Fot. EPA/PHILIPP SCHMIDLI

Aneta Moniuszko: nie jesteśmy żołnierzami, nie musimy stać non stop na straży wiadomości [ROZMOWA]

“Jako ludzie mamy tendencję do wyolbrzymiania rzeczy, a to tylko napędza lęk. Czy on jest nam teraz potrzebny? Nie, on nas tylko osłabia. A paradoksalnie teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy być silni” – mówi w rozmowie z Karoliną Binek Aneta Moniuszko – trenerka mentalna. 

Wojna w Ukrainie trwa już kilkanaście dni. Mimo to myśli wielu osób wciąż krążą tylko wokół niej. W jaki sposób wrócić teraz do codzienności? Czy to jest w ogóle możliwe? 

– Nasza pierwsza reakcja na wiadomość o wybuchu wojny była reakcją lękową. Ale myślę, że te ponad dwa tygodnie pozwalają nam spojrzeć na to z pewnym dystansem. Mówię to dosyć odważnie, ale po obserwacji ludzi widzę, że jesteśmy już gotowi do tego, żeby żyć normalnie. Konflikt toczy się tam, odczuwamy jego skutki w postaci napływającej fali uchodźców. Ale, chociaż pewnie niewielu osobom spodoba się to, co mówię, konflikt jest w Ukrainie. Nie ma go w Polsce. Dlatego dla swojego zdrowia psychicznego powinniśmy prowadzić w miarę normalne życie, ponieważ pozwoli nam to zbilansować się i łatwiej zaadaptować się do sytuacji. Mówię o tym, ponieważ trochę rzuciliśmy się na tę pomoc i porzuciliśmy swoje dawne życie. Trzeba pamiętać też o tym, że mózg nie lubi tak radykalnych zmian. Nie lubi sytuacji, że wszystko zmienia się nagle. Dlatego zachęcałabym do tego, żeby pomimo wojny pozwolić życiu toczyć się normalnie, nie unikać go. 

W mediach społecznościowych można również często znaleźć komentarze dotyczące tego, czy ktoś pomaga i jak w ogóle się zachowuje w obecnej sytuacji. Mamy prawo oceniać w taki sposób innych i porównywać do tego, jak my pomagamy? 

– Absolutnie nie mamy prawa oceniać reakcji innych na tę sytuację. Trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy – każdy ma prawo przeżywać emocje inaczej. Każdy będzie też inaczej reagował na lęk, który pojawił się w związku z wybuchem wojny. Jedna osoba będzie wyrażała te emocje poprzez manifestację sprzeciwu wobec wojny, druga uda się na wakacje, bo stwierdzi, że tylko dzięki odcięciu zachowa swoje zdrowie psychiczne. Trzeba uszanować również takie decyzje. Nie każdy jest w stanie udźwignąć tak duże wyzwanie mentalne, jakim jest wojna w Ukrainie i zagrożenie konfliktem światowym. Dlatego niektórzy będą publikować zdjęcia z wakacji, bo to jest dla nich jedyna metoda, żeby poradzić sobie z emocjami, które przecież dotyczą nas wszystkich. To, że ktoś na przykład uśmiecha się czy śmieje, nie znaczy, że czegoś nie przeżywa. Może w taki sposób reagować na lęk, stres czy smutek. Nie odbierajmy czyjegoś śmiechu jak ignorancji. To może być czyjś sposób na radzenie sobie z taką sytuacją. Jeśli spojrzymy na drugiego człowieka oczami zrozumiałości, jeśli zobaczymy, że przeżywa emocje inaczej niż ja, to nam pozwoli być bardziej wyrozumiałym dla niego. 

fot. EPA/ANDREJ CUKIC

W takim razie lepiej pozwolić sobie na upust emocji czy też na tłumienie ich? 

Zdecydowanie trzeba dać sobie prawo do upustu emocji. Jest coś takiego jak koncepcja hydrauliczna Freuda, która mówi o tym, że emocje nieprzetworzone, magazynowane, wypierane, nie rozpływają się w powietrzu. One nie giną. Jeśli je zepchniemy, to one nie znikają, a magazynują nam się w ciele i najprawdopodobniej za jakiś czas, kiedy pojawi się jakaś trudna sytuacja w naszym życiu, one zapukają. Zatem, jeśli przeżywam smutek, to daję sobie prawo do tego smutku, nie uciekam od niego, jestem z nim i go przeżywam. To bardzo ważne, żeby dać sobie prawo do przeżywania emocji, a można to robić na różne sposoby. 

>>> Wolontariuszka: pomoc na granicy z Ukrainą to pomoc 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu [ROZMOWA]

W różnych serwisach informacyjnych ciągle głównym i często jedynym tematem jest wojna. W jaki sposób nie wpaść w pułapkę „nakręcania się”? 

– Doradzam detoks od mediów. Nie mówię, żeby całkowicie się odciąć, bo każdy z nas lubi wiedzieć. Ale dla osób, które są wysoko wrażliwe lepiej będzie, jeśli wyłączą telewizor. A jeśli chcą mieć informacje na bieżąco, to na ich miejscu raczej czytałabym wiadomości, a nie je oglądała. Media mają pewien specyficzny sposób przekazywania informacji o konflikcie. One niestety nie dbają o to, żeby przekazać je w sposób subtelny, raczej chcą je miejscami przerysować. Chociażby zdjęcie zmarłego osiemnastomiesięcznego dziecka było wielokrotnie pokazywane w mediach – ten sam obraz, ten sam fakt był maglowany przez kilka dni w wiadomościach na różnych stacjach. Po co nam to? My wiemy, że giną ludzie. My wiemy, że to jest trudna sytuacja i nie potrzebujemy bez przerwy oglądać zakrwawionych ciał, nie potrzebujemy patrzeć, jak spadają bomby. Dlatego radzę odłączyć się od obrazu i czytać tylko tekst. Obrazy działają niesamowicie na wyobraźnię. Jako ludzie mamy tendencję do wyolbrzymiania rzeczy, a to tylko napędza lęk. Czy on jest nam teraz potrzebny? Nie, on nas tylko osłabia. A paradoksalnie teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy być silni. 

Chyba łatwo zauważyć, że media lubią sensację. 

– Dokładnie tak. Dlatego polecam detoks od mediów, a jeśli będzie sytuacja, która będzie wymagała od nas działania, to na pewno dotrze do nas ta wiadomość. Nie jesteśmy żołnierzami i nie musimy stać non stop na straży. A trochę się tak zachowujemy. Oglądamy jedne wiadomości o 19.00, później włączamy te o 19.30, a z nich przechodzimy na kanał, w którym informacje podawane są dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby nas coś nie ominęło. To nie jest nasza rola. Możemy normalnie żyć, pomimo tego konfliktu. Dopóki nie dotyczy on nas bezpośrednio w postaci zagrożenia życia, to naprawdę zredukowałabym do minimum pobieranie informacji. 

Kijów fot. PAP/EPA/SERGEY DOLZHENKO

Coraz częściej mówi się też o tym, żeby w ferworze pomagania nie zapominać o sobie. 

– Teraz przede wszystkim paradoksalnie powinniśmy zadbać o siebie, a później dopiero ruszyć na pomoc innym. Chciałabym zwrócić uwagę na coś bardzo ważnego, o czym się jednocześnie bardzo rzadko mówi – na empatię. Teraz ruszyliśmy do pomagania, uruchomiła się taka duża dawka empatii, która jest postrzegana jako zjawisko jednoznacznie pozytywne. Natomiast zapominamy, że przerysowana empatia i jej zbyt duży wydatek, to dla nas bardzo duży koszt emocjonalny. Jeśli z nim przesadzimy, to stajemy się współofiarą. Chodzi o to, że jeśli uwikłamy się w emocje drugiej osoby, to sami będziemy potrzebowali pomocy. To jest tylko kwestia czasu. Warto magazynować energię, bo śmiem twierdzić, że to się tak szybko nie skończy. Jutro lub pojutrze nie będziemy mogli usiąść na kanapie i powiedzieć, że to już koniec i że teraz odpoczniemy. Dlatego tak ważne jest, by dobrze rozkładać siły. 

>>> Pierwsze dzieci uchodźców z Ukrainy są zapisywane do szkół w Polsce

Czyli osoby, które teraz dają z siebie wszystko mogą już później w ogóle nie mieć sił na pomaganie? 

– Jestem o tym przekonana. Ludzie pracują kilka dób bez snu. Ile można tak wytrzymać? Jestem przekonana, że się wykończą fizycznie, bo najpierw organizm zawoła, że chce mu się spać i regularnie jeść. Następnie przez zbyt duży koszt emocjonalny w postaci nadmiernej empatii pojawi się wspomniany już syndrom współofiary. Ale jest jeszcze jedno ciekawe zjawisko, które nazywa się altruizmem spodziewającym się podziękowań. Bo to jest coś przypisane każdemu człowiekowi, naturalne, poza nami. Czyli pomagamy, ale człowiek z natury spodziewa się wzajemności. Oczywiście Ukraińcy dziękują, ale tej pomocy jest tak dużo, że obawiam się, że to „dziękuję” nie wystarczy, żeby zaspokoić to oczekiwanie wzajemności. Może się pojawić frustracja, że dałam z siebie tak dużo, a dostałam tylko słowo „dziękuję”. Obawiam się frustracji u dużej części osób, które teraz pomagają. Bo po prostu to za dużo jak na możliwości człowieka. Człowiek może pomagać, ale równolegle powinien też zadbać o siebie.  

My, Polacy, chociaż pewnie nie tylko my, lubimy podziękowania. Niedawno chociażby Oprah Winfrey mówiła, że jest pod wrażeniem polskiej gościnności. Miło jest tego słuchać. Ale chyba nie będzie tak przez cały czas? 

– Myślę, że te podziękowania wciąż mogą się pojawiać. Tylko ilu z nas jest rzeczywiście tymi samarytanami, którzy mają naturę do ciągłego pomagania? Bo zwykle są to tylko jakieś akcje. Ale przecież ci Ukraińcy tutaj zostaną. Oni nie wyprowadzą się nagle z domów, do których się wprowadzili. To są różni ludzie, różne charaktery i jednak inna mentalność. Teraz pomagamy, bo są w dużej potrzebie. Ale trzeba też odpowiedzieć na pytanie, co będzie, jeśli oni sobie zaczną u nas bardzo dobrze radzić, będą mieli bardzo dobrą pracę, poukładają sobie życie. Czy również wtedy będę dla nich miła, uprzejma i troskliwa? Część osób tak. Ale zobaczymy, jakie będą tego skutki i efekty. 

>>> Wciąż możemy się uśmiechać [FELIETON]

Byłam niedawno na spacerze i w sklepie ze znajomą, która nagle powiedziała do mnie: „Chyba mam już jakąś obsesję, bo wydaje mi się, że wszędzie słyszę język ukraiński”. Z pewnością nie ona jedna odnosi takie wrażenie. 

– Pokazaliśmy teraz, że pomagamy. Polacy są dużymi patriotami, dla nich ważna jest Polska i polskość, ale trochę jest też tak, co sama odczułam, że rzeczywiście w restauracji, u lekarza, wszędzie słyszę język ukraiński. Jest mi bardzo przykro, że jest taka sytuacja, bardzo im współczuję i empatyzuję z nimi. Jestem też osobą otwartą i ciepłą do innych ludzi. Jednak mam w sobie pewne przemyślenia, że Polska trochę się robi jednak państwem polsko-ukraińskim, więc rodzi się pytanie: jak my się do tego zaadaptujemy? Poza tym, to też pewna odmienność. Odmienność budzi lęk. Polak z automatu ufa Polakowi. Ale czy nie będziemy czuć lęku, idąc wieczorem ulicą i mijając grupkę Ukraińców? Ja jako kobieta osobiście odczuwam taki lęk. Są to więc wyzwania, którym będzie trzeba sprostać.  

Fot. PAP/Darek Delmanowicz

Takim niecodziennym doświadczeniem było też dla mnie oczekiwanie na pociąg wśród tłumu uchodźców. W pewnym momencie zaczął pojawiać się we mnie lęk, że coś może mi się w tym tłumie stać. Jak sobie radzić w takiej sytuacji? Jak się uspokoić? 

– Przede wszystkim trzeba się tego nauczyć. Ważny jest tutaj wewnętrzny dialog i wytłumaczenie sobie, że to też są ludzie, że jestem bezpieczna, że jestem w miejscu publicznym. Istotne jest tutaj takie urealnienie, nieodpływanie w wyobrażenia, że ktoś mnie zaatakuje i coś się może stać. To jest tylko wyobrażenie. A ja w tym momencie stąpam po ziemi, jestem bezpieczna, nikt mnie tutaj nie atakuje, nie podchodzi, nie krzyczy do mnie, nie wyzywa mnie. Ale z drugiej strony, idąc dalej w myśl urealnienia, unikałabym niebezpiecznych sytuacji. Wraz z tymi Ukraińcami, z kobietami, z dziećmi, z osobami potrzebującymi, mogły przyjechać do Polski osoby o złych zamiarach. I tak jak 10 lat temu idąc po osiedlu wieczorem sama nie czułam lęku, tak teraz nie polecałabym kobiecie, żeby o 24 szwędała się sama po mieście, bo już nie jesteśmy sami. A strzeżonego Pan Bóg strzeże. 

>>> Pierwsze dzieci uchodźców z Ukrainy są zapisywane do szkół w Polsce

Niedługo czeka nas też zderzenie kulturą ukraińską, która mimo wszystko jest inna od naszej. To chyba też może być dla Polaków szok. 

– Tak, mnie samą niedawno uświadomił lekarz, że w Ukrainie szczepienia robione niemowlakom i dzieciom na odrę czy też szkarlatynę nie są popularne. Tam się szczepień nie robi. Jest przed nami więc wyzwanie chociażby medyczne – co wtedy, kiedy te choroby zaczną panować? Ale są też oczywiście wyzwania mentalne. 

Na czym więc powinniśmy się teraz skupić, kiedy tak wiele zmian przed nami? 

– Na pewno trzeba to dostosować do obrazu swojej psychiki. Jeśli ktoś wie, że jest emocjonalny i przeżywa takie rzeczy, to skupiłabym się przede wszystkim na sobie i zaplanowała, co będę robić, żeby w tej całej sytuacji zachować jak najlepsze zdrowie mentalne. Można postanowić, że będzie się oglądało mnie telewizji, więcej czytało. Trzeba wracać do swojego normalnego życia, a nie być cały czas w tym, które toczy się w Ukrainie. Postarajmy się nie gasnąć, nie zatrzymywać w tym życiu, nie obarczać winą, bo niektórzy obarczają się winą, że nie pomagają. Jeśli nie pomagasz, to widocznie nie masz do tego zasobów albo materialnych, albo mentalnych. Spotykam się również z tym, że ludzie mówią, że ten pomaga tak, a ten na granicy, a ten wpłacił pieniądze. Ale nie każdy musi pomagać. Zdecydowanie starajmy się zachować równowagę. Bo zdrowie psychiczne jest oparte na balansie – między celami, snem a rzeczywistością. Tak jak już zostało powiedziane, żeby skutecznie funkcjonować, nawet w pomaganiu innym, w pierwszej kolejności powinniśmy się zaopiekować sobą i dać sobie prawo do odskoczni. Ja wciąż mam prawo iść do kina, do teatru i się śmiać, wciąż mogę obejrzeć komedię. Niektórzy przyjęli takie podejście jakby panowała żałoba narodowa. To nie jest żałoba narodowa, choć zginęło wiele niewinnych ludzi i jest to trudna sytuacja. Uratuje nas spokój i humor. Victor Frankl w swojej książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” mówił, że to, co najbardziej pomagało ludziom w obozach koncentracyjnych, to był właśnie humor, bo ludzie żartowali, czyli było to potrzebne wtedy i jest potrzebne też teraz. 

Niektórzy w obecnej sytuacji polecają myślenie tylko o kolejnych czterdziestu ośmiu godzinach. To rzeczywiście dobry sposób na życie w takiej sytuacji? Już nie warto planować czegoś na dłużej? 

– Myślę, że możemy robić i tak, i tak. Jeśli ktoś potrzebuje planowania tylko na 48 godzin, to niech tak planuje. A może ktoś potrzebuje planowania na tydzień? Ale nie rezygnujmy w tym wszystkim z marzeń. Możemy marzyć, że pojedziemy na wakacje nad morze, ale nie traktować tego jak jakiegoś sztywnego planu. Dalej jednak musimy mieć nadzieję. A przy tej nadziei będą nas trzymały właśnie marzenia. Bo marzyć trzeba do końca życia, bez względu na to, co się dzieje dookoła.  

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze