Fot. Archiwum prywatne

Bolesne doświadczenia także są okazją do umacniania wiary [ROZMOWA]

Maria Strzesak już od 2013 roku pielgrzymuje na Jasną Górę, a od pięciu lat jako wolontariuszka bierze udział w Strefie Chwały. I chociaż mówi, że w wakacje dzięki takim wydarzeniom „ładuje się” na cały rok, to na co dzień w jej życiu też nie brakuje momentów wartych zapamiętania – razem z chłopakiem brała niedawno udział w nagraniu polskiej wersji hymnu na Światowe Dni Młodzieży, które odbędą się w Lizbonie.

Karolina Binek (misyjne.pl): Prowadzenie scholi to dla Ciebie duże wyzwanie?

Maria Strzesak: Czasem się śmieje, że schola powstała (w pewnym sensie) dla mnie, wraz z moimi narodzinami. Tą dwudziestodwuletnią już wspólnotę zainicjowała moja mama. Wraz ze swoim rodzeństwem należała do różnych zespołów posługujących przy parafii za jej młodzieńczych lat. Później założyła rodzinę i zaczęło jej brakować tych spotkań i śpiewów liturgicznych. Ja urodziłam się w 2000 roku, akurat kiedy w naszej parafii zmieniał się ksiądz  proboszcz. Zbliżała się również peregrynacja obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, dlatego też (jak się później okazało – dokładnie we wspomnienie św. Cecylii) mama postanowiła założyć scholę. Przez pierwsze lata dziewczęta spotykały się u nas w domu na próbach, więc w sobotę rano zawsze było wesoło i muzykalnie. Do dziś pamietam przedpokój cały wypełniony butami.  Później rolę mojej mamy przejęłam ja i dzisiaj prowadzę tę wspólnotę. Czy to duże wyzwanie? Na pewno w pewnym wymiarze jest, ale dziś wiem, że to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakiej doświadczam. Dzięki niej mogę się sporo nauczyć (często również od tych młodych dziewczynek), niesamowicie mnie to umacnia. Jestem wdzięczna Tacie za talenty, którymi mnie obdarzył i za to wszystko czego mogę doświadczać właśnie dzięki muzyce. To ona również pozwala mi być blisko Niego.

Na gitarze zaczęłam grać w czwartej klasie. Miałam też możliwość nauczenia się podstaw muzyki w szkole muzycznej I stopnia w Tarnowie. Tam też poznałam osoby, które zgłosiły mnie na diecezjalne warsztaty muzyczne, które dały mi kolejne możliwości, bo zaczęłam śpiewać w scholi pielgrzymkowej oraz jeździć na wolontariat na Strefę Chwały, gdzie jest dużo przepięknej muzyki. I dzięki temu wciąż mogę pielęgnować swoje umiejętności i się wzmacniać, a także służyć.

>>> Młodych w Kościele nie przytrzyma kolejny kongres albo ksiądz na TikToku [ROZMOWA]

Skoro o muzyce mowa, to miałaś okazję nagrać polską wersję hymnu Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie. Jak wspominasz to doświadczenie?

– Nie miałam zielonego pojęcia, że są przesłuchania do nagrania hymnu. Zostałam na nie odgórnie wydelegowana z diecezji przez prowadzących wspomniane wcześniej warsztaty. Nie spodziewałam się, że się tam dostanę i że czeka mnie taka przygoda, zwłaszcza, że to był bardzo intensywny okres w moim życiu. W Krakowie mieliśmy spotkania przygotowujące do hymnu, w Rzeszowie uczestniczyłam w próbach do koncertu „Jednego Serca, jednego Ducha” i byłam w środku sesji na studiach. Mimo tak napiętego kalendarza czułam, że się spełniam, że mogę posługiwać i doceniałam poznawanie tak wielu utalentowanych, wrażliwych osób. Jestem również wdzięczna organizatorom nagrania hymnu, za to, że nie skupili się tylko na samym nagraniu, lecz zorganizowali nam spotkania, żebyśmy mogli się zjednoczyć. Pierwsze spotkanie odbyło się w wigilię Zesłania Ducha Świętego. Przygotowywaliśmy wówczas czuwanie, a później czuwaliśmy do czwartej rano. Nie było wtedy jeszcze żadnych ćwiczeń do hymnu, tylko zawiązaliśmy wspólnotę, której spotkania trwają do dziś.

Samo nagranie było dla mnie też niezwykłym doświadczeniem. Nie brali w nim udziału tylko profesjonaliści, lecz także amatorzy, którzy nie mieli jeszcze tak profesjonalnie do czynienia z muzyką. Ja, chociaż przecież muzyka jest obecna w moim życiu od lat, też nigdy wcześniej nie byłam w takim profesjonalnym studio, więc tym bardziej się cieszę, że miałam taką okazję. Podczas nagrywania natomiast myślałam przede wszystkim o polskim hymnie „Błogosławieni miłosierni”, który mimo upływu lat wciąż jest w sercach tak wielu osób i wciąż je wzrusza. Uświadomiłam sobie wtedy, że z hymnem na Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie każdy z nas też będzie miał osobiste przeżycia i że to wręcz niesamowite, że będę miała swój udział w tak wielkim przedsięwzięciu.

Fot. Archiwum prywatne

Wybierasz się w takim razie na Światowe Dni Młodzieży w przyszłym roku?

– Tak, już zapisałam się na wyjazd. Do Panamy nie odważyłam się jechać, bo byłam wtedy w klasie maturalnej. Byłam natomiast na Światowych Dniach młodzieży w Krakowie. Klimatu obecnego tam wręcz nie da się opisać, dlatego nawet nie będę próbować (śmiech). To przykre, że jednak tak mało Polaków wzięło udział w tym niesamowitym wydarzeniu, co być może związane jest z rozpowszechnianiem w mediach informacji o możliwych zamachach. Jak Bóg da, chciałabym ponownie uczestniczyć w Światowych Dniach Młodzieży, tym bardziej ze względu na swój udział w nagraniach hymnu. Chciałabym również zaprosić każdego – niezależnie od wieku – do wyruszenia na to niecodzienne spotkanie.

>>> Facetka od religii: warto dać młodym przestrzeń do działania w Kościele [ROZMOWA] 

Wiem, że bliskie Twojemu sercu są również pielgrzymki. Pamiętasz kiedy pierwszy raz wyruszyłaś w drogę z innymi pątnikami?

– Nie pamiętam, kiedy odbyła się moja pierwsza pielgrzymka. Z mojej miejscowości co roku pielgrzymuje się do sanktuarium w Tuchowie. Jest to pielgrzymka jednodniowa i byłam na niej wiele razy. Ale na pierwszej pieszej pielgrzymce do Częstochowy byłam w 2013 roku z mamą i z siostrą, więc to było moje pierwsze takie poważne pielgrzymkowe doświadczenie.  Od  2017 roku pielgrzymuję już co roku z rówieśnikami i ze scholą diecezjalną.

Mimo wieloletniego doświadczenia często miewasz jeszcze kryzysy i trudne momenty na pielgrzymkach?

– Jest tak często nie tylko na pielgrzymkach. Pewnie każdy z nas robi coś, co wymaga wiele wysiłku i chociaż sprawia mu to radość, to mówi, że już nigdy więcej się tego nie podejmie. Podobnie jest z pielgrzymowaniem. Ale wiem już, że jeśli raz pójdzie się na pieszą pielgrzymkę tarnowską, to już się chodzi zawsze. To jest taka przestrzeń za którą się tęskni. Nie wyobrażam sobie, że idzie pielgrzymka, a ja robię coś innego lub po prostu jestem w domu. Bywa trudno, oczywiście, że tak. Ale pielgrzymka jest tak zorganizowana, że warunki są naprawdę odpowiednie. Idzie się długo, więc nogi się muszą przełamać. Ale są przecież postoje i czas na odpoczynek, na spotkanie z drugim człowiekiem, na Eucharystię, która jest głównym punktem programu poszczególnych dni. Co ciekawe też, piesza pielgrzymka tarnowska trwa 9 dni niczym nowenna i każdy z pielgrzymów właśnie tak traktuje swój udział w niej – jak nowennę.

Fot. Archiwum prywatne

Jak w przypadku pieszej pielgrzymki tarnowskiej wyglądają kwestie organizacyjne? Śpicie głównie w prywatnych domach czy na jakichś salach?

– Mówi się, że zawsze może być lepiej. Ale w przypadku PPT organizatorzy dbają o wszystko. Pomijając już materiały rekolekcyjne, które są przygotowywane z najwyższą starannością, to nigdy nie brakuje wszelkiego zaopatrzenia. Jeśli mówimy o samych noclegach to jest to różnie, zależy od grupy i od dnia. Są pielgrzymi, którzy mają stałe noclegi w domach, a są tacy, którzy śpią na salach lub w szkołach czy remizach strażackich.. Porządkowym zdarza się nawet na pakach od samochodów. Ale wszystko jest zorganizowane tak, by każdy miał nocleg. Są nawet przenośne prysznice. To nie czasy, kiedy pielgrzymi szli tylko o chlebie i wodzie czy nie było się gdzie umyć.

Z perspektywy czasu jak oceniasz nastawienie do pielgrzymów ludzi z miejscowości przez które przechodzicie? Wielu z nich Was wita i otwiera dla Was swoje domy?

– To, co się dzieje w miejscowościach na pielgrzymkowej trasie, to jest coś pięknego i wzruszającego. Ludzie stoją na chodnikach czy przy bramkach, mają wodę i jedzenie przygotowane dla nas, machają nam. Nasza grupa przechodzi też przez miejscowość, w której proboszcz angażuje orkiestrę parafialną, która gra w momencie gdy tam przechodzimy. Takich chwil się nie zapomina. Wręcz przez cały rok tęsknię za pielgrzymką i za tymi ludźmi, bo to jest zupełnie inna przestrzeń. Nie mówię  tylko o modlitwie i spotkaniu z drugim – to towarzyszy nam w jakimś wymiarze na co dzień – ale o cudzie stworzenia. To jest to, co najbardziej kocham, zwłaszcza w czasie pielgrzymki. Tego nie doświadczamy na co dzień.. Wstaje się wcześnie rano, idzie przez pola, jest wschód słońca, przyroda, zapachy, dźwięki. Tak samo wieczorem podczas apelu – wszyscy są zmęczeni, ale możemy rozłożyć karimatę i usiąść, można się naprawdę wyciszyć i poczuć lekki powiew, wsłuchać się w odgłosy świerszczy czy spojżeć na księżyc i gwiazdy. To wszystko to dotyk Boga, to ogrom cudów. W tej pielgrzymkowej przestrzeni możemy właśnie doświadczyć ich jeszcze bliżej.

Fot. Archiwum prywatne

Na swoim Instagramie piszesz też o miłości. Nie sposób więc nie zapytać, czy Twój chłopak chodzi z Tobą na pielgrzymki?

– Byliśmy razem raz na pielgrzymce w formie sztafetowej. Niestety Patryk ma problemy z kolanem i nie zdecydował się jeszcze na pielgrzymkę dziewięciodniową, ale obiecał mi, że kiedyś razem pójdziemy. Nagrywał za to ze mną hymn, grał podczas koncertu „Jednego Serca, jednego Ducha”, był ze mną na Strefie Chwały. To zresztą kluczowy moment dla naszej relacji, bo na takim wyjeździe było zupełnie inaczej niż gdy widujemy się na co dzień. Razem angażowaliśmy się tam w wolontariat, opiekowaliśmy się dziećmi i mieliśmy różne inne zadania. Dzięki temu  miałam okazję spojrzeć na niego z zupełnie innej strony. Zobaczyłam go jako człowieka, który ma niesamowite serce i pomaga innym. Służba drugiemu była ponad przebywaniem ze sobą. Ten czas bardzo umocnił nas w relacji i zbliżył do Boga. Dziś, kiedy na przykład są organizowane koncerty czy rekolekcje w tych wspólnotach  i ja nie mogę  jechać, a on by mógł, to mimo wszystko nie chce uczestniczyć w tym beze mnie. I to nie jest tak, że odgórnie jesteśmy wierzący i że zawsze będziemy mega blisko Boga, bo już tak postanowiliśmy. Niemal codziennie w wierze odkrywamy coś nowego, umacniamy się. Ale są momenty, kiedy zadajemy sobie pytanie, czy faktycznie wierzysz w to, że ktoś za ciebie umarł itd. W takich chwilach trzeba sobie przypominać o doświadczeniach takiej Bożej bliskości. To jest kluczowe i za każdym razem odkrywam to na nowo, że Pan Bóg po prostu żyje, bo zmartwychwstał, jest w ludziach, a nie tam wysoko w innej przestrzeni, ale obok nas. Odkrycie tego zupełnie zmienia perspektywę.

>>> Onkocamino – Kuba i Wojtek pojechali rowerami do Santiago de Compostela w podziękowaniu za zdrowie

Fot. Archiwum prywatne

Kilka razy w naszej rozmowie powtórzył się już temat Strefy Chwały. Od dawna jeździsz na ten festiwal?

– Pierwszy raz na Strefie byłam w 2017 roku i już wtedy pojechałam tam jako wolontariuszka. To miejsce to niesamowita przestrzeń, nie mówiąc o tym, że na Strefie Chwały jest naprawdę dużo muzyki i modlitwy. Sama nazwałam sobie ten festiwal niedawno takim przedsionkiem nieba, bo nie dość, że mogę podczas niego pomagać ludziom i dawać im coś z siebie, to ja też wiele otrzymuję. Ta przestrzeń to modlitwa, głównie w mojej ulubionej formie (śpiewie), dlatego czuje się właśnie jak w tym przedsionku. Tam każdy cieszy się  z obecności drugiej osoby, to takie wielkie spotkanie rodzinne (śmiech). Pomimo  moich zajęć wolontariuszki mogę też korzystać z rekolekcji i brać udział w uwielbieniach. I chociaż ta wspólnota wolontariuszy co roku się zmienia, to wciąż jest to mocna, wesoła  grupa. Czasami takich chrześcijan nazywa się świrniętymi, ale mnie zarówno ten festiwal, jak i pielgrzymki z takimi ludźmi podczas wakacji ładują na cały rok – polecam z całego serca każdemu!

W takim razie jak wygląda Twoja wiara na co dzień już poza tymi wydarzeniami?

– Na co dzień studiuję w Rzeszowie. Skończyłam licencjat, teraz będę zaczynać studia magisterskie.  Jestem grzesznikiem i moja wiara bywa krucha. Nie zawsze chodzę po mieście „unosząc się nad ziemią”. Wiara w  moim życiu na co dzień polega m.in na tym, że staram się nie oddzielać codziennych czynności od modlitwy. Chciałabym, żeby wszystko, co robię było dziękczynieniem. Im bardziej jestem wdzięczna za najmniejsze rzeczy, tym dostrzegam ich coraz  więcej. To  właśnie wiara również pozwala mi zmierzać się z wieloma trudnościami czy stawiać czoła w walce z chorobą. Bolesne doświadczenia także są okazją do umacniania wiary.  Nie zawsze jest to proste, ale dziękuję również za nie. Wdzięczność przecież przemienia serce.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze