nawet największy grzech. Bóg nas kocha. Zawsze.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze