Madagaskar. Nasza nowa misja [MISYJNE DROGI]

Kraniec świata to tym razem zaniedbane miasteczko w malgaskim buszu, przez kilka miesięcy w roku odcięte od świata. Znaleziona w nim figurka św. Tereski, patronki
misji, obudziła w misjonarzach nadzieję.

Stosunkowo nowym wyzwaniem dla misjonarzy oblatów na Madagaskarze jest misja w diecezji Morondava. Jesteśmy tam od prawie czterech lat. Mamy tu piękną dużą kaplicę, dom dla misjonarzy i niedawno poświęciliśmy dużą szkołę, której uczniom pomagają czytelnicy „Misyjnych Dróg”. Diecezja Morondava boryka się z problemem braku dostępu do wodny pitnej i bardzo duży procent miejscowej ludności choruje na tyfus i bilarziozę – choroby wynikające z braku higieny i spożywania brudnej wody. W ostatnim czasie rozpoczęliśmy budowę instalacji wodnej z wieżą ciśnień dla
miejscowej społeczności i na potrzeby misji. Już niedługo, bo od 27 listopada 2016 r. oficjalnie rozpoczniemy działalność misyjną w Befasy w tejże diecezji, ale w środku buszu. Aby dotrzeć do tej misji, trzeba prawie cztery godziny jechać terenowym samochodem, najpierw piaskami, a potem przeprawić się przez szeroką rzekę Kabatumena. W okresie deszczowym nie da się przeprawić przez tę rzekę żadnym samochodem, ponieważ jej stan jest za wysoki. Zatem misja w tym czasie będzie odcięta od świata.


Pierwsze wrażenia po przybyciu do miasteczka Befasy było nieciekawe. Społeczność liczy prawie 600 osób. Miasteczko brudne, domy niezadbane. Nie ma zieleni, drogi piaskowe, budynek szkoły publicznej bez drzwi, okien i ławek – ponoć wszystko ukradziono. Ludzie mówią, że złodzieje powoli rozkradają sufit. Na miejscu znajduje się budynek żandarmerii – brudny i zaniedbany. Jest też merostwo, budynek szpitalny – widok nieciekawy. Ludzie mówią, że czasem pojawia się lekarz, może 2–3 razy w roku. Wreszcie zbliżamy się do misji, do kościoła, a raczej do jednego budynku – murowanego, dość dużego, częściowo rozwalającego się. Nie ma miejsca noclegu dla misjonarza. Patrzymy, gdzie jest woda. W miasteczku jest zbudowanych przez Japończyków. Ludzie mówią, że większość nie działa, ale jedna funkcjonuje jak należy. To ta przy kościele, bo zajmuje się nią katecheta. Choć jedna pozytywna rzecz. Kiedy się tak przechadzamy po tej miejscowości, nagle wstępuje we mnie misyjny optymizm, kiedy przed kościołem widzę figurkę św. Tereski od Dzieciatka Jezus ustawioną na kilku kamieniach. To ona wita nas na swoich włościach, a więc jest już dobrze i jestem spokojny. Dla oblatów św. Teresa jest znakiem udanej ewangelizacji. Kiedy nasi współbracia bezskutecznie ewangelizowali Arktykę, rozrzucona ziemia z jej grobu spowodowała, że Eskimosi przyszli się ochrzcić. Ta historia legła u podstaw obwołania jej patronką misji. Nas też będzie tu wspierała. Kiedy widzę mrowie dzieci wychodzących z budynku, który nazwałem kościołem, mój optymizm się potęguje. Dzieci to przecież przyszłość misji, a więc jest z kim pracować, w kogo inwestować. To ma być moja nowa misja. Nowe wyzwanie, nowi ludzie, nowe dzieła. Najważniejsze, że są ludzie, są rozklekotane budynki, jest woda – znak życia. Trzeba wybudować dom, szkołę, może i szpital. Zaczynamy praktycznie od przysłowiowego zera. To nasze kolejne wspólne dzieło.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze