Madagaskar. Wyspa wielu szans [MISYJNE DROGI]
Odwiedziny w wielu misjach na Madagaskarze dały władzom zakonnym ogólną orientację w sytuacji Kościoła. Misjonarze pracują tam w pocie czoła, a chrześcijaństwo się rozwija.
Na przełomie października i listopada zobaczyłem Madagaskar, o którym tyle słyszałem od misjonarzy tam pracujących. Okazją do odwiedzin była konsultacja kanoniczna, którą przeprowadzałem we wspólnotach zakonnych w związku z kończącą się pierwszą kadencją przełożonego oblatów na Madagaskarze. Podczas podróży przez płaskowyż w oczy rzucały się wzgórza nie pokryte żadną roślinnością, olbrzymie połacie
ziemi ulegające erozji. To wynik niszczenia lasów tropikalnych i rabunkowej gospodarki. Gdy dotarliśmy nad Kanał Mozambicki, do Morondava, wszędzie było już zielono i ciepło. Współbracia i parafianie przyjęli nas bardzo gościnnie. Następnego dnia udaliśmy się do buszu, do dość dużej wioski Befasy. Polna, piaszczysta droga wiodła wśród krzewów i niewielkich drzew, aż dotarliśmy do dużej rzeki, którą musieliśmy pokonać wpław. Samochód z napędem na cztery koła zamienił się w amfibię i szczęśliwie dobrnęliśmy do celu. W wiosce czekały już na nas dzieci i dorośli. Powitaniom nie było końca: przemówienia, prezenty i wspólny obiad. Do następnej i najstarszej misji w Marolambo dotarliśmy z kolei niewielkim samolotem, bo nie ma innego sposobu. W Marolambo zielono wokół, przeróżne smaczne owoce wiszą na drzewach, ale są nieustanne problemy z wodą i elektrycznością. Oblaci prowadzą piękną parafię, szkołę stolarską dla chłopców i obsługują wiele wiosek w buszu. Siostry Malgaszki z kolei uczą dziewczęta krawiectwa i innych zajęć domowych, by były dobrymi gospodyniami.
>>> Modlitwa „owcy” do Jezusa Dobrego Pasterza
Następna wyprawa z Antananarivo do Fianarantsoa wiodła przez góry i niezliczone zakręty. Nawet najmniejszą górkę trzeba objeżdżać. Dziurawa nawierzchnia też nie pozwalała rozwinąć prędkości. Te czterysta kilometrów jechaliśmy cały dzień. W tym niewielkim mieście, stolicy archidiecezji, oblaci prowadzą dużą parafię, gdzie akurat trafiliśmy na zmianę proboszcza. Mieszkaliśmy w seminarium, w którym studiuje 30 kleryków. Powołań nie brakuje: na wyspie jest obecnych około sześćdziesięciu męskich zgromadzeń zakonnych i blisko sto żeńskich. Chrześcijaństwo ciągle się rozwija. Wielkie wrażenie wywarła na mnie wizyta w Marana, w szpitalu dla trędowatych prowadzonym niegdyś przez o. Jana Beyzyma SJ. Jego dzieło kontynuują teraz siostry św. Józefa z Cluny, próbując ulżyć w cierpieniu wielu chorym. Rozmawialiśmy z kilkoma osobami, które już szykowały się do wyjścia ze szpitala.
>>> Kolonia: bezdomni znaleźli pomoc w… seminarium
Niewielkie muzeum, z informacjami także po polsku, przypomina o trudnych początkach leprozorium i ciężkiej pracy o. Jana. Jedną z ostatnich podróży była wyprawa do portowego miasta Tamatave, w którym misjonarze oblaci prowadzą dwie parafie, centrum katechetyczne, duszpasterstwo ludzi morza i akademickie oraz prenowicjat, w którym jest 12 chłopców. Podróż do Mahanoro, miasta położonego nad Oceanem Indyjskim, kończyła nasze odwiedziny. Jeszcze tylko mały skok do Marotsiriry oddalonej o 12 km od Mahanoro, gdzie Siostry Bożej Mądrości prowadzą niewielki szpitalik w buszu, i rozstanie z wyspą. Madagaskar boryka się z wieloma trudnościami: dziurawe drogi, choroby, brak wody i kanalizacji, brak elektryczności, zwłaszcza na wsi, korupcja i pospolity bandytyzm utrudniają życie. Kościół i różne organizacje charytatywne na świecie pomagają bardzo; bez tego nie dałoby się chyba żyć. Pamiętajmy o Madagaskarze, pamiętajmy o misjonarzach.
Marian Puchała OMI
>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |