Bierzmował już po kilku latach kapłaństwa. Oblat trafił do serc młodzieży i otrzymał zgodę biskupa
Czy tylko biskup może udzielać bierzmowania? Okazuje się, że niekoniecznie. Ojciec Krzysztof Wrzos, misjonarz oblat, od kilku lat udziela tego sakramentu trudnej młodzieży. Młodzi mu zaufali. – Myślę, że jeżeli oni czują, że ty w nich wierzysz, ufasz im, kibicujesz im, to oni tym bardziej mają motywację, żeby się zmienić – tłumaczy zakonnik.
Szafarzem zwyczajnym sakramentu bierzmowania jest biskup. Prawo kanoniczne w wyjątkowych sytuacjach pozwala jednak oddelegować do tej posługi jakiegoś kapłana. Tak jest w przypadku o. Krzysztofa Wrzosa OMI, który już od kilku lat otrzymuje od biskupa upoważnienie do udzielania sakramentu bierzmowania chłopakom z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Dobrodzieniu. – Cieszę się, że już od kilku lat mogę obserwować, jak ci chłopcy odnajdują Pana Boga. Nie dzieje się to nagle lub jakoś spektakularnie, lecz stopniowo – mówi oblat.
Niełatwe początki
Wszystko zaczęło się jakieś siedem lat temu, kiedy ojciec Krzysztof pracował jeszcze w Lublińcu, skąd jest ok. 20 minut jazdy samochodem do Dobrodzienia. Pracownicy Ośrodka przyjeżdżają czasem do oblatów w Lublińcu na mszę świętą. Pewnego razu po Eucharystii jeden z nich podszedł do o. Wrzosa i spytał, czy nie chciałby przyjechać do tej młodzieży. Nie było to łatwe zadanie. Podopieczni placówki często pochodzą z trudnych środowisk i poranionych rodzin. Wielu z nich nie było nawet ochrzczonych. – Początki były trudne. Kiedy przyjechałem po raz pierwszy do ośrodka i zobaczyłem te kraty w oknach, to byłem wręcz przerażony – opowiada oblat. – Młodzież patrzyła na mnie z nieufnością, nie wiedziała, co to za gościu do nich przyjechał, próbowali mnie na różne sposoby, na przykład wyzwiskami. Przeszedłem obok tego. Odwiedzałem ich regularnie, aż w końcu zaczęli się pojawiać na organizowanych przeze mnie spotkaniach i tak się nawiązała nasza relacja. Zaprzyjaźniłem się z nimi i pozyskałem ich zaufanie – tłumaczy zakonnik.
Nie było takie oczywiste, że uda się stworzyć więź z podopiecznymi Ośrodka. Dlatego, gdy o. Krzysztof przeniósł się do Kodnia, a później jeszcze do Kędzierzyna, kontynuował swoją pracę duszpasterską w Dobrodzieniu. Wychowawcy wraz z dyrekcją stwierdzili, że skoro już zdobył ich zaufanie, to warto dalej podążać tą drogą. – Ja też czułem, że nie mogę ich porzucić. Chciałem utrzymać te relacje – wyjaśnia oblat. Ojciec Krzysztof prowadzi dla młodych katechezy, rekolekcje, dni skupienia. Zawsze też spowiada. Ustawiają się wtedy długie kolejki. W końcu pojawiła się idea, aby gotowi do tego chłopacy przyjęli sakrament bierzmowania. Nie było to takie proste, biorąc pod uwagę ich stan i to, z jakich środowisk pochodzą. Dyrektor placówki wraz z katechetą i oblatem wystosowali wspólne pismo do biskupa o pozwolenie na udzielenie sakramentu młodzieży – z zaznaczeniem tych szczególnych okoliczności. Biskup się zgodził. Teraz już od kilku lat udziela takiego pozwolenia.
Bez fajerwerków
W tym roku bierzmowanie otrzymało ośmiu chłopaków, jeden z nich konwertował z Kościoła ewangelicko-augsburskiego do katolickiego. W poprzednich latach niektórzy chłopacy, zanim przyjęli sakrament bierzmowania, otrzymywali najpierw chrzest, bo jeszcze nie byli ochrzczeni. To też wymagało pozwolenia biskupa. Nawrócenia nie są tu nie wiadomo jak spektakularne, lecz stopniowe, dokonują się w powolnym budowaniu relacji z Bogiem.
>>> Przygotowując młodzież do bierzmowania, trzeba jej ufać [ROZMOWA]
– Ja bym nie powiedział, że te chłopaki nagle się zmieniają, że ktoś doświadcza Pana Boga i nagle następują jakaś wielka transformacja, to proces – wyjaśnia o. Wrzos. – Ja po prostu do nich przyjeżdżam, mówię im o Panu Bogu, o swoim doświadczeniu wiary, o tym, co mi daje relacja z Panem Bogiem. Opowiadam im swoje świadectwo. I to ich chyba zachęca, żeby też szukać. Oni mają swoją historię życia, nie zawsze ciekawą i kolorową, naznaczoną wieloma upadkami, grzechami, doświadczeniem jakiegoś zła – czy to w społeczeństwie, czy w rodzinie. Takim osobom trudno mówi się o Panu Bogu, ale jeśli pokazujesz im, że są kochani przez Pana Boga, jest szansa na to, żeby wygrali życie, że odmienią swoje życie. Kiedy odkrywasz, że Pan Bóg chce tobie w tym wszystkim pomóc, to w głębi serca rodzi się pragnienie, by jednak spróbować zaprosić Go do swojego życia. Jest różnie. Są takie śmieszne sytuacje, że przyjeżdżam i spowiadam chłopaków, a ci, którzy na początku byli u spowiedzi, to na końcu znów chcą do niej przystąpić, bo już zdążyli nawywijać – albo już komuś przyłożyli, albo pokłócili się z kimś – śmieje się oblat.
Oblacki charyzmat
Obecnie na spotkania organizowane przez o. Krzysztofa przychodzi większość podopiecznych Ośrodka. Oblat zauważył, że w takim środowisku są osoby, które przewodzą grupie, swoiści „szefowie”. Jak oni idą do spowiedzi czy porozmawiać, to inni idą za nimi. Ten, kto kieruje całą grupą – ma autorytet. Dzięki temu, że o. Wrzosowi udało się trafić do liderów, pozyskał też innych dla Chrystusa. Jak podkreśla, ta jego działalność dobrze wpisuje się charyzmat misjonarzy oblatów. – Nasz założyciel, św. Eugeniusz de Mazenod, chciał iść do ludzi pogubionych duchowo, do ubogich, żeby głosić im Pana Jezusa. Mimo że jestem wikariuszem w parafii, to moje wizyty w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii w Dobrodzieniu sprawiają, że bardziej czuję się oblatem, realizuję charyzmat oblacki, który jest niejako ewangelizacją na froncie – dodaje kapłan.
Zdarza się, że niektórzy chłopacy po opuszczeniu placówki wracają do starego życia. Ojciec Wrzos zaznacza jednak, że te rzucone ziarenka wciąż mogą wydać owoc. Część z nich bowiem zmienia swoje życie diametralnie. Znajdują dobrą pracę, zakładają rodziny… Nie jest to odkrywcze, ale chyba zawsze warto przypominać, że to miłość przyciąga serca. Nie ta miłość cukierkowa i sztuczna, od której może zemdlić, ale ta szczera i konsekwentna, która jednocześnie wspiera i wymaga. Tak też dzieje się w przypadku podopiecznych Ośrodka w Dobrodzieniu. – To nie są moje sukcesy, lecz w pierwszej kolejności Pana Boga, a także wspaniałego grona pedagogicznego z Ośrodka Socjoterapii. Podchodzą oni z miłością do chłopców – mówi oblat. – Oczywiście, są jednocześnie stanowczy, bo w tym wieku trzeba od młodych wymagać, ale trzeba to robić z miłością. Chłopcy widzą, że wychowawcom zależy na nich, to też motywuje ich do obrania dobrej drogi. Są naprawdę wyjątkowi, kochani, w każdym z nich jest dobro. Trzeba pomagać im odkryć to dobro w sobie, a także wzbudzać wiarę, że każdy z nich może wygrać życie i zmienić je na lepsze. Myślę, że jeżeli oni czują, że ty w nich wierzysz, ufasz im, kibicujesz im, to oni tym bardziej mają motywację, żeby się zmienić, nie czują się „przegrywami”. To miłość sprawia, że chcemy się zmieniać. Jakby oni cały czas w domu rodzinnym słyszeli, że są do niczego, potem w szkole słyszeli, że są niczego, podobnie w ośrodku, to rzeczywiście by w to uwierzyli i nie widzieli sensu podejmowania jakichkolwiek starań. Kiedy im jednak pokazujesz, że w nich wierzysz, to oni się otwierają, chcą zaufać i dać się poprowadzić – podsumowuje o. Krzysztof Wrzos OMI.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |