Abp Henryk Muszyński, fot. Marcin wrzos OMI

Abp Henryk Muszyński: liczyliśmy dni jego uwięzienia [ROZMOWA cz. 1]

– Jako diakon byłem wówczas przez dwa tygodnie na Jasnej Górze. Prymas był w więzieniu. Jego tron był przerażająco pusty. Duchowe owoce tej nowenny były efektem także jego cierpienia, a żywotność wiary była widoczna gołym okiem – mówi abp Henryk Muszyński w I części rozmowy z Marcinem Wrzosem OMI.

Prymas senior abp Henryk Muszyński: – Zacznijmy od tekstu modlitwy. Ona pokazuje, jak głęboko ks. prymas Wyszyński był zakotwiczony w Bogu. Tekst zaczerpnięty jest z Księgi Psalmów: „Wszystkie drogi Twoje – miłosierdzie i prawda! Cierpienie rozpływa się w doznanej miłości. Kara przestaje być odwetem, bo jest lekarstwem podanym z ojcowską delikatnością. Smutek dręczący duszę jest orką na ugorze pod nowy zasiew. Samotność jest oglądaniem Ciebie z bliska. Złośliwość ludzka jest szkołą milczenia i pokory. Oddalenie od pracy jest wzrostem gorliwości i oddaniem serca. Więzienna cela jest prawdą, że nie mamy tu mieszkania stałego… By więc nikt nie myślał źle o Tobie, Ojcze, by nikt nie śmiał Cię ukrzywdzić zarzutem surowości – boś dobry, bo na wieki miłosierdzie Twoje”. Modlitwa została napisana przez samego Prymasa.

>>> Kard. Wyszyński. Te zdjęcia przeszły do historii [GALERIA]

Marcin Wrzos OMI: Przez człowieka siedzącego w więzieniu.

– Tak. W Stoczku Warmińskim, 18 stycznia 1954 r. Widać w niej wielki format tego człowieka.

Jaki prymas Stefan Wyszyński miał wpływ na Was, na młode duchowieństwo powojenne, na Księdza Arcybiskupa?

– Ojciec będzie pewnie zdziwiony, ale on wywarł ogromny wpływ na moją formację duchową. Należę do pierwszego powojennego pokolenia księży. Powołanie dojrzewało w złotym wieku stalinowskim. Gdy byłem w seminarium (w Pelplinie – od redakcji), to w latach 1953-56 Prymas był więziony. Każdego dnia, nie mieliśmy wtedy radia, liczyliśmy dni jego uwięzienia, modląc się o jego uwolnienie. Ta sytuacja towarzyszyła nam i miała na nas wpływ. W ogóle naszą duchowość – kleryków i księży diecezjalnych – formowali wówczas księża męczennicy. Mieliśmy świadomość, że taki los może i nas spotkać. Na mnie szczególny wpływ mieli bp Michał Kozal, ks. Stefan Wincenty Frelichowski – doczekałem ich beatyfikacji – oraz właśnie kard. Stefan Wyszyński. Czytałem pamiętniki księdza Frelichowskiego, modliłem się i modlę modlitwami męczenników. Ich postacie, razem ze św. Janem Pawłem II, są dla mnie darem od Pana Boga – od czasów kleryckich, aż po starość. Dzięki nim sprawy drugorzędne stają się drugorzędnymi, a sprawy ważne w perspektywie wieczności się weryfikują.

>>> Stefan – chłopiec z małej wioski, który został prymasem

Księże Prymasie, a Wasze pierwsze spotkanie „na żywo”?

– Pierwszy raz spotkałem prymasa Wyszyńskiego, gdy zostałem skierowany na studia biblijne do Rzymu. Był to czas drugiej sesji obrad soborowych w 1963 r. Prymas wiedział, że przyjechał młody ksiądz z Polski na studia i zamieszkał w Collegium Polskim. Podszedł wówczas do mnie. Pytał, tak zwyczajnie, skąd jestem, co będę studiował. Na zakończenie spotkań podarował mi obrazek, na którym napisał: „Księdzu Henrykowi Muszyńskiemu z błogosławieństwem” i do tego podpis Prymasa. Do tej pory mam oprawiony ten obrazek. Wtedy poznałem jego wymiar ludzki, ale także pozycję w Kościele powszechnym. Tam był podziwiany, także dlatego, że przyjechał z obozu komunistycznego. Był jednym z najbardziej rozpoznawalnych ojców soborowych, był zarówno w komisji przygotowującej sobór, jak i w jego prezydium. Jak wyjeżdżał, to cały dworzec kolejowy w Rzymie był wypełniony ludźmi.

Fot. Redakcja

Bóg mnie tak przedziwnie prowadził, że całe moje kapłaństwo upływało w zasadzie w czasach Prymasa Wyszyńskiego i zawsze byłem blisko niego. Wpierw jako ksiądz, a potem profesor i dziekan Wydziału Teologicznego ATK, dziś UKSW, którego Prymas był wielkim kanclerzem, a tym samym moim przełożonym. Na pogrzebie występowałem w todze, reprezentując jego uczelnię. Jako biskup, już po śmierci Prymasa, było mi dane iść jego ścieżką biskupią (od 1985 r.). Z Pelplina trafiłem do Włocławka (1987 r.), gdzie miałem okazję poznać młodość Prymasa, z Włocławka do Gniezna (1992 r.), dokąd po przeszło 170 latach powrócił tytuł prymasowski (arcybiskup gnieźnieński jest nim ponownie od 2009 r.). Przez kilka miesięcy sprawowałem symbolicznie te funkcję. Tak działała Opatrzność Boża – bez żadnych moich starań, zasług, planów powiązała mnie z kard. Wyszyńskim.

>>> Prymas Wyszyński: do nikogo nie mam w sercu niechęci, nienawiści czy ducha odwetu

Witold Gombrowicz w „Ferdydurke” kazał uczniom, słowami nauczyciela, uczyć się o Słowackim: „Bo wielkim poetą był”. Bez uzasadnienia powodów tej wielkości. Słowo samego nauczyciela miało wystarczyć. Dziś się słyszy, że „kard. Wyszyński był wielkim człowiekiem, Prymasem”. Dlaczego?

– Myślę, że jednym z jego istotnych rysów było ewangeliczne życie na co dzień, które bardzo wyraźnie wtapiało się z jego posługą widzialnej głowy Kościoła. Był przy tym człowiekiem niesłychanie pokornym. Doświadczyłem tego wiele razy. Drugi przymiot to jego przedziwna dalekowzroczność. Dalekowzroczność w sytuacjach bardzo trudnych, która pomagała mu dokonywać wyborów, mających wymiar wiążący do dzisiaj. Tam, gdzie mógł, prowadził dialog, a gdy nie było możliwości mówił non possumus – „nie możemy”. To także zadziwiające połączenie przeciwieństw, stanowczości i miłości, bo dzięki nim zdobywał ludzi. Także tych, którzy go prześladowali, wsadzili do więzienia – modlił się za nich, wybaczył im. Kolejną cechą księdza Prymasa, a w zasadzie owocem jego dalekowzroczności, były jego plany duszpasterskie, chociażby Wielka Nowenna (1957-1967) przed obchodami tysiąclecia chrztu Polski czy peregrynacja obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Z jednej strony nowenna była efektem odczytania realiów, a z drugiej efektem przewidywania przyszłości. Warunki były takie, że celebracje w tych czasach były zakazane, bo były manifestacją i ugruntowaniem wiary. Ten dziewięcioletni program nowenny był tak zaprogramowany, aby odnowa duchowa dosięgała wnętrza uczniów Chrystusa i odbywała się w dużej mierze w parafiach. Jako diakon byłem wówczas przez dwa tygodnie na Jasnej Górze. Prymas był w więzieniu. Jego tron był przerażająco pusty. Duchowe owoce tej nowenny były efektem także jego cierpienia, a żywotność wiary była widoczna gołym okiem. Dziękuję Bogu za to, że mogłem w tym uczestniczyć. Kolejna cecha Prymasa to stanowczość. Gdy coś uważał za potrzebne i sensowne, to konsekwentnie to realizował. Nie na zasadzie, że był autokratą, ale weryfikował i konsultował z otoczeniem szeroko te pomysły, także z tymi, którzy nie cieszyli się jego pełną akceptacją. Ale decydował sam. Ma w związku z tym zupełnie słuszną opinię człowieka, który był przywódcą Kościoła, czy głową Kościoła – jak się wówczas mówiło. Na tamte czasy było to opatrznościowe. Søren Kierkegaard powiedział kiedyś, że „walcząc ze smokiem, trzeba uważać, aby nie przyjąć metod smoka”. Wiara pozwalała mu tego uniknąć, bo – jak wspominałem – potrafił wybaczyć tym, którzy go krzywdzili. Nie nienawidził. Zdobywał ludzi dobrocią i miłością, a nie autorytarnym oddziaływaniem.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze