fot. EPA/OLIVIER HOSLET

Zdążyć przed północą, czyli o powrotach z Wysp Brytyjskich na święta do Polski

Wielki exodus z Wysp – w ten sposób można streścić większość doniesień polskich (ale także brytyjskich) mediów na temat próby dotarcia Polaków z Wielkiej Brytanii do Polski na święta. – Prawda jest taka, że od wewnątrz to wcale nie wygląda tak dramatycznie – mówi nam ks. Bartek Rajewski (proboszcz parafii pw. Św. Wojciecha na South Kensington w Londynie).

Na lotnisku było widać wzmożony ruch, a telewizje pokazywały tych, którzy szybko przebukowywali bilety z późniejszych dni na poniedziałek, by zdążyć przekroczyć granicę. Polacy, którzy chcieli przed świętami wylądować w Polsce (a później w domu), mieli na całą akcję niecałą dobę. Polski minister zdrowia o planowanym zamknięciu połączeń lotniczych z Wyspami poinformował na Twitterze w nocy z niedzieli na poniedziałek. W informacji znalazła się zapowiedź, że od północy z poniedziałku na wtorek (21 na 22 grudnia) żaden samolot ze Zjednoczonego Królestwa w kraju nad Wisłą nie wyląduje.

Premier Wielkiej Brytanii zarządził lockdown na Wyspach tuż przed świętami Bożego Narodzenia, mimo wcześniejszych zapowiedzi, że to nie nie nastąpi. W kraju zapanował chaos komunikacyjny i stanął import towarów, również żywności. Wszystko przez mutację koronawirusa, która jest o 70% bardziej zaraźliwa, ale niekoniecznie bardziej zjadliwa. Jednak, dla bezpieczeństwa, wiele europejskich krajów (m.in. Holandia, Belgia, Włochy i Austria) zawiesiło lub zapowiedziało zawieszenie komunikacji lotniczej z Wielką Brytanią. Do Europy (w tym do Polski) nie można się dostać także drogą lądową czy morską (w tym Eurotunelem).

>>> Rząd zachęca: na święta zostań w domu

Lotnisko Heathrow, fot. EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA

To efekt decyzji Francji o zamknięciu granicy. Francja zamknęła granicę na dwie doby. W poniedziałek i wtorek (21 i 22 grudnia) nie można przedostać się na kontynent europejski tunelem pod kanałem La Manche ani promem z Dover do Calais. Wkrótce francuski rząd zdecyduje, czy izolacja potrwa dłużej, ale nawet jeśli w środę granice zostaną otwarte, co jest bardzo wątpliwe, pozostaną tylko dwa dni (23 i 24 grudnia) na powrót do Polski przed świętami. Mieszkający na Wyspach Polacy radzą, by najnowsze informacje najlepiej sprawdzać na stronie BBC. Jak mówią, „zwykle Brytyjska Korporacja Nadawcza jest najbardziej wiarygodnym i aktualnym źródłem informacji”.

Puste półki sklepowe ze względu na blokadę dostaw (ciężarówki nie mogą przepłynąć drogą morską lub przez Eurotunnel), fot. EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA

Kto więc z Wysp jeszcze nie wyjechał, to już raczej na Wigilię do Polski nie zdąży. Pozostaje jeszcze opcja lądowa, ale decyzja Francji o otwarciu tunelu nie jest jeszcze znana. Zapytaliśmy pracującego w Londynie ks. Rajewskiego, jak na te ograniczenia (a lepiej powiedzieć: na tę blokadę) reagują mieszkający na Wyspach Polacy. Nasz rozmówca studzi nieco emocje, armagedonu nie widzi, choć przyznaje, że sytuacja nie jest miła, wielu Polaków czuje zawód. – W tym roku generalnie nie było większych planów wyjazdowych. Trochę ludzi wyjechało wcześniej. Znam tylko dwie rodziny, które planowały wyjazd i nie mogły wyjechać. Ale nie robią tragedii – mówi. Nasze „londyńskie źródło informacji” zapytałem, czy w związku z tym, że mimo wszystko więcej Polaków zostanie na miejscu, jego parafia planuje zwiększoną liczbę świątecznych nabożeństw. Nie jest z tym zbyt łatwo…

Oxford street, Londyn, fot. EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA

– Mszy dodatkowych nie planujemy, ponieważ z wielu względów jest to niemożliwe. Większość parafii wynajmuje świątynie, z których korzystają również inne wspólnoty angielskie i innych narodowości. Oni też mają swoje msze święte. Do tego dochodzi kwestia transportu miejskiego, który przestaje funkcjonować od północy 25 grudnia. Wiele osób może przyjechać do kościoła tylko w Wigilię – opisuje całą sytuację proboszcz parafii św. Wojciecha. Między innymi z tych względów nie ma możliwości zorganizowania większej liczby mszy.

>>> „W oczekiwaniu na powrót”. Interesujący projekt fotograficzny episkopatu Anglii [GALERIA]

Jeśli chodzi o możliwość sprawowania nabożeństw w kościołach w Wielkiej Brytanii, to można wyróżnić kolejne etapy. Od marca do połowy czerwca kościoły były kompletnie zamknięte, obowiązywał zakaz nawet prywatnej modlitwy i zakaz spowiedzi. Później, do 4 lipca, kościoły były otwarte na prywatną modlitwę, z zachowaniem restrykcji sanitarnych i w wyznaczone dni. Od 4 lipca wznowiono kult publiczny z zachowaniem restrykcji (maski, odstępy, limit 30 osób, zakaz śpiewania, liturgia jak najkrótsza). Z kolei z początkiem listopada wrócił zakaz kultu publicznego (kościoły otwarte w określonym czasie na prywatną modlitwę). – Od 20 grudnia kolejny lockdown, jednak sytuacja kościołów się nie zmieniła. Mówię „tutaj” o Londynie, bo w różnych regionach Anglii, a także w Szkocji, Irlandii Płn. i Walii wygląda to inaczej. W święta kościoły będą otwarte, obowiązkowe maseczki, dezynfekcja, limity osób, odstępy, nie można śpiewać kolęd (może tylko chór lub kantor), liturgia będzie skrócona – mówi ks. Rajewski.

Ubiegłoroczne świąteczne spotkania przy parafii św. Wojciecha, w tym roku w tej formie niemożliwe, fot. archiwum ks. Rajewskiego

Ks. Bartek podkreśla, że starał się, by wierni mogli korzystać z kościoła zawsze, kiedy tego potrzebowali. – Naszą polską, żyjącą w diasporze wspólnotę, lockdown dotknął totalnie. Zostało zniszczone niemal w całości wszystko, co budowaliśmy przez ostatnie lata. Przede wszystkim nie mogliśmy korzystać ze świątyni, którą od niemal 80 lat wynajmowaliśmy od angielskich oratorianów. Wiemy już, że nie będziemy mogli korzystać z tego miejsca aż do całkowitego zniesienia restrykcji. W tym czasie „awaryjnie” korzystaliśmy z kościoła udostępnionego nam przez siostry asumpcjonistki oraz z kościoła anglojęzycznej parafii, za którą również jestem odpowiedzialny. To jednak dwa różne miejsca, w różnych częściach Londynu – mówi ks. Rajewski i dodaje – Nie chciałbym już więcej płakać po – daj Boże tylko czasowej – stracie świątyni. Ale z drugiej strony myślę sobie, że warto czasem przeżyć takie „katharsis”, by docenić to, czego na co dzień się nie zauważa. Dzięki doświadczeniu bólu po stracie kościoła, mogę szczerze przyznać, że dopiero dzisiaj naprawdę rozumiem słowa psalmisty: „Doprawdy, dzień jeden w przybytkach Twoich, Panie, lepszy jest niż innych tysiące: wolę stać w progu mojego Boga, niż mieszkać w namiotach grzeszników”. 

Fot. PAP/EPA/YOAN VALAT

Ks. Bartek podkreśla, że ludzie już nie wyjeżdżają na święta do ojczyzny tak masowo, jak jeszcze np. 10 lat temu. – Dzisiaj tu mają swoje domy i swoje rodziny – przyznaje. – O tym, że nie było bardzo dużego zainteresowania lotami na święta do Polski może też świadczyć fakt, że bilety były cały czas dostępne i to w bardzo przystępnych cenach, choć zwykle już kilka miesięcy przed świętami potrafią kosztować nawet ponad dwa tysiące złotych – mówi ks. Rajewski. Oczywiście, po decyzji brytyjskiego rządu popyt się zwiększył i skumulował na tak naprawdę jeden dzień, więc i ceny wzrosły. W ostatnim dniu przed wprowadzeniem zakazu lotów Polskie Linie Lotnicze LOT wysłały po Polaków swoją największą maszynę. Na poniedziałek LOT zaplanował dwa loty z Warszawy do lotniska  Londyn-Heathrow. Pierwszy rejs odbył się rano, a na lot popołudniowy podstawiony został Boeing 787-9 Dreamliner. Ostatni samolot z Wysp wylądował na warszawskim Okęciu około godz. 23:00.

Lotnisko Chopina w Warszawie, fot. PAP/Leszek Szymański

Wróćmy jeszcze do samego Londynu. – Jestem w polskim sklepie. Ludzie wykupują wszystko na potęgę. Dziewczyna za mną stoi w kolejce, rozmawia z matką i opowiada, że koniec świata… panika straszna… – opisuje społeczne nastroje mój rozmówca. – Wielka Brytania jest kompletnie odcięta. Ludzie, zwłaszcza Polacy, strasznie panikują. W sklepach popłoch. Nie mogłem dzisiaj zrobić zakupów w polskim sklepie. Największe sieci marketów ogłosiły nawet, że do połowy stycznia może zabraknąć żywności – donosi ks. Rajewski.

Całej sytuacji i towarzyszącemu jej napięciu nie służą przedłużające się negocjacje ws. Brexitu. Negocjacje umowy handlowej między Wielką Brytanią a Unią Europejską to walka z czasem. I Londynowi i Brukseli bardzo na tym zależy, bo w jej braku stosowane będą mniej korzystne zasady regulujące handel, które uderzą w przedsiębiorców i konsumentów. Z każdym dniem szanse na zawarcie porozumienia maleją. – Firma, w której pracuje mój parafianin, a która zaopatruje polskie sklepy, wycofała z Francji 130 tirów, które nie zostały wpuszczone do UK. Na granicy belgijsko-francuskiej kierowcy ciężarówek jadących do UK są zawracani. Do tego nadchodzi brexit bez umowy. Szkocja zamknęła granicę z Anglią i ogłosiła, że granica już pozostanie. Szkocja planuje rozpocząć negocjacje o przyjęcie do Unii Europejskiej – wylicza ks. Rajewski. Sytuacja więc zamiast powoli się rozwiązywać, zaczyna się jeszcze bardziej komplikować…

fot. EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA

– Nastroje są dołujące. Już od około 2 lat wielu ludzi stąd wyjeżdża. Jedni wracają do Polski, inni do Niemiec, Norwegii, Holandii. Są polskie parafie, z których w ciągu wakacji 2019 r. wyjechało 20-25% wiernych. To efekt brexitu, ale też bardziej złożony problem – podkreśla ks. Rajewski. Polacy w dużej części są na Wyspach od 2004 r. Dużo się w tym czasie zmieniło. – W Polsce wybudowali domy, spłacili kredyty, mają dzieci, które dorastają i to ostatni dzwonek na powrót do Polski z dziećmi – ocenia mój rozmówca. A ów „ostatni dzwonek” od razu skojarzył mi się z „ostatnim dzwonkiem” przed północą, kiedy to zamknięto drogę powietrzną z Wysp do Europy. Ale wróćmy do rzeczywistości polskiej emigracji. W ciągu tych kilkunastu lat w Polsce poprawiła się jakość życia, a funt nie ma takiej wartości jak 10 czy 16 lat temu. – Gdy Polacy wyjeżdżali z kraju, to na miejscu często nie było pracy. Dzisiaj tego problemu nie ma. Za to w Zjednoczonym Królestwie pracy brakuje. Zwłaszcza w pandemii dużo ludzi straciło pracę. Tydzień bez pracy, bez płacenia za wynajem pokoju i zaczyna się równie pochyła… Dlatego ludzie wracają… Teraz jeszcze ten wirus… – tak brytyjską rzeczywistość opisuje ks. Bartek.

ks. Bartek Rajewski, fot. Fesyk

Pasterka w parafii św. Wojciecha odbędzie się w „dwóch odsłonach”. O 21.00 w języku angielskim i o 22.30 dla Polaków. W parafii uznano też – od samego początku pandemii – że nie będą organizowane transmisje nabożeństw online.Wszyscy doświadczamy bólu i tęsknoty spowodowanej przez niemożność uczestniczenia w Eucharystii. Myślę, że to może być też dobre doświadczenie. Możemy teraz doświadczyć tego, czego doświadczają nasi bracia i siostry w tak wielu zakątkach świata, którzy czasem przez rok, a nawet całe lata, nie mają dostępu do Eucharystii czy spowiedzi (np. w Amazonii). Możemy być z nimi solidarni. Możemy docenić to, co czasem nam powszednieje i czego nie docenialiśmy. To doświadczenie ma wzbudzić w nas tęsknotę za Bogiem! – mówi ks. Bartek Rajewski.

Stacja kolejowa Kings Cross, Londyn, fot. EPA/ANDY RAIN

Po tej garści informacji, ale i doniesień z pierwszej ręki z samego Londynu, pozwolę sobie jeszcze na krótki komentarz. Czas świąteczny oraz przełom lat 2020 i 2021 Brytyjczykom i Polakom mieszkającym na Wyspach przynosi wiele znaków zapytania, wątpliwości i obaw. I oczywiście nic nie zastąpi świąt spędzonych w domu rodzinnym, ale może nawet jeśli nasze wyjazdowe i świąteczne plany wywracają się o 180 stopni, warto pamiętać o jednym: Bóg rodzi się w sercach, niezależnie od tego, gdzie jesteśmy. A w pędzie i dążeniu (niekiedy za wszelką cenę), by dotrzeć do celu (do rodzinnego domu, do kraju) może warto się zatrzymać i zastanowić, gdzie jest ten najważniejszy cel? Gdzie świeci Betlejemska Gwiazda? A przecież te wszystkie restrykcje – choć niekiedy wprowadzane chaotycznie i zaskakujące obywateli wielu krajów – mają jeden ważny cel: zdrowie i życie. Życie to clou tych dni – i tych świątecznych, i tych pandemicznych.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze