fot. PAP/Marcin Bielecki

Żona żołnierza: nigdy nie wiem, kiedy mąż wróci i kiedy znów wyjedzie [ROZMOWA]

Mąż Kornelii jeszcze dwa lata temu pracował na kierowniczym stanowisku w jednej z firm. Dziś jest żołnierzem i w domu bywa gościem. O tym jak to jest żyć w wielkim stresie i niepewności oraz w jaki sposób wytłumaczyć 4-latkowi, dlaczego nie może widywać taty codziennie Kornelia opowiedziała Karolinie Binek.  

Karolina Binek (misyjne.pl): Kiedy mąż podejmował decyzję, że zostanie żołnierzem, dała mu Pani wolną rękę czy jednak był w Pani też opór w stosunku do tej decyzji?

Kornelia: Mąż jest żołnierzem od niespełna dwóch lat. Postanowił coś zmienić w swoim życiu i pójść do wojska. To była trudna decyzja. Tym bardziej, że miał już ustabilizowaną sytuację finansową. Kiedyś wspominał już, że fajnie byłoby pójść do wojska. Na początku myślałam jednak, że żartuje. Pracował za biurkiem, był kierownikiem oddziału, więc raczej sądziłam, że nie zdecyduje się na zmianę. Ale im częściej o tym wspominał, tym częściej ja mówiłam: „Idź, spróbuj, zawsze możesz zrezygnować”. Poszedł więc i spodobało mu się. Co więcej – dalej twierdzi, że robi to, co lubi. Czasami, kiedy mówię, że się martwię, to odpowiada, że mam się nie przejmować, bo jest wyszkolony i wie, co robi. Pozostaje mi więc tylko w to wierzyć.

Życie z mężem żołnierzem bardzo różni się od tego, które sobie Pani wyobrażała?

– Mój mąż jest w takiej jednostce, w której wbrew pozorom nie siedzi osiem godzin za biurkiem – jak niektórzy myślą. Bardzo często mają poligony, wyjazdy, zajęcia w terenie. Spodziewaliśmy się, że będzie dużo wyjazdów. I przez pierwszy rok rzeczywiście mąż gdzieś wyjeżdżał przynajmniej raz w miesiącu. Aczkolwiek nie spodziewaliśmy się, że będzie też stan wyjątkowy i wojna. Wcześniej męża nie było przez sześć tygodni i wracał do domu na niespełna tydzień. Teraz wyjeżdża na trzy tygodnie. Ale tylko teoretycznie, bo nigdy nie wiemy, kiedy wróci i kiedy wyjedzie. Cały czas ma spakowany plecak i jest przygotowany na nagły wyjazd.

>>> Duszpasterz młodzieży na Ukrainie: błogosławię młodych idących na front. Nie widzę strachu w ich oczach

Te pierwsze wyjazdy znosiła Pani dużo trudniej niż kolejne?

– Oczywiście, kiedy mąż wyjechał pierwszy raz, był ogromny stres i tęsknota. Ale myślę, że teraz jest już lepiej niż było na początku, zwłaszcza, kiedy więcej osób przechodziło przez granicę. Śledziłam wtedy sporo wiadomości, jednak nie wpływało to na mnie dobrze. Przestałam więc być ze wszystkim na bieżąco, teraz obserwuję tylko jedno zaufane konto na Instagramie, gdzie udostępniane są aktualne informacje. Cały czas odliczamy jednak do momentu, aż to wszystko się skończy. Podczas pierwszych wyjazdów na granicę denerwowałam się też bardzo, kiedy się budziłam, a mąż w tym czasie spał, bo przed chwilą skończył pracę i nie miałam od niego żadnych wieści. Teraz już jesteśmy tak dogadani, że jeśli coś będzie się działo, to da mi znać. A jeśli nic do mnie nie pisze, to wiem, że zasnął i że nie mamy z czteroletnim synem powodów do stresu.

Kiedy Pani mąż zdecydował się na zmianę pracy to syn miał dwa lata. W jaki sposób wytłumaczyć takiemu dziecku, że teraz taty nie będzie codziennie w domu? Jak on to przyjął?

– Nasz syn jest bardzo przywiązany do taty. Tłumaczymy mu, że tata jest w pracy i że jest żołnierzem. Dzwonimy też do niego, o ile jest to możliwe. Ale nie zawsze jest zasięg, nie zawsze mąż może rozmawiać. Są dni, kiedy jest okej. A są dni, że syn płacze od rana do wieczora, bo chce ubrać się tylko z tatą i wyjść do przedszkola tylko z tatą. Próbuję więc mu wyjaśniać tę sytuację, bo właściwie tylko to mogę zrobić. Kiedy zaś ma dobry dzień i nie prosi, żeby dzwonić do taty, to staram się to uszanować. Bo już kilka razy zdarzyło się tak, że po rozmowie z mężem syn się zupełnie rozsypał. Nam – dorosłym – zdecydowanie łatwiej jest odnaleźć się w tej sytuacji niż jemu, mimo że teraz tak właściwie jestem samotnym rodzicem.

fot.. PAP/Marcin Bielecki

Zdarzają się dni, które najchętniej spędziłaby Pani pod kocem?

– Oczywiście. Zdarza się, że mam ochotę zamknąć się w domu i nigdzie nie wychodzić. Życie bez męża z czterolatkiem daje w kość, ale w tym wszystkim nie mogę myśleć tylko o sobie, bo syn potrzebuje normalności – chociażby wyjścia na plac zabaw. Czasami w takich trudnych momentach mówi, że musi być grzeczny, bo obiecał tacie. Szkoda tylko, że tak krótko o tym pamięta…

Tata jest bohaterem?

Oczywiście. To syneczek tatusia. Kiedy w sklepie widzi czapkę ze wzorem moro, to taką chce, a większość jego zabawek teraz to czołgi, samoloty i żołnierzyki.

Tuż po wybuchu wojny w mediach pojawiło się wiele poradników, w jaki sposób i czy w ogóle rozmawiać na ten temat z dziećmi. Państwo poruszali tę kwestię z synem?

– Staraliśmy się mu o tym nie mówić, bo zwyczajnie jest na to za mały i przetwarza sobie tego typu informacje w niewłaściwy sposób. Ostatnio chociażby oglądaliśmy Pinokia, który został połknięty wraz z Dżepettem przez wieloryba. Później było więc kilka bezsennych nocy. Bo synkowi śniło się, że zjada go ryba. Natomiast teraz ułożył sobie w głowie, że tata jeździ czołgiem (mimo że nie jeździ) i że pilnuje płotu. Wiem, że w przedszkolu był poruszany temat wojny, ale nie kontynuowałam go, bo nie chcemy, żeby wywołało to u niego jakieś trudniejsze emocje, tym bardziej, że jest dzieckiem wysoko wrażliwym. Musimy mu dozować niektóre informacje. On też chyba jeszcze nie do końca rozumie zawód taty. Będzie rozumiał więcej, kiedy będzie starszy i też pewnie łatwiej będzie mu to wszystko tłumaczyć niż teraz.

>>> Nowy biskup polowy: wciąż uczę się terminologii związanej z wojskowością

„Boje się o Mojego Męża – Żołnierza, boje się po prostu o to, co przyniesie czas, bo nie wiem. Nie mam na to wpływu. Nie mam planu. I to ile razy usłyszałam «chciał być żołnierzem, to ma». Chciał i jest. I jesteśmy z niego dumni. Aczkolwiek nie zmienia to tego że się boję”. To fragment jednego z Pani postów na Instagramie. Często mierzą się Państwo z tego typu komentarzami?

– Zdarza się usłyszeć mi te słowa od obcych osób. Na szczęście w rodzinie mamy też strażników więziennych, strażaków i ratowników medycznych. Wszystkie te zawody są zawodami wysokiego ryzyka, więc ze strony rodziny spotykamy się ze zrozumieniem. Natomiast byłam na jednej z uroczystości na krótko po tym, jak pewna znana osoba zhejtowała mundurowych. Wówczas nie ze strony moich najbliższych, lecz ze strony obcych mi osób usłyszałam, że teraz wszystkie żony narzekają, ale przecież za darmo żołnierze na granicy nie stoją. Zdarzyło mi się też dostać tego typu wiadomości na Instagramie. Ale jak nie wie się, jak ten zawód wygląda od podszewki – to ktoś rzeczywiście może tak myśleć.

Łatwo oceniać, trudniej zrozumieć…

– Właśnie tak… Na samym początku pandemii krytykowana była służba zdrowia. Było im trudno, jednak ludzie nie potrafili zrozumieć chwili słabości, bo przecież „to taki zawód”, „wiedzieli na co się piszą”. Owszem, na początku ten hejt bardzo denerwuje. Ale później trzeba sobie wytłumaczyć, że ktoś się nie zna, a krytykuje. Myślenia innych nie zmienimy. A przecież nie każdy jest zawsze w stu procentach zadowolony z tego, jaką decyzję podjął, tym bardziej, kiedy nie jest łatwo. Na przykład dziś mój mąż wrócił nad ranem, a całą noc walczyłam z gorączką u dziecka. Teraz, kiedy rozmawiamy, obaj są w szpitalu. Nie jest mi łatwo. Co więcej – syn miał mieć wyprawiane urodziny w najbliższą niedzielę. Są więc takie momenty, kiedy można sobie ponarzekać. Mówimy, kiedy jest nam dobrze. To dlaczego mamy nie mówić, kiedy jest źle?

Prowadzi Pani konto na Instagramie i bloga. To dla Pani taka odskocznia?

– Trochę tak. Blog się zmienił. Był bardziej kosmetyczno-mieszkaniowy. Natomiast teraz tam oraz na Instagramie przede wszystkim relacjonuję swoją codzienność. Czasami mąż mówi, że dzięki Instagramowi przynajmniej wie, co robiliśmy.  Staram się nie pokazywać nas, ale wystrój mieszkania czy też czytane książki. To też jest tak, że tam nikt mnie nie zna i nie osądza. Mam kontakt z kilkoma dziewczynami, z którymi wymieniamy się książkami, pomysłami na zabawę z dziećmi. To dla mnie coś innego, nie czuję żadnej presji, robię to, co chcę.

>>> Byłem w wojsku. To szkoła przetrwania, ale teraz już niczego się nie boję

Żony innych żołnierzy też do Pani piszą?

– Na samym początku mojej działalności kilka żon żołnierzy się do mnie odezwało. Teraz większość takich kont jest zawieszonych – nie ma żadnych wpisów i żadnych relacji. Właściwie zaczęło się to wszystko, kiedy wspomniana już przeze mnie znana osoba wypowiedziała się negatywnie na temat żołnierzy.

Zdjęcie poglądowe, Fot. freepik/wirestock

Rozmawiamy na tydzień przed Wielkanocą. Te święta spędzi Pani wspólnie z synkiem i z mężem?

– Niestety męża nie będzie z nami na Wielkanoc. Boże Narodzenie też spędzaliśmy już osobno. Moje urodziny i te prawdziwe urodziny syna też spędzimy sami. Mamy tylko nadzieję, że spędzimy chociaż wspólnie urlop w czasie wakacji. Nigdy nie mamy jednak pewności, jak to będzie wyglądało. Mój mąż mówi, że pewna jest jedynie niepewność i to prawda. Staramy się więc nic nie planować, żeby się nie rozczarowywać. Tym bardziej, że Boże Narodzenie bez męża było naprawdę smutne i trudne. Podczas tych świąt pierwszy raz przyszedł też do nas Święty Mikołaj, więc wysyłałam mu zdjęcia i filmiki. Na szczęście mieliśmy chociaż możliwość zrobienia paczki i wysłania jej do jednostki męża, o czym mu nie powiedziałam. Był więc bardzo zdziwiony, kiedy doszła. Mam natomiast nadzieję, że to wszystko niedługo się skończy i że następne święta spędzimy już razem – ja, mąż i syn.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze