Andrii Holovine, proboszcz podkijowskiej cerkwi razem z Baerbelą Bas, przewodniczącą niemieckiego Bundestagu, fot EPA/Wadym Sarachan

Br. Maciej (Wspólnota Taizé) po wizycie w Ukrainie: będą walczyć aż do zwycięstwa

Wszyscy Ukraińcy, w każdym wieku, ciężko pracują. A gdy zadajemy pytanie o to, kiedy się spotkamy i kiedy znów będą mogli do nas przyjechać – to odpowiadają: „Po zwycięstwie” – tak brat Maciej ze Wspólnoty Taizé wspomina swoją podróż do Ukrainy. Razem z dwoma innymi braćmi (Francuzem i Niemcem) odwiedzili Lwów, ale także Czechy Słowację i Polskę – kraje, które pomagają uchodźcom.

Jak podkreślają bracia – ich „podróż solidarności” – miała być wyrazem solidarności ich ekumenicznej wspólnoty z cierpiącymi z powodu wojny. – We wszystkich tych miastach modliliśmy się i spotykaliśmy się z młodzieżą. Staramy się także wspierać uchodźców z Ukrainy, którzy znaleźli schronienie w sąsiednich krajach. Mieliśmy też okazję doświadczyć, jak duże poparcie ma Polska dla Ukrainy – mówi brat Maciej w rozmowie z Maciejem Kluczką. We Lwowie bracia odwiedzili m.in polską parafię pw. Jana Pawła II, spotkali się z wolontariuszami organizacji pomocowych oraz z metropolitą lwowskim arcybiskupem Mieczysławem Mokrzyckim.

>>> Abp Szewczuk: w tragedii wojny wspólnoty religijne zjednoczyły się bardziej niż kiedykolwiek

Abp Mokrzycki i bracia ze Wspólnoty Taizé, fot. www.rkc.lviv.ua

Maciej Kluczka (misyjne.pl): Razem z dwoma innymi braćmi ze Wspólnoty był Brat w Ukrainie. Z jakim doświadczeniem wracacie?

Brat Maciej (Wspólnota Taizé): – Nasza wspólnota, oprócz tego, że jest wspólnotą monastyczną i żyje w Taizé, znana jest z organizowanych co roku Europejskich Spotkań Młodych. Drugą co do wielkości grupą narodowościową na wszystkich spotkaniach są Ukraińcy. Nie mogli być na ostatnim spotkaniu w Turynie (ograniczonym z powodu pandemii) i z dużym prawdopodobieństwem nie będą też na tegorocznym spotkaniu w Rostocku w Niemczech. Mają ważniejsze sprawy na głowie. Więc skoro oni nie mogą przyjechać do nas, to my postanowiliśmy przyjechać do nich. Żeby spotkać się z młodymi Ukraińcami nie wystarczy pojechać na Ukrainę, trzeba jechać przez Polskę, Słowację i spotkać się z nimi tam, gdzie oni są. Więc w trójkę pojechaliśmy do Czech – do Pragi i Ołomuńca, na Słowację do Bratysławy i do Preszowa, a w końcu do Lwowa. Tam mieliśmy piękne dwie modlitwy, dwa duże spotkania. I z Lwowa, z Ukrainy, wracamy przez Polskę do Taizé.

Jakie są nastroje Ukraińców?

– Dla Ukraińców wojna trwa od 2014 roku. Mówią, że wojna dopiero teraz przyciągnęła uwagę świata. Ta wojna więc trwa u nich od dawna. Nie ma u nich czegoś takiego jak przestój czy stabilizacja sytuacji. We wszystkich małych miasteczkach, przez które przejeżdżaliśmy widzieliśmy sztaby wolontariuszy, którzy przygotowują paczki, rozpakowują dary, które później jadą prosto na front. Naprawdę wszyscy, w każdym wieku, ciężko pracują. A gdy zadajemy pytanie o to, kiedy się spotkamy i kiedy znów będą mogli do nas przyjechać – to odpowiadają: „Po zwycięstwie”. To się powtarza bardzo często.

>>> Ukraina: rosyjskie ataki zniszczyły już co najmniej 116 obiektów religijnych

fot. EPA/CYRIL ZINGARO

Zgadza się. Słychać to często, ale nie słychać w tym triumfalizmu, ale wiarę i zaufanie w to, że dobro zwycięży.

– Jest w nich wiara, duch walki o wolność, o sprawiedliwość, o pokój. Mówią jasno: „Będziemy walczyć do ostatniego tchu”. I rozumieją to jako zwycięstwo.

Czego im teraz najbardziej potrzeba?

– Jedzenia. W ostatnich dniach i tygodniach rozeszło się kilka plotek po organizacjach pozarządowych, że nie trzeba już dawać jedzenia, że potrzeba innych rzeczy: lekarstw, bandaży. Oczywiście tego też potrzeba, potrzeba fachowych lekarstw, sprzętu. Ale wszyscy, których odwiedzaliśmy mówili, że najszybciej rozchodzi im się jedzenie. Pamiętajmy, że na zachód Ukrainy, głównie do Lwowa, cały czas przyjeżdżają Ukraińcy ze wschodu.

Czyli jeśli chcemy pomóc, to najlepiej przez organizacje, które tam działają. Wpłacajmy pieniądze lub pytajmy, jakie rzeczy są w danej chwili najbardziej potrzebne.

– We Lwowie jest parafia pw. św. Jana Pawła II, w której pracuje Polak, ks. Grzegorz Draus. Można z tą parafią się skontaktować, ma swój profil facebookowy i stronę internetową. Oni tam robią niesamowite rzeczy, prężnie działają. Warto wspierać takie osoby i miejsca, bo dzięki temu pomoc trafia do tych małych mróweczek, do tych konkretnych osób, które tam, na miejscu podejmują najważniejsze decyzje. Spędziłem popołudnie z ks. Grzegorzem i wiem, ile decyzji podejmuje każdego dnia. Pożycza samochody, które jadą na front, organizuje jedzenie, sam u siebie gości 250 osób ze wschodu i to tych najbiedniejszych z biednych; osoby z niepełnosprawnościami, seniorów, dzieci z zespołem Downa, Cyganów. Robi niesamowite rzeczy.

Spójrzmy na Polskę, która przyjęła największą liczbę uchodźców. Wielu mówi, że to ekumenizm w praktyce, bo spotykamy się, poznajemy i pomagamy, bez pytania o pochodzenie i wyznanie. A jeśli pytamy, to z ciekawości, a nie podejrzliwości. Czy to zostanie z nami na dłużej? Bywały już w przeszłości takie zrywy społeczne, solidarnościowe, które miały nas zmienić na trwałe, a jak później było – to sami wiemy.

– Wierzę, jestem optymistą, że to będzie trwało. Ale oczywiście pamiętamy moment bardzo trudnej, ale jednocześnie pięknej śmierci Jana Pawła II. Wszyscy byliśmy wtedy zjednoczeni, piłkarze różnych drużyn, ludzie z różnymi poglądami politycznymi, to było coś niesamowitego, od dawna nie widzieliśmy takiej miłości w narodzie. Szybko to minęło. Dziś wszyscy jesteśmy za Ukrainą, mam nadzieję że to będzie trwało, że rzeczy, które nas łączą okażą się silniejsze. Muszę też powiedzieć, że nigdy nie czułem się tak dumny, będąc Polakiem, jak w Ukrainie. Byłem tam wspólnie z braćmi: Francuzem i Niemcem. I gdy się przedstawialiśmy, podczas spotkań z mieszkańcami, wolontariuszami, to każdy mówił, skąd pochodzi. Na słowo, że jestem Polakiem ludzie mieli łzy w oczach. Dziękowali, mówili, że to co robimy jest niesamowite.

Ta wdzięczność, to dla nas, Polaków, także nowe doświadczenie.

– Zgadza się. Obok mnie stał Niemiec i Francuz, którym się podaje rękę, a mnie się ściska i ludzie ze łzami w oczach mówią: „Dziękujemy wam”.

Wspólnota Taize, fot. Franciszek Cofta

Zapytam jeszcze o Francję i Wspólnotę Taizé. Od znajomych, którzy regularnie do Was pielgrzymują słyszałem, że czas pandemii był dla Wspólnoty niezwykle trudny. Brakowało funduszy na codziennie utrzymanie.

Sytuacja Wspólnoty nie jest tak poważna. Wspólnota braci z Taizé jest oddzielnie funkcjonującym organizmem niż stowarzyszenie, które przyjmuje młodych ludzi i wszystkich pielgrzymów. Stowarzyszenie jest właścicielem wszystkich budynków, w których śpią pielgrzymi i utrzymuje się w całości z datków od tych, którzy tam przyjeżdżają. Wspólnota działa nieco inaczej, brat Roger napisał w regule bardzo jasno, abyśmy nigdy nie przyjmowali żadnych darowizn, żebyśmy utrzymywali się z pracy własnych rąk. W czasie pandemii – by się utrzymać – zaczęliśmy produkować ciastka, herbaty. A jeśli chodzi o stowarzyszenie i miejsca pielgrzymkowe to początek pandemii był trudny, bo były rachunki do opłacenia, były podatki, a pielgrzymów nie było. Sytuacja więc na pewno była trudna, czego nie ukrywaliśmy. Ale przetrwaliśmy dzięki hojności ludzi i przyjaciół Taizé. Powoli wychodzimy z finansowych tarapatów. Z wielką radością mogę powiedzieć, że w tym roku w święta Wielkiejnocy przyjęliśmy dwa tysiące pielgrzymów. Nie jest to pięć tysięcy jak przed pandemią, ale ruch pielgrzymkowy stopniowo wraca. I są to pielgrzymi już z całego świata.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze