Mongolski Nowy Rok
Powitaliśmy Nowy Rok w Mongolii. W ubiegłym roku opisałam szczegółowo zwyczaje panujące w tym czasie w tym kraju nomadów. One się nie zmieniają, wiec możecie przeczytać o nich na blogu.
I tym razem, jak to mamy w zwyczaju, zaczęliśmy świętowanie Mszą św. o 6 rano, żeby później powitać wschodzące słońce. Ze względu na nieobecność naszego biskupa Wenceslao Padilli Eucharystii przewodniczył proboszcz naszej parafii.
Następnie ruszyłam z pozdrowieniem noworocznym do najstarszych członków wspólnoty. Przede wszystkim odwiedziłam dom opieki dla mężczyzn prowadzony przez siostry miłosierdzia. Ksiądz proboszcz podarował gitarę dla podopiecznych. W zamian za to zostaliśmy zaszczyceni koncertem piosenek mongolskich.
Tego dnia wstąpiłam jeszcze do kilku starszych wierzących, a następnego dnia gościłam u małżeństw starszych wiekiem, nie należących do wspólnoty kościelnej. Byli to rodzice zaprzyjaźnionych ze mną Mongołów, najczęściej wyznający buddyzm. Niewiele jest rodzin w naszej parafii, w których wszyscy są katolikami. Przeważnie dzieci, młodzież przyjmują wiarę chrześcijańską, podczas gdy starsi pozostają przy buddyzmie lub są ateistami (nie jest to oczywiście regułą).
Wizyta w domu daje wspaniałą możliwość okazania szacunku osobie starszej, bez względu na wyznanie. Nowy rok jest najważniejszym świętem w tutejszej kulturze, dlatego bardzo ceni się te odwiedziny.
W pierwszych latach odczuwałam pewnego rodzaju stres, ponieważ noworoczne spotkanie z gospodarzem domu obwarowane jest wieloma zasadami. Począwszy od kierunku poruszania się (zawsze zgodnie z ruchem wskazówek zegara), kolejności pozdrawianych osób (od najstarszej do najmłodszej), po sposób ułożenia rąk i stawiania odpowiednich pytań podczas całego rytuału. Również wręczany gospodarzowi banknot musi być nowy i odwrócony wizerunkiem do pana domu. Jest tego znacznie więcej, nietrudno popełnić błąd. Poza tym w czasie takowej wizyty podaje się głównie mięso i niewyobrażalne jest, by go nie skosztować. Byłam bardzo mile zaskoczona, gdy tym razem w niektórych miejscach specjalnie dla mnie było przygotowane danie bezmięsne (nie jestem w stanie przełknąć baraniny ani wołowiny).
Dziękowałam Bogu za możliwość rozmawiania o życiu, o historii z tymi doświadczonymi ludźmi. Nie zraził mnie fakt, że w którymś momencie rozmowa się urwała i jeden z „dziadków” modlił się na buddyjskim sznurze modlitewnym, zwanym mala. Wiem, że Bóg stawia mnie w określonym miejscu, w określonym czasie, aby inni widzieli Jego miłość we mnie.
Galeria (22 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |