Zamknięta droga, otwarte serca

W odciętym od świata Aleppo organizacje chrześcijańskie i muzułmańskie współdziałają w podstawowej kwestii: żywienia umęczonych i głodnych mieszkańców. Czy w czasie pokoju doszłoby do takiej współpracy? 

Od 19 lat służę na Bliskim Wschodzie: w Egipcie, Libanie, a teraz – od 7 lutego 2015 r. – ponownie w Syrii. To nie jest moje pierwsze zetknięcie się z tym krajem, gdyż tu uczyłam się języka arabskiego na początku mojej posługi. Przyjechałam do Aleppo w zimowe popołudnie, w piątym roku tragicznej dla tego kraju wojny. Bombardowania nie ustawały ani na minutę. Zmęczeni ludzie, brak wody i prądu, nieprzespane noce – ale równocześnie życie, którego nic nie jest w stanie stłumić. W naszym domu znajduje się akademik dla studentek, którymi się opiekuję. To daje mi możliwość codziennego, bezpośredniego kontaktu z młodzieżą. Ponieważ jest to duży dom z ogrodem, przyjmujemy grupy na spotkania weekendowe, obozy, rekolekcje i dni formacji. Nasz dom zawsze tętni życiem i radością. Te wizyty młodych są chwilami skupienia, ale też odskoczni od piekła codziennego lęku. To wielki dar Opatrzności Bożej, że to miasto jeszcze trwa, mimo że sytuacja jest naprawdę trudna. Ogromna liczba ludzi, zwłaszcza młodzieży, ruszyła w drogę do Europy. Zostały raczej osoby starsze. Miasto jest otoczone różnymi, wzajemnie zwalczającymi się ugrupowaniami walczącymi z armią syryjską. 

Aby dojechać do Aleppo (albo z niego wyjechać), trzeba przejechać cztery godziny pustynną drogą. To jedyny nasz jedyny łącznik z resztą Syrii i świata. W pięcioletniej historii obecnej wojny droga ta była już raz zamknięta przez przeszło miesiąc, co okazało się dla miasta prawdziwym dramatem. Brakowało warzyw, lekarstw, paliwa – słowem wszystkiego, co potrzebne jest do funkcjonowania trzymilionowego miasta. Inne drogi  istnieją, ale są w rękach tych, którzy z ludzkim życiem się nie liczą. W dniu, w którym piszę ten list, nasz „łącznik” jest już zamknięty od 11 dni. Sytuacja w mieście jest dramatyczna. Nie ma gazu, ludzie chodzą na piechotę, bo nie ma benzyny. Trudno cokolwiek kupić, a ceny przerastają możliwości biednych ludzi. Każdy dzień jest nową nadzieją na to, że może droga zostanie otwarta. Potem i tak potrzeba będzie dwóch tygodni, by życie wróciło do normy. 

W naszym ogrodzie od początku wojny funkcjonuje kuchnia polowa, która przygotowuje jednodaniowy obiad dla dziesięciu tysięcy ludzi dziennie. Prowadzona jest przez JRS – Jezuicką Organizację dla Uchodźców. Dzielimy się naszym terenem, by wykorzystać każdą możliwość służenia ludziom. Posiłki są rozwożone do parafii, więzienia, bezpośrednio do biednych z naszej dzielnicy… Nikt nikogo nie pyta o religię. Sprawdza się jedynie, czy są to osoby naprawdę najbardziej potrzebujące. W Aleppo działa kilka takich kuchni. O tym, jak współpracują, mogłam się przekonać w tym tygodniu. Dyrektor naszej kuchni poprosił mnie na rozmowę i zapytał, czy pracownicy innej kuchni mogą przyjść po południu i gotować dla swoich biednych. To kuchnia Czerwonego Półksiężyca, czyli ta, która służy muzułmańskiej części miasta. Z powodu zamkniętej drogi brakuje im już gazu. Przy dobrej organizacji do godziny czternastej gotowało JRS a po niej, aż do wieczora, Czerwony Półksiężyc. Nikt z potrzebujących w mieście nie zauważył nawet, jak wielki problem został rozwiązany. 

Każdy z nas ma serce i każdy może zdecydować, czy będzie ono otwarte na innych. Zamknięta droga nie musi być przeszkodą. Proszę o modlitwę za Syrię. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze