Spotykam w nich Jezusa
W pracy często spotykam się z osobami śmiertelnie chorymi. Czasami trafiają do naszego ośrodka w ostatnim momencie – umierają w ciągu kilku dni lub nawet godzin. Ale czasami są z nami przez kilka czy kilkanaście miesięcy, i jako że codziennie się spotykamy, jest możliwość dość mocnego przywiązania się do siebie.
Kilka dni temu zmarł Terefe. Gdy ponad rok temu doznał udaru mózgu, sąsiedzi przywieźli go do nas, bo nie miał się nim kto zająć. Terefe nie mógł samodzielnie wykonywać większości czynności – nie mógł także mówić. Ale jako że codziennie spotykaliśmy się na fizjoterapii, to wypracowaliśmy system komunikacji bazujący na prostych gestach i czasem też krótkich notatkach, które Terefe próbował pisać. Niesamowity człowiek. Tak ogromną radość sprawiało mi przywitanie z nim i uśmiech każdego poranka.
Niestety kilka tygodni temu jego stan zaczął się bardzo pogarszać. Nie mógł już prawie w ogóle się poruszać ani pisać, jedzenie sprawiało mu trudność. Było widać, że bardzo cierpi. Ale w głębi nie tracił radości. Wciąż starał się uśmiechać na powitanie. Nasza komunikacja sprowadzała się teraz głównie do mrugania oczami, ale wytworzona w ciągu roku więź pomagała nam się w miarę łatwo porozumieć. Cieszyłam się, że mogę z nim przebywać. Troszczenie się o niego, zmienianie opatrunków, karmienie czy dawanie pić paradoksalnie było dla mnie pocieszeniem. Doświadczałam dzięki niemu tego, o czym tak często mówiła Matka Teresa: że w tych biednych, chorych jest Jezus i to Jemu się służy, wykonując te proste czynności z miłością. Jestem bardzo szczęśliwa, że Pan Bóg postawił Terefe na mojej drodze. Tak wiele mogłam się od niego nauczyć. I ufam, że za jakiś czas spotkamy się znowu – tam, gdzie nie będzie już cierpienia.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |