Kuba: pszczoły i owce
Pierwsze dni na misjach były dość interesujące. Nie znałem zbyt dobrze języka, do tego kubańczycy mówią dość szybko i niewyraźnie. W związku z tym miałem trochę komunikacyjnych „wpadek” i śmiesznych sytuacji.
To mój pierwszy blogowy wpis, dlatego chciałbym napisać kilka słów na temat mojej dotychczasowej pracy misyjnej. Pierwszym miejscem mojej służby misyjnej była Kuba. Przyleciałem tam 4 października 2006 roku. Miałem założyć Centrum komunikacji społecznej i audiowizualnej w stolicy, Hawanie. O samej Kubie wiedziałem niewiele. Jedynie to, że od pięćdziesięciu lat panuje tam reżim komunistyczny i że jest bardzo gorąco. Rzeczywiście po wyjściu z samolotu uderzyła mnie fala gorącego powietrza i szybko zdjąłem marynarkę. Mimo to pot ciurkiem płynął mi po plecach.
Latające owce
Pierwsze dni obfitowały w niezwykle zabawne przygody. Po miesiącu od przyjazdu, ksiądz proboszcz poprosił abym odprawił mszę świętą u sióstr salezjanek, które mają dom około 800 metrów od naszej placówki. Po drodze dołączyła do mnie młoda Kubanka, która była nauczycielką. Tradycyjnie zapytała na początek: co słychać i jak się czujesz? Chcąc zabłysnąć znajomością tutejszego języka, odpowiadam, że bardzo dobrze tylko, że czasem jak się budzę i zapalam światło, to przeszkadzają mi pszczoły. Przynajmniej tak chciałem powiedzieć. Mieszkałem wtedy w małym pokoiku na wieży kościelnej o wymiarach 3 na 2,5 metra, a w rogu znajdowała się mała łazienka. Nad moją głową była dzwonnica, a w niej gniazdo pszczół. W oknach, jak w większości kubańskich mieszkań, nie miałem szyb (ze względu na huragany, które wybijają je z łatwością). Pszczoły w języku tubylczym nazywane są abejas (czyt. abechas), ale ja przez pomyłkę użyłem słowa obejas – czyli owce. Kontynuowałem opowieść o tym, jak to przy zapalonym świetle obejas przylatują i żądlą mnie dotkliwie. Kobieta z niedowierzaniem podniosła na mnie oczy i zapytała, jak one wchodzą po schodach? A ja na to, że nie wchodzą, ale wlatują przed otwarte okno! Sądząc po jej reakcji, czułem, że coś jest nie tak. Po powrocie od razu zerknąłem do słownika.
Nowe zadania
Po roku pracy wysłano mnie na kilkumiesięczny kurs do Politechniki Salezjańskiej w Ekwadorze, na studia z zakresu komunikacji społecznej i audiowizualnej. Gdy wróciłem na Kubę, zostałem dyrektorem nowej placówki, jej ekonomem, a także odpowiedzialnym za salezjańskie centrum młodzieżowe. Otrzymałem także zadanie wybudowania centrum audiowizualnego. Muszę przyznać, że obowiązków było i jest dużo. Cieszę się jednak z pomocy wielu ambasad – polskiej, niemieckiej, czeskiej i amerykańskiej, dzięki którym udało się zaadaptować stare pomieszczenia na nowe centrum. Gdy wszystko było już gotowe, przyjechał mój przełożony z Rzymu i stwierdził, że zadanie wykonałem, więc czas na nowe. Miałem wyjechać do Stanów Zjednoczonych, by tam zająć się młodymi emigrantami z Meksyku. Niestety ambasada odmówiła mi wizy, więc po kilkumiesięcznym pobycie w Rzymie otrzymałem nową propozycję: mogłem zostać na uniwersytecie jako administrator albo wyjechać na misje do innego kraju. Oczywiście wybrałem misje i od trzech lat jestem w Boliwii, o czym napiszę kiedy indziej.
Z pamięcią w modlitwie dla wszystkich, którzy kochają misje
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |