Zapamiętam ją do końca życia
Ostatnie dwa tygodnie spędziłem wśród najbiedniejszych ludzi Brukseli, w belgijskim Poverello. Historii, doświadczeń, osób które pozostaną w pamięci jest wiele, ale jedna jest taka, którą warto zapisać.
Mimo że przez ostatnie tygodnie spędzaliśmy razem wiele czasu nie znam jej imienia. Tak to już jest, że osoby z ulicy, każdy po przejściu pewnej historii, próbują odciąć się od przeszłości, od ludzi, swojego imienia i nazwiska. Historii też nie znam. Znam tylko przezwisko – Mike – od Myszki Miki i pewnie też od niesamowitego, pozytywnego nastawienia do życia i świetnego poczucia humoru. Jest niesamowitą kobietą. Na co dzień zauważa rzeczy, których normalny, zabiegany człowiek nigdy by nie dostrzegł. To w niej, chyba po raz pierwszy w życiu, zrozumiałem o co chodzi w tym, żeby dostrzec Jezusa w drugim człowieku. Widziałem jak ona go dostrzega (niezależnie od tego czy wierzyła w Boga czy nie) i sam w niej Go dostrzegłem. Jej podejście do drugiej osoby, szacunek są niesamowite.
Resztki chleba w kieszeni
Jednak jak każdy z nas Mike ma również swoje psychiczne zawirowania. Zapewne z powodu swojej historii ma coś, co można nazwać „lękiem dotyku” i mocno zaniżone poczucie własnej wartości. Nikt nie może jej dotknąć, nie zasługuje na nic, nic nie może wziąć sama. Siedząc na przeciwko niej podczas posiłku musiałem nałożyć jej wszystko na talerz, wszystko, a w zasadzie wszystkiego połowę, bo „całe to chyba dla mnie za dużo”, „może lepiej wziąć pół, bo na całe nie zasługuję”. Po zakończonym posiłku prosiła zawsze o zawinięcie resztek chleba w chusteczkę i włożenie do prawej kieszeni. W lewej była jeszcze niejadalna już zazwyczaj rezerwa z poprzedniego posiłku, od którego trochę czasu mogło minąć. Nie przychodziła codziennie, bo „to nie jest dobrze, żeby codziennie się komuś narzucać, czasem warto dać ludziom od siebie odpocząć”.
Ostatni dzień
Mieszka na ulicy. Zna angielski, francuski, holenderski, wszystkie cytaty amerykańskich prezydentów, historię całego świata i zawsze ma przygotowaną piosenkę na każdą okazję. Rozmowa z nią to niesamowita lekcja życia. Zawsze chodzi w biało niebieskiej bejsbolówce i tych samych trzech kamizelkach z wieloma kieszeniami, żeby pomieścić wszystkie swoje rzeczy. W ostatnich dniach udało mi się na tyle do niej zbliżyć i pokonać jej lęk przed dotykiem, że mogłem dla zabawy opuścić daszek jej czapki na oczy. Cieszyłem się że ostatniego dnia mojego pobytu w Poverello przyszła do nas coś zjeść. Nie miała pieniędzy na bilet, który można byłoby wymienić na jedzenie (wystarczyło 20 centów na zupę). Ukradkiem wyniosłem więc z kuchni pół talerza zupy, bo „więcej chyba nie mogę” i chleb – już zapakowany w chusteczkę. Łyżki nie brałem bo „po co marnować wodę na mycie jak zupę można wypić nie używając łyżki”. Wymieniliśmy parę żartów, sprawdziła czy pamiętam co powiedział prezydent Trump („We will make america great again!”) i Obama („Yes, we can!”) i przyszedł czas na pożegnanie, bo o godzinie 16 restauracja dla naszych biedaczyn już jest zamknięta.
Do zobaczenia za 10 lat
Pamiętała, że wyjeżdżam! Na taką okazję oczywiście jest piosenka, tym razem słowa brzmiały „rende-vous dans dix ans” (FR: do zobaczenia za 10 lat). Wiemy, że najprawdopodobniej nie spotkamy się już nigdy. Piosenka jakoś specjalnie mi się nie spodobała. Odprowadziłem ją do wyjścia. Razem z wolontariuszką z Niemiec, która właśnie nas mijała odważyliśmy się jeszcze spytać o jej prawdziwe imię – powiedziała, że już nie pamięta. Po drodze zastanawiałem się jak ją pożegnać. Nie mogłem jej dotknąć, a najchętniej uścisnął bym ją przez dłuższą chwilę. Wyszliśmy przed dom. Mike powiedziała parę miłych słów i poprosiła jeszcze żebym pobiegł po jej papierową torbę która została pod stołem w restauracji. Rzuciła żartobliwie, szybkie “see you” – mieliśmy się przecież zobaczyć za parę sekund, pobiegłem sprawdzić miejsce gdzie siedziała, torby nie było, wróciłem przed budynek, Mike już też nie było.
W ostatnich tygodniach przyzwyczaiłem się do takich pożegnań. Oni już tak mają, są zupełnie wolni, pojawiają się i znikają. Parę godzin później wsiadłem do autobusu, obejrzałem film ściągnięty wcześniej na telefon, przed chwilą włączyłem YouTube i chcąc posłuchać trochę muzyki włączyłem zaproponowaną automatycznie składankę ostatnich utworów. W słuchawkach płynie „rande-vous dans dix ans”, a ja nie mogę powstrzymać łez szybko uciekających mi po policzkach. Mike najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczę, ale na pewno zapamiętam ją do końca życia.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |