Abp Ś. Szewczuk: Stoimy u progu jakieś nowej ery w dziejach świata [ROZMOWA]
Ludzkość doświadcza pandemii koronawirusa, która przeobraża świat i domaga się konkretnych, daleko idących zmian. Cały świat walczy z wirusem i nie wie jak wyjść z pandemii. Nie znamy konsekwencji tego, co teraz przeżywamy, nie tylko na poziomie medycznym, ale społeczno-politycznym, ekonomicznym i kościelnym. Stoimy u progu jakiejś nowej ery w dziejach świata – uważa arcybiskup większy kijowsko-halicki Światosław Szewczuk.
Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego przestrzega przed skrajnym indywidualizmem naszej kultury, wirtualizacją naszego życia, która w kontekście pandemii wytwarza iluzję, że jesteśmy samowystarczalni, a wszystko zależy od jednostki, od jej kliknięcia w klawiaturę komputera. Mówi m.in. o innych „pandemiach” trawiących ukraińskie społeczeństwo: przemocy w rodzinie, problemie surogacji, wojnie na wschodzie kraju i korupcji.
Krzysztof Tomasik (KAI): Powstanie nowej diecezji olsztyńsko-gdańskiej, wyświęcenie jej zwierzchnika, bp. Arkadiusza Trochanowskiego, to nowy rozdział w historii Kościoła greckokatolickiego w Polsce i powód do satysfakcji, ale i też wyzwania stojące przed wspólnotą żyjących tam duchownych i wiernych. Przed jakimi wyzwaniami stoją oni w dobie pandemii koronawirusa?
Abp Światosław Szewczuk: Kiedy Kościół buduje nową strukturę to znaczy, że wspólnota kościelna na danym terenie jest dojrzała. Jest to znak religijnej dojrzałości duchowieństwa i wiernych, którzy potrafią nie tylko być diecezją, ale budować nową strukturę. Być diecezją to otrzymać dokument stwierdzający zdanie egzaminu dojrzałości i dzięki temu nowa diecezja olsztyńsko-gdańska zdobyła oficjalne uznanie ze strony papieża, Synodu Biskupów, Konferencji Episkopatu Polski i władz państwowych. Jest to wyraz szacunku i uznania dla wiernych żyjących na tym terenie. Przypomnijmy, że grekokatolicy żyjący tutaj to wysiedleńcy Akcji „Wisła” w roku 1947, ludzie doświadczeni okrucieństwem historii, krwią i łzami. Dla nich uznanie ich religijnej i duchowej dojrzałości, jest kairosem, zbawczym działaniem Boga.
Przed nową diecezją stoi wiele wyzwań, szczególnie w „postkoronawirusowym” świecie. Zwróćmy uwagę, że jest to pierwsza diecezja powstała w czasie ogólnoświatowej pandemii. Dla naszego Kościoła greckokatolickiego i dla wszystkich ludzi na ziemi jest to czas o randze symbolu, ponieważ zaczęło się nowe tysiąclecie. Moim zdaniem nie jest ważne to, że zmieniła się data, cyfry w kalendarzu, oznaczające tysiąc lat, ale ludzkość doświadcza pandemii koronawirusa, która przeobraża świat i domaga się konkretnych, daleko idących zmian. Cały świat walczy z wirusem i nie wie jak wyjść z pandemii. Nie znamy konsekwencji tego, co teraz przeżywamy, nie tylko na poziomie medycznym, ale społeczno-politycznym, ekonomicznym i kościelnym. Stoimy u progu jakieś nowej ery w dziejach świata, a jako Kościół greckokatolicki wchodzimy w nią z nową diecezją.
>>> Ukraina: abp Szewczuk ponownie poświęcił kraj Matce Bożej
W wielu wypowiedziach Ksiądz Arcybiskup stale podkreśla, że Kościół to przede wszystkim wspólnota ludzi, a nie instytucja…
Przypomnę, że jestem dzieckiem Kościoła „podziemnego”. Dla mnie słowo „Kościół”, kiedy usłyszałem je po raz pierwszy, nie było kojarzone z żadną instytucją. Dlaczego ponieważ instytucje Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego zostały zniszczone przez reżim komunistyczny. I dlatego Kościołem byli dla mnie ludzie o podobnych poglądach, którzy tak samo wierzyli w Boga, modlili się do Niego i w ten sposób wspierali się nawzajem. Ludzie, którzy zbierali się potajemnie, wielokrotnie bez kapłana, nawet, gdy było to niebezpieczne. Kiedy później zobaczyłem rolę i funkcję kapłana w tej wspólnocie, zdałem sobie sprawę, że kapłan jest tym, który służy wspólnocie, aby nadal mogła być sobą. Być może więc stwierdzenie o Kościele jako wspólnocie, o prymacie życia wspólnotowego Kościoła, opieram na moim osobistym doświadczeniu.
Z kolei w kontekście powstania nowej diecezji należy też podkreślić, że być chrześcijaninem w obecnych czasach to jeszcze bardziej i najgłębiej być członkiem wspólnoty parafialnej, diecezjalnej, Kościoła powszechnego. Skrajny indywidualizm naszej kultury, wirtualizacja naszego życia w kontekście pandemii wytwarza iluzję, że jesteśmy samowystarczalni, że wszystko zależy od jednostki, od jej kliknięcia w klawiaturę komputera, włączenia i wyłączenia tego czy innego programu, transmisji, a także oglądania mszy św. z tego lub innego kościoła czy katedry. Rzeczywistość w swej istocie jest zupełnie inna. Być chrześcijaninem to być członkiem wspólnoty, dzielenia jednej tożsamości wyznawcy Jezusa Chrystusa. Nie tylko doświadczania i życia wartościami, ale doświadczenia obecności Boga, którego doświadczają: ja, moi bracia i siostry.
Być chrześcijaninem to także uczestnictwo w tych samych sakramentach krwi i ciała Pana Jezusa. Gdy otrzymuję sakrament Eucharystii w łóżku walcząc z chorobą koronawirusa, jestem częścią Ciała i Krwi Jezusa. Jeśli chrześcijanin, człowiek żyjący w obecnych czasach nie ma świadomości samego siebie jako członka wspólnoty to inne instytucje kościelne, społeczne i państwowe będą zagrożone. Poczucie wspólnoty rodzi instrumenty budowania każdej instytucji. Musimy się uczyć cały czas, że każdy człowiek potrzebuje drugiego człowieka, potrzebuje spotkania, ale nie wirtualnego, ale realnego z Bogiem i bliźnim.
Internet nie zastąpi realnego spotkania człowieka z człowiekiem…
– Praktyka korzystania z wirtualnych form komunikacji pokazuje, że po prostu wpychamy się w jakieś bańki informacyjne, komunikacyjne i tak naprawdę stajemy się tylko bardziej samotni. Samotność w dzisiejszym świecie jest często formą ubóstwa. Zostaliśmy stworzeni osobami, które zawsze potrzebują drugiej osoby. Człowiek jest istotą społeczną. Człowiek może zrozumieć siebie tylko wtedy, gdy robi wszystko, aby spotkać inną osobę, Jest to warunek konieczny samopoznania. Dlatego też miłość stoi w centrum chrześcijańskiego światopoglądu, ponieważ kochać kogoś naprawdę oznacza wydostać się ze świata samotności. Kiedy człowiek zamyka się w przestrzeni wirtualnej, to do pewnego stopnia traci świadomość pewnej części własnej osobowości. Druga osoba pomaga mi odnaleźć się i zrozumieć.
>>> Ukraina: abp S. Szewczuk o ludzkich namiętnościach w czasie pandemii
Pandemia obnaża dobro i zło człowieka. Obok dobra, zaangażowania wielu ludzi w pomoc dotkniętym koronawirusem, dostrzega się też wręcz jakąś perwersyjną fascynację złem, delektowanie się apokaliptycznymi wizjami końca świata. Jak z tym sobie radzić?
– Zdarza się, że w sytuacji gdy moje życie jest zagrożone i nie potrafię sobie z tym poradzić to zawsze nachodzą mnie apokaliptyczne myśli. Ale myślenie w kategoriach końca świata nie jest adekwatne do sytuacji. Coś ulega zmianie, nawet radykalnej, i nasz świat będzie inny niż przed pandemią. Nie znaczy to jednak, że wszystko się skończy. Nawet, gdy zachorujemy na koronawirusa, to nie jest to koniec świata. Musimy robić wszystko, aby wyzdrowieć i żyć dalej. Świat po koronawirusie będzie istniał. Musimy się natomiast nauczyć, jak żyć w nowych okolicznościach i świecie, który dynamicznie zmienia się na naszych oczach.
Pandemia koronawirusa ujawniła wszystkie nasze słabości, m.in. nędzę ludzkiej kondycji. To także dobry czas do rachunku sumienia.
– W ludzkiej świadomości, także w aspekcie religijnym, pandemia ujawniła słabości społecznego systemu ochrony zdrowia, struktur państwowych a także relacji międzynarodowych. Na początku pandemii wszystkie państwa „martwiły się” przede wszystkim o siebie, zamknięto granice, ustały normalne kontakty gospodarcze i międzyludzkie. Wszyscy zaczęli się bać tylko o swoją skórę. Wpadliśmy w stan chorobowy, chyba jeszcze gorszy niż koronawirus. Pandemia ujawniła w pełni egoizm człowieka i społeczeństw, który zawsze istniał.
Następnie grozi nam dehumanizacja. Dlatego misją Kościoła we współczesnym społeczeństwie jest pomóc człowiekowi pozostać człowiekiem, gdyż grozi mu wielkie niebezpieczeństwo utożsamiania się tylko z pracą własnych rąk. Człowiek żyje dziś znacznie bardziej w świecie komputerów, najnowszej technologii, niż w świecie ludzi. Kościół mówi o godności człowieka, o tym, że człowiek jest istotą, która niesie w sobie coś znacznie więcej niż wytwory jego rąk, niż jakiś system, jakaś maszyna, jakiś organizm cybernetyczny. Człowiek jako osoba ma przed sobą wieczny cel jest powołany do życia wiecznego. I tutaj Kościół jest wspólnotą ludzi wierzących w życie wieczne, wierzących w życie po śmierci, wyznających zmarłego i zmartwychwstałego Chrystusa Zbawiciela.
A jak pandemia dotknęła Kościół?
– Pandemia dotknęła Kościół w bardzo istotnym miejscu, w jego tożsamość, czyli bycie wspólnotą skupioną wokół Boga. Nie możemy jej tworzyć, bo nie możemy się spotykać, przede wszystkim na Eucharystii, z powodu kwarantanny i innych ograniczeń. To doprowadziło do poważnego kryzysu. Jednym z podstawowych moich zadań jako zwierzchnika Kościoła jest gromadzenie wokół siebie wszystkich jego członków i tym samym być gwarantem jego jedności. Nagle musiałem powiedzieć moim wiernym: „proszę nie przychodzić do cerkwi” i tym samym w jakimś stopniu „zawiesić” wspólnotę. Dlatego powstał problem, jak ją w takim wypadku tworzyć. Ona cały czas istnieje, ale nie może się ujawnić, jako wspólnota, w taki sposób, jak to miało miejsce przed pandemią. Pewną „rekompensatą” dla tej sytuacji jest transmisja naszych nabożeństw w środkach masowego przekazu.
>>> Abp Szewczuk: w obecnych warunkach Ukrainy Słowo Boże jest źródłem nadziei
Nie przypomina to sytuacji prześladowania Kościoła w Związku Sowieckim?
– Analogie są bardzo wyraźne. W tamtych czasach z innych powodów nie mogliśmy prowadzić normalnego życia religijnego. Nie mieliśmy kontaktów z naszym duszpasterzem i prawa do gromadzenia się w swoich świątyniach. Jedynie co mogliśmy robić to słuchać transmisji liturgii Radia Watykańskiego. Uczestniczyliśmy w niej tak jakbyśmy byli w cerkwi, wykonywaliśmy znak krzyża, klękaliśmy, powstawali, gdy czytano Ewangelię itd. Gdy spadły z nas kajdany komunizmu to nasza wspólnota kościelna od razu się ujawniła. Historia zatem uczy nas, jak powinniśmy się zachować i prowadzić życie religijne w nowych okolicznościach.
Kolejny bolesny kryzys związany z pandemią to kryzys tożsamości kapłana. Szczególnie dotyczy to księży uformowanych w seminariach prawosławnych, dla których bycie kapłanem oznacza przede wszystkim być odpowiedzialnym za czynności związane z kultem, czyli odprawić liturgie i inne nabożeństwa. Przypomnijmy, że w czasach Związku Sowieckiego ewangelizacja czy diakonia społeczna były zakazane. Obecnie kiedy kapłan nie może w pełni spełniać swojego powołania jako odpowiedzialnego za kult musi przede wszystkim być duszpasterzem, czyli służyć ludziom na wielu płaszczyznach. Nasi wierni w obecnym, ciężkim czasie, potrzebują jeszcze bardziej kontaktu z duszpasterzem, pomocy z jego strony tak w wymiarze duchowym jak i materialnym.
Ponadto pandemia spowodowała nasilenie się zjawiska nazywanego przez teologów „głodem eucharystycznym” spowodowanym niemożliwością przyjmowania komunii św. To stale narasta. W tym kontekście, władze państwowe Ukrainy zauważyły, że jednym z fundamentalnych praw człowieka jest realizacja jego potrzeb religijnych i duchowych. Gdy wybuchła pandemia rząd zastanawiał się nad tym, jakie są najważniejsze kwestie dla funkcjonowania społeczeństwa, aby mogło one przetrwać dramatyczny czas. Obok zapewnienia jedzenia, dachu nad głową, ubrania, opieki medycznej itd. nie wzięto jednak pod uwagę życia religijnego. Po pewnym czasie, także ludzie religijnie obojętni, dostrzegli, że potrzeby duchowe są niezwykle ważne.
W sytuacji, gdy codziennie stajemy w obliczu śmierci jednym z fundamentalnych pytań jest kwestia sensu życia?
– Oczywiście i dlatego biskupi katoliccy w Ukrainie od początku pandemii domagali się, aby każdy miał możliwość dostępu do swojego duszpasterza, jak do lekarza czy apteki. Człowiek jest jednością, nie da się oddzielić jego duszy i ciała. Co ciekawe władze państwowe uznały tym samym, że jednak życie duchowe istnieje i trzeba je uszanować, że wiara w Boga jest ważna, że jest On obiektywną rzeczywistością, która pomaga człowiekowi przetrwać trudny czas. W tych dramatycznych okolicznościach rząd ukraiński nie odważył się zamknąć świątyń tak jak to miało miejsce w wielu państwach Unii Europejskiej.
Obok pandemii koronawirusa świat trawią inne „pandemie”, wojny, konflikty etniczne, głód, ubóstwo i inne. Jakie „pandemie” dotykają Ukrainę?
– Jeśli chodzi o Ukrainę, to bardzo poważną „pandemią” jest wzrost przemocy w rodzinach. Pandemia, zamknięcie w domach, spowodowała wzrost agresji w rodzinach. Jako Kościół musieliśmy stanowczo zareagować. Większość ludzi temu na szczęście nie uległa. Kto zapewnia najlepszą opiekę? Tylko rodzina. Jest ona najlepszym miejscem, by dawać sobie radę z pandemią i trzeba ją tym bardziej wspierać. Z drugiej strony sama rodzina jest zagrożona, tak od strony naszych ludzkich wad jak i ze strony polityki państwa.
Kolejną „pandemią”, patologią tym razem w naszym ukraińskim państwie, jest zjawisko surogacji, gdzie osoby są traktowane jako towar, który można zamówić, wyprodukować i sprzedać. W maju ub.r. jedna z klinik w Kijowe, świadcząca usługi tzw. macierzyństwa zastępczego, opublikowała na swojej stronie film z 46 płaczącymi dziećmi, urodzonymi przez surogatki, po które nikt się nie zgłosił, gdyż z powodu pandemii koronawirusa granice zostały zamknięte. Okazało się, że Ukraina stała się jednym z światowych centrów handlu dziećmi i kobiet, które sprzedają swoje macierzyństwo. Nie byliśmy świadomi jakie rozmiary ma ten proceder. Nasz system prawny zawiódł, gdyż nie regulował on kwestii macierzyństwa zastępczego. Problem surogacji w Ukrainie stał się problemem światowym, o czym świadczyły reakcje ambasadorów m.in. Hiszpanii, Niemiec, a nawet Chin. Episkopat rzymskokatolicki i Synod Biskupów greckokatolickich jako jedni z pierwszych i jednym głosem zaczęliśmy mówić o „strukturalnym grzechu” jak takie zjawiska określał św. Jan Paweł II. Ponadto pandemia jeszcze bardziej ukazała nam patologię korupcji. Niestety po ujawnieniu wielu skandali niewiele się zmieniło.
>>> Abp Szewczuk: zniesienie celibatu nie rozwiąże problemu
Kolejna „pandemia” to wojna na wschodzie Ukrainy.
– Nasz prezydent Wołodymyr Zełenski stale powtarza, że sprawą jego osobistego honoru jest jak najszybsze zakończenie wojny i doprowadzenie do pokoju. Niestety w obecnej sytuacji mamy do czynienia z zamrożonym konfliktem. Nie dochodzi do jego eskalacji, rzadko ma miejsce wymiana ognia, ale ciągle giną nasi żołnierze. Ponadto terytoria okupowane przez Rosję są przez pandemię koronawirusa zablokowane. Coraz bardziej ograniczana jest pomoc humanitarna dla tych regionów.
Jak postępuje proces reform i wchodzenia Ukrainy do struktur Unii Europejskiej? W ramach tego procesu ciekawą inicjatywą jest utworzenie przez Kościoły chrześcijańskie Narodowego Forum Transformacji Ukrainy.
– Przede wszystkim chcemy, aby nie tylko politycy, ale jak najszersze kręgi społeczne zaangażowały się w budowanie wolnej Ukrainy jako członka Unii Europejskiej. Wiele się o tym mówi, ale za słowami nie idą konkretne czyny. Przede wszystkim należy szeroko edukować społeczeństwo oraz robić wszystko, aby nasze europejskie aspiracje nas integrowały. Jest to projekt, który ma konsolidować nasze społeczeństwo. Pandemia w dużym stopniu zamroziła na tym polu naszą aktywność, ale co raz odbywają się online spotkania i konferencje.
Jak ocenia Ksiądz Arcybiskup dwa lata prezydentury Zełenskiego?
– Nasz prezydent cały czas się uczy. Ze strony naszego Kościoła cały czas budujemy otwarte kanały komunikacji z prezydentem i jego kancelarią oraz z ugrupowaniem Sługa Narodu, które ma absolutną większość w parlamencie. W kontaktach kierujemy się trzema zasadami: otwartości, dialogu i współpracy dla dobra społecznego. Coś nam się udało. M.in. to, że władze państwowe dostrzegają ważną rolę naszego Kościoła i innych Kościołów chrześcijańskich oraz religii jaką odgrywają w społeczeństwie ukraińskim. Na początku nowe władze nie wiedziały, jak traktować życie religijne i Kościoły i jakie miejsce zajmujemy w życiu społecznym. Szybko zrozumiano, że jesteśmy ważną częścią społeczeństwa obywatelskiego, siłą na której państwo może polegać zwłaszcza w tak dramatycznej sytuacji jaką wytworzyła pandemia. Dostrzeżono, jak ważna jest nasza społeczna służba w dziedzinach pomocy humanitarnej, czy opieki medycznej. Dlatego też staramy się współpracować we wszystkich dziedzinach służących dobru naszego państwa.
W jakim stopniu pandemia wpłynęła na relacje ekumeniczne?
– Przede wszystkim jeszcze bardziej nas zbliżyła i skonsolidowała nasze działania. Zaraz po wybuchu pandemii każdy z Kościołów działał na własną rękę i bardzo szybko to się zmieniło. Przypomnijmy, że mieliśmy całe spektrum różnych reakcji, od zaprzeczania istnieniu koronawirusa, bojkotu kwarantanny, wprowadzonych ograniczeń, po zamknięcie na cztery spusty świątyń. Dzięki regularnym spotkaniom z władzami państwowymi udało się nam sformułować wspólne stanowisko wszystkich Kościołów i religii w kontekście działań w czasie pandemii. Dziś nikt już nie zaprzecza koronawirusowi, choć nadal, ale marginalnie, funkcjonują pseudonaukowe i pseudoreligijne teorie na jego temat. Najważniejsze jest to, że państwo traktuje nas po partnersku. Nie ma zakazów gromadzenia się w świątyniach, ale duchowni sami z siebie czują odpowiedzialność za bezpieczeństwo swoich wiernych.
Jak wygląda pomoc charytatywna ze strony UKGK?
– W naszym „postkoronawirusowym” świecie jednym z podstawowych problemów było to, jak mamy w nim istnieć i funkcjonować, jak być nie tylko w świątyniach, ale w społeczeństwie. Przede wszystkim stale analizować konsekwencje pandemii i to nie tylko na poziomie medycznym. Co ważne, już na początku, zadeklarowaliśmy, że gdy będzie konieczność to dla potrzeb opieki medycznej jesteśmy gotowi udostępnić nasze cerkwie, klasztory i inne kościelne obiekty. Zostało to przyjęte z uznaniem i wdzięcznością. Na przykład w mojej rezydencji we Lwowie przez pół roku mieszkali lekarze, którzy pracowali przy chorych na koronawirusa.
Byliśmy i jesteśmy obecni i aktywni na innych polach. Wielu naszych księży pracuje jako duszpasterze w szpitalach, opiekując się duchowo nie tylko pacjentami, ale i personelem medycznym. Atmosfera psychiczna w środowisku medycznym była i jest bardzo ciężka. Wielu ukraińskich lekarzy odeszło z zawodu albo wyjechało za granicę. Dlatego obecność naszych duchownych jest bardzo ważna, nie tylko w sensie duchowo-religijnym, ale też, aby wiedzieć jakie są największe potrzeby ludzi, nie tylko po to, aby ratować życie ludzkie, ale cały system ochrony zdrowia. M.in. zaopatrywaliśmy personel medyczny w podstawowe środki ochronne jak maseczki, fartuchy itp. Ponadto każda nasza diecezja kupiła, co najmniej, jeden respirator oraz butle tlenowe. Stale monitorujemy sytuację i staramy się pomagać we wszystkim, co ratuje życie.
W mojej kijowskiej kurii utworzyliśmy centrum antykryzysowe, które koordynuje pracę nie tylko na poziomie poszczególnych diecezji, ale na poziomie całego kraju. Nie tylko w sensie pomocy charytatywnej, ale i medycznej, psychologicznej itp.
Pandemia ma olbrzymie konsekwencje ekonomiczne. Przede wszystkim ludzie potracili pracę. Dlatego od ponad pół roku staramy się zapewnić bezrobotnym fundamentalne potrzeby. Zainicjowaliśmy długofalową akcję pod hasłem: „Nakarm głodnego”. W każdej naszej parafii utworzono banki żywności i socjalne punkty duszpasterskie. Są one otwarte dla każdego. Akcja niesamowicie się rozwinęła, a parafie stały się dynamicznymi ośrodkami. Dzięki temu niezwykle odrodziło się życie parafialne i nastąpiła jego „dewirtualizacja”. (śmiech)
Obok pandemii w zeszłym roku dotknął nas inny kataklizm – powódź na Podkarpaciu, największa od stu lat. Pochłonęła ona całe wioski i miasta. Zniszczeniu uległy także szpitale dla chorych na koronawirusa. Ogłosiliśmy akcję pomocy dla wszystkich poszkodowanych, w którą zaangażowali się wierni na całym świecie, najwięcej z USA. Akcja miała nie tylko wymiar materialny ale i kościelny. Dzięki temu jeszcze bardziej umocniliśmy naszą solidarność i jedność. Było to tym bardziej istotne, że przez pandemię koronawirusa nasze kontakty zostały mocno osłabione.
Jaka liczba duchownych UKGK zmarła na koronawirusa? Mało się o tym mówi.
– Pandemia pokazała też, że wszyscy jesteśmy równi bez względu, czy jesteś biskupem czy bezdomnym, bogatym czy biednym, katolikiem, czy prawosławnym. Każdy z nas ma „szansę” tak samo zachorować i umrzeć. W tym kontekście przed Bogiem nikt nie jest uprzywilejowany, nawet duchowni (śmiech). Jesteśmy braćmi i siostrami, którzy tylko razem i solidarnie możemy podołać wyzwaniu jakim jest pandemia. W każdej z naszych diecezji, zwłaszcza na zachodniej Ukrainie, gdzie jest nas najwięcej, zmarli na koronawirusa duchowni. Nie mamy jeszcze dokładnych statystyk, ale ich liczba sięga kilkudziesięciu osób.
Ponadto w każdej diecezji chorowało po kilkunastu księży. Było to też duże wyzwanie, gdyż trzeba było im i ich rodzinom pomagać. W mojej diecezji większość księży chorowała już na koronawirusa, ale dzięki Bogu nikt nie zmarł. W dobie koronawirusa jestem zachwycony poziomem solidarności w naszym Kościele. Osobiście starałem się i staram utrzymywać kontakt telefoniczny oraz pomagać wszystkim potrzebującym.
>>> Abp Szewczuk: nie chcemy mówić o pojednaniu, tylko żyć tym pojednaniem
Zapytam jeszcze, jak wygląda w dobie pandemii nasz proces polsko-ukraińskiego pojednania? Też chyba jest w dużym stopniu zamrożony?
– Bardzo jesteśmy zadowoleni z wizyty prezydenta RP Andrzeja Dudy z małżonką jaka miała miejsce w październiku ub.r. Odnowiła ona nasze relacje i pokazała, jak ważne i strategiczne znaczenie mają nasze dwustronne stosunki. Ważne było m.in. podpisanie porozumienia o współpracy polsko-ukraińskiej w kontekście ekshumacji, pochówków i upamiętnień ofiar wojen i rzezi. Widać, że proces oczyszczania i uzdrawiania naszej pamięci ruszył do przodu. Niezwykle jesteśmy wdzięczni, że Polska aktywnie wspiera nasze europejskie aspiracje i Ukraina nie jest tylko zdana na samą siebie, zwłaszcza w sytuacji pandemii koronawirusa. Mam wielką nadzieję, że proces dialogu, leczenia ran, polsko-ukraińskiego pojednania będzie dynamicznie postępował do przodu.
Kiedy oficjalnie św. Jan Paweł II zostanie ogłoszony patronem polsko-ukraińskiego pojednania.
– Nasze episkopaty już to uzgodniły. Po mojej rozmowie z papieżem Franciszkiem w lutym ub.r. wiem, że nie ma on nic przeciwko temu. Musimy poczekać na koniec pandemii i wtedy, jak najszybciej, ogłosimy oficjalnie św. Jana Pawła II patronem polsko-ukraińskiego pojednania.
Na zakończenie: Księże Arcybiskupie wyjdziemy z pandemii gorsi, czy lepsi?
– Jestem optymistą: na pewno lepsi!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |