Fot. PAP/Wojtek Jargiło

Anna ze Lwowa: staliśmy w kilometrowej kolejce. Niektóre kobiety nie wytrzymywały i zawracały

Szłam z synkiem do granicy Budomierz-Hruszów pieszo. Staliśmy w kilometrowej kolejce przez 10 godzin. Dzieci płakały, chciały do domu. Było zimno. Była panika. Niektóre kobiety z dziećmi nie dały rady, nie wytrzymywały i zawracały – powiedziała PAP pani Anna ze Lwowa, która w czwartek dotarła do Koszalina.

We Lwowie pracowała w magazynie farmaceutycznym, jej syn chodził do szkoły, a mąż zawodowo służył w wojsku. Wojna zniszczyła ich spokojne życie. „Dostawy medykamentów zostały wstrzymane, z dnia na dzień nie było dla mnie pracy. Mąż poszedł na wojnę, nawet nie wiem, gdzie walczy, bo tego mu nie wolno powiedzieć. Przed ucieczką do Polski nie mogliśmy się pożegnać. Słyszeliśmy się tylko przez telefon” – mówiła pani Anna.

Do Koszalina (woj. zachodniopomorskie) przyjechała, bo dwa dni wcześniej schronienie w domu ukraińskich przyjaciół, którzy w tym mieście pracują już od kilku lat, znalazła z dziećmi siostra jej męża. Wiedziała, że i ją z synkiem przyjmą pod swój dach.

>>> Julia z Zaporoża: ludzie wyrzucali bagaże przez okna pociągu, by weszło więcej uchodźców

fot. EPA/BARTLOMIEJ WOJTOWICZ

Gdy już przeszli granicę, po stronie polskiej czekali na umówiony transport. Bus zabrał 19 osób i ruszył w Polskę. Po kolejnych 10 godzinach pani Anna z Dymitrem dojechała w czwartkowe popołudnie do Koszalina. Przyjechała z jedną małą torbą.

Daj Boże, żeby to wszystko szybko się skończyło. A to, co w tej chwili nasi ludzie przeżywają, tego nigdy nie zapomną. Nikt nigdy tego nie zapomni, to jest straszne. Nieważne, gdzie ty idziesz, czy do Polski, do Francji, Włoch, języka nie znasz, nic nie masz, dzieci tylko z tobą idą. Jest ciężko. Syn mi powiedział: „mamo, dobrze, że ty masz tylko mnie, bo niektóre mamy mają troje, czworo dzieci”. Strasznie się tego słucha, a przed dziećmi trudno ukryć łzy i strach – powiedziała pani Anna.

>>> Uchodźcy z Ukrainy w drodze do Warszawy [GALERIA]

fot. EPA/MIKHAIL PALINCHAK

Zaznaczyła, że opuściła Lwów, by z synkiem odpocząć od wojny, od wyjących syren. „Przez te alarmy bombowe my nie spaliśmy w ogóle we Lwowie, bo za każdym razem musiałam szukać schronienia dla siebie i synka. Bo to nie jest tak, że wszędzie są schrony, piwnice. W centrach handlowych, szkołach są, niektóre domy je mają, ale nie wszystkie. My ciągle musieliśmy czuwać. W głowie była tylko jedna myśl – przeżyjemy czy nie przeżyjemy. A gdy rosyjski pocisk trafił we wieżę telewizyjną w Kijowie, to my przez dobę nie wiedzieliśmy, co się dzieje w Ukrainie. To wszystko psychicznie było nie do zniesienia” – mówiła pani Anna.

Dodała przy tym stanowczo, że ona do Polski przyjechała z nadzieją, że szybko wróci do domu, do Lwowa. „O przyszłości w Polsce na razie nie myślę. W Ukrainie zostali rodzice, babcia, siostra, mąż, który walczy o naszą wolność. Tam jest całe moje życie” – powiedziała.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze