Foto: Miguel Gutierrez/EPA/PAP

Wenezuela. Jeżeli Bóg zechce [MISYJNE DROGI]

Zdobycie podstawowych leków graniczy z cudem i nawet najprostsza operacja kosztuje krocie, znacznie więcej niż w krajach rozwiniętych.

Niespodziewane okoliczności, z jakimi przyszło nam zmierzyć się w tym roku, odcisnęły się piętnem na wielu aspektach życia. Śledząc wiadomości doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że pandemia rozprzestrzeniła się po całym świecie, ale nie wszyscy wiedzą, że w rożnych zakątkach świata w inny sposób reaguje się na to zagrożenie. Nie mówię tu o obostrzeniach, jakie nakładają rządzący, bo te są podobne, ale raczej o reakcji zwykłego człowieka. Dobrym przykładem może tu być Wenezuela, gdzie już od wielu lat poziom życia obniża się w zawrotnym tempie i notorycznie łamie się podstawowe prawa człowieka. Nieudolność władzy w zaspokajaniu podstawowych potrzeb społeczeństwa bardziej pasuje do jakiejś futurystycznej powieści science fiction niż do współczesnych standardów. Człowiek przyparty do muru szybko uczy się żyć w ciągłym zagrożeniu i ma niesamowitą zdolność adaptacji. Przybywając w te strony, trudno nie zauważyć, że prawie każdy Wenezuelczyk w swojej formie komunikowania się w jakiś sposób odnosi się do Boga. Prostym przykładem może być formuła, której używamy, gdy się z kimś rozstajemy. My mówimy: „do jutra” albo „do widzenia”. Wersja wenezuelska niemal zawsze zawiera drugi człon – „si Dios quiere” – co w pełnym tłumaczeniu brzmiałoby: „do jutra, jeżeli Bóg zechce”. Oczywiście, nie każdy używający tego typu sformułowań automatycznie jest wierzącym i praktykującym. Myślę jednak, że zdecydowana większość ludzi wyraża w ten sposób wielkie zaufanie do Boga i zgadza się, by to On decydował nawet o najbliższej przyszłości i najważniejszych sprawach. Zobaczę cię jutro? Niech Bóg zdecyduje, ja oddaję się do Jego dyspozycji.

Foto: Mario Caicedo/EFE/PAP

>>> Kościół w Belgii jest już wycieńczony drakońskimi obostrzeniami sanitarnymi 

Zwyczaj ten nabiera jeszcze większego znaczenia, gdy zobaczymy, na jakim poziomie żyją tu ludzie. Już od wielu lat większość szpitali to zwykłe umieralnie, w których z powodu braku środków i personelu niewiele można pomóc potrzebującym. Zdobycie podstawowych leków graniczy z cudem i nawet najprostsza operacja kosztuje krocie, znacznie więcej niż w krajach rozwiniętych. Nie wspominając o fakcie, że trzeba zdobyć środki w gotówce i w twardej walucie. Życie przeciętnego Wenezuelczyka oscyluje teraz na krawędzi nędzy (nie biedy, ale właśnie nędzy). Jeżeli jeszcze na początku roku rodziny, które nie wiązały końca z końcem mogły liczyć na solidarność kogoś bliskiego pracującego za granicą, że wesprze i przyśle pieniądze, o tyle obecny kryzys bardzo zredukował ten rodzaj pomocy. Wyobrażam sobie reakcję przeciętnego Polaka, który przy takich okazjach zwykł odpowiadać: „Ale u nas nie lepiej, bo to, bo tamto”. Na pewno obecny kryzys dotknął też wiele polskich rodzin. Bólu i tragedii nie można licytować, ale na pewno można zmienić stosunek do życia w ciężkich czasach i chyba w tym aspekcie możemy nauczyć się dużo od Latynosów. Nikomu nie proponuję, by doklejał do swoich wypowiedzi słowa „jeżeli Bóg zechce”, bo to nie nasz zwyczaj i nie nasza kultura. Ale czasem w duchu możemy właśnie tak pomyśleć. Zwyczajnie zaufać w Bożą Opatrzność. Powinniśmy pracować uczciwie, poprawić błędy, użyć wszystkich naszych talentów, ale nie zapominać, że jednocześnie nie od nas i naszego wysiłku wszystko zależy.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

o. Rafał Wleklak OMI

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze