Foto: Marek Ochlak OMI

Madagaskar. Wiodącym problemem jest głód [MISYJNE DROGI]

Obecnie odprawiamy msze święte w miarę normalnie, choć bez znaku pokoju, w maskach, z mydłem i baniakiem wody przed kościołem.

Pewnego marcowego dnia do spokojnej misji Befasy przyszła wiadomość, że na Madagaskarze, podobnie jak w innych krajach, będą obowiązywały dość rygorystyczne zasady, aby ochronić kraj przed pandemią, która niesie panikę, śmierć i chorobę. Niestety, Malgasze nie są skorzy do zachowania dyscypliny. W rzeczywistości większość z nich nie zdawała sobie sprawy – i dalej nie
zdaje – z zagrożenia. Mówili między sobą, że to choroba białych (wazaha). Zaczęli też krzywo patrzeć na obcokrajowców, zwłaszcza na turystów. W całym kraju zamknięto szkoły, urzędy, kościoły i wiele innych instytucji użytku publicznego. Kraj oczywiście nie był przygotowany na takie obostrzenia, a tym bardziej na obronę przed wirusem. Również społeczność Befasy nie wierzyła, że ten wirus „zagości” w organizmach Malgaszy. Niestety, przyszedł czas pierwszych zachorowań, a potem też ofiar śmiertelnych. Wtedy część społeczności zaczęła się bać. Wirus zaatakował najpierw stolicę – Antananarywę, następnie duże miasto portowe Tamatave i inne większe miejscowości. Pojawiły się pierwsze zachorowania w Morondavie, stolicy naszej diecezji. Msze św. na początku
odprawiałem z trzyosobową asystą, następnie uczestniczyło w nich 50 osób, a na dzień dzisiejszy może być ich 200. Najtrudniejszy był Wielki Tydzień i Wielkanoc. Obecnie odprawiamy msze święte w miarę normalnie, choć bez znaku pokoju, w maskach, z mydłem i baniakiem wody przed kościołem.

Foto: Marek Ochlak OMI

To na początku była atrakcja, bo mydło jest drogie i nie jest publicznie dostępne. Gdy zaczęła się pandemia, to do Befasy i kilku dużych wiosek wysłaliśmy uroczyście „specjalnych gości”, aby odwiedzili w domach chrześcijańskie rodziny. Były to figurki Serca Jezusowego i Matki Bożej. Ludzie naprawdę to przeżywają i łącza się ze wspólnotą Kościoła. Ten czas uczy nas wszystkich przeżywania wiary w innych warunkach. Niedawno młody człowiek, dyrektor małej szkoły w Misokitsy, wziął mnie na bok i powiedział, że chce się przygotować do ślubu i jeśli to możliwe – to w trybie przyspieszonym. Zapytałem, skąd ten pośpiech. – Ta choroba może nas zabić dziś lub jutro! Bóg to wie! Nie chciałbym stanąć przed moim Bogiem żyjąc w grzechu – odpowiedział. To piękne świadectwo kolejny już raz utwierdziło mnie w wierze. Inna sprawa to szkoły. Trudno było przyzwyczaić się do opustoszałych klas szkolnych, do pustego boiska. Dzieci zniknęły jak kamfora. Dziś powoli wracają. Mamy prawo uczyć klasy, które przygotowują się do egzaminów. Dzieci są też na mszach św. Część wyemigrowała z rodzicami, aby poszukiwać pracy i jedzenia. Mam nadzieję, że kiedy epidemia się skończy, to wrócą do nas. Wiodące problemy w naszym regionie to bieda i głód, a dopiero potem Covid–19. Od 5 lat mamy suszę. W tym roku padało może z 5 razy. Ziemia jest jak popiół. Ludzie emigrują w inne regiony, gdzie jest woda i ryżowiska. Misja pomaga jak może, z pomocą dobrodziejów z Polski.

O. MAREK OCHLAK OMI

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze