Czasem trzeba poruszyć jeden kamień, żeby ruszyła lawina pomocy [ROZMOWA]
Fundacja CHOPS rozpoczęła swoją działalność w 2017 roku w Kaliszu i zajmuje się pomocą potrzebującym, również tym pochodzącym z Ukrainy. „Bardzo lubię mówić naszym wolontariuszom oraz wszystkim, którzy nas wspierają, że są dla mnie wzorem do naśladowania i że patrząc na bogactwo ich działań staję się jeszcze bardziej wierzący” – podkreśla Roman Żarnecki – jeden z założycieli fundacji.
Karolina Binek (misyjne.pl): Fundacja CHOPS (Chrześcijański Ośrodek Pomocy Społecznej) pomaga Ukrainie od początku wybuchu wojny?
Roman Żarnecki: Fundacja pomagała Ukrainie już przed wybuchem wojny. Oczywiście nie w takim zakresie, jak po 24 lutego. Jesteśmy zaangażowani w pomoc już od dawna, ponieważ fundacja pomaga i przynosi nadzieję wszystkim, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji.
Jak wygląda i jak wyglądała ta pomoc na przestrzeni czasu?
–Na początku niemal całe nasze polskie społeczeństwo w tak niezwykły sposób dzieliło się tym, co posiada. My też jako fundacja stworzyliśmy punkt odbioru i przekazywania darów, które do nas docierały. Najpierw były to głównie rzeczy takie jak kołdry czy łóżka oraz produkty spożywcze. Skupialiśmy się na tym, co niezbędne, żeby uchodźcy z Ukrainy mogli tutaj funkcjonować. W międzyczasie przeorganizowaliśmy to w systematyczną pomoc – zarejestrowaliśmy wszystkie osoby, które zgłaszały się do nas, oraz staraliśmy się i wciąż staramy się aktywować ludzi mieszkających na terenie Kalisza, żeby nieustannie nieśli tę pomoc. Teraz jednak nie chodzi tylko o pomoc związaną z zaspokajaniem podstawowych potrzeb. Naszą ideą jest myśl, że najlepszym sposobem na wyjście z problemów jest pomaganiem innym. Dzięki temu można chociaż na chwilę oddalić się od swoich trosk i kłopotów. Dlatego też ucieszyliśmy się, kiedy w gronie uchodźców znalazły się osoby, które również chciały działać i pomagać. Aktywujemy więc także ich, staramy się zintegrować i działamy wspólnie. Zajmujemy się też dziećmi, prowadzimy świetlicę, w której spotykają się dzieci polskie oraz ukraińskie. Podczas tych spotkań młodzi ludzie bawią się razem. Czasami przygotowujemy wspólnie kanapki lub po prostu rozmawiamy. Bo tak naprawdę uciekający przed wojną potrzebują normalności i nie tylko pomocy materialnej, ale i tego, by być aktywnym i się czymś zająć. Potrzebują poczucia bycia potrzebnym. I my taką przestrzeń staramy się im dawać od samego początku.
>>> Nie wymagajmy od siebie zbyt wiele [FELIETON]
Zajęcia w świetlicy, o której Pan wspomina, odbywają się codziennie?
– Niestety nie stać nas czasowo ani finansowo, aby spotkać się codziennie. W sumie przychodzi do nas około 80 dzieci, gdyż właśnie dla tylu jesteśmy w stanie zorganizować opiekunów i przygotować zajęcia. Mamy raz w tygodniu spotkanie dla dwóch grup wiekowych (7-12 oraz 13-17 lat). W świetlicy prowadzimy zajęcia tematyczne i funkcjonujemy w niej jak w rodzinie. Staramy się stworzyć domowe ciepło. Nasi podopieczni mogą zjeść u nas ciepły posiłek. Poza tym bardzo szybko łapią ze sobą kontakt i granice między nimi łatwo się zacierają.
>>> Iluzjonista Ozi: Bóg wciąż na mnie czekał, chociaż wcale mi się do Niego nie spieszyło [ROZMOWA]
Takie momenty pokazują, że rzeczywiście warto działać i pomagać.
– Tak, jest to ogromna satysfakcja. Udaje nam się też pozyskać sponsorów, dzięki czemu ufundowaliśmy w tym roku wszystkim dzieciom przychodzącym do świetlicy nowe buty zimowe. Zaopatrzyliśmy je także w kurtki. Celowo w tym przypadku nie robiliśmy rozgraniczenia na dzieci ukraińskie oraz polskie, gdyż chcieliśmy pomóc wszystkim. Ale poza taką pomocą materialną bardzo cieszy mnie, że w naszej świetlicy widać dużą więź między podopiecznymi. Jestem wręcz dumny z tego, że panie prowadzące to miejsce stworzyły taką atmosferę. To dobry przykład na to, że różnorodność jest naprawdę dobra i może nas czegoś nauczyć.
Wspomina Pan o sponsorach. A czy już niemal rok po wybuchu wojny nie jest tej pomocy trochę mniej?
– Na początku, tuż po wybuchu wojny, było jej bardzo dużo. Wręcz za dużo. Wielu ludzi, widząc obraz wojny w mediach, rzuciło się w wir pomagania. Ale już wtedy można było przewidzieć, że ta pomoc w pewnym momencie się skończy, mimo że jest potrzebna nieustannie. Do Polski wciąż przybywają nowe rodziny. Na szczęście są jeszcze chętne firmy i osoby, które rozumieją tę sytuację i chcą pomagać. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że potrzeby uchodźców wojennych to nie tylko makaron i ryż. Wielu z nich to ludzie wykształceni i kreatywni, którzy do dalszego rozwoju potrzebują przyjaznego środowiska oraz dania im możliwości do działania i zarabiania tutaj pieniędzy. Z polskiej strony ważne jest więc zrozumienie, że bierzemy dział w biegu długodystansowym i że nawet gdy skończy się wojna, to wielu uchodźców zostanie u nas. Dlatego też powinniśmy nauczyć się z nimi żyć i nawzajem się szanować. Warto zdawać sobie z tego sprawę i nie oczekiwać, że za chwilę wszyscy mieszkańcy Ukrainy wyjadą i zostawią nas w świętym spokoju. A niestety niektórzy Polacy mają właśnie takie przeświadczenie.
>>> Odzyskani – fundacja i ludzie, którzy odzyskują młodych dla Boga [REPORTAŻ]
Na szczęście są też osoby wciąż chętne do pomocy, które zaangażowały się w akcję „Zapakuj swoje dobro”.
– To była fantastyczna akcja, z której jestem bardzo dumny. W grudniu 2021 roku zostałem zaproszony do jednej ze szkół na dzień wolontariatu. Pomyślałem jednak, że bez sensu jest przekazywać w szkole wiedzę poprzez mówienie. Nie chciałem być kolejną „gadającą głową”, lecz miałem zamiar przekazać uczniom coś naprawdę wartościowego. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, że w lutym wybuchnie wojna. Ale dzięki jednej z wolontariuszek dowiedziałem się, że Ukraina sama w sobie ma problem z emigrantami. Duża część społeczeństwa, które zamieszkiwało wschodnie tereny nie wyjeżdża do Polski, tylko zostaje na Ukrainie. To jest ogromna liczba ludzi, którzy przemieszczają się na przykład do Lwowa lub do Kamieńca Podolskiego. Myśląc o nich oraz o tym, że sam jestem ojcem piątki dzieci i pamiętam mikołajki, kiedy nie wszyscy byli zadowoleni z prezentów, stwierdziłem, że dobrym pomysłem będzie zrobienie w szkołach czegoś praktycznego. Każdy uczeń przygotował prezent dla konkretnego ucznia z Kamieńca Podolskiego, który wcześniej wysłał do niego list. Następnie zapakowaliśmy wszystkie 1200 paczek i przewieźliśmy je na miejsce. Co istotne, każdy z tych prezentów był bardzo osobisty. Uczniowie z Ukrainy przygotowali dla swoich rówieśników zdjęcia oraz kartki z podziękowaniami, co wywołało wśród Polaków duży entuzjazm. Mogę więc powiedzieć, że ta akcja była świetną metodą na aktywowanie młodych ludzi i na pokazanie im, co jest w życiu naprawdę ważne. Jeśli sytuacja nam pozwoli, to powtórzymy ją również i w tym roku. Może tym sposobem nie wpłyniemy na losy wojny, ale chociaż trochę na losy osób, które zmagają się z nią na co dzień. Bo możemy dać komuś uśmiech i nadzieję.
Fundacja CHOPS przygotowuje również specjalną wigilię dla osób z Ukrainy. Skąd ten pomysł?
– Pomysł powstał w trakcie realizowania wigilii dla samotnych w Kaliszu. Ukraińcy od razu stwierdzili, że bardzo chcieliby zobaczyć, jak będzie wyglądać to wydarzenie. Obawiałem się jednak jednego – nastroje w części polskiego społeczeństwa już stygną, więc taka połączona wigilia mogłaby zadziałać na niekorzyść uchodźców. Jednocześnie nie chciałem też, żeby poczuli się odrzuceni. Dlatego zdecydowałem, że w „naszej wigilii” Ukraińcy będą stanowili nie więcej niż 20% uczestników. Miałem jednocześnie na uwadze fakt, że w tej chwili mamy w fundacji zarejestrowanych 800 rodzin uchodźców, które obchodzą przecież święta w innym terminie i na pewno mają swoje zwyczaje. Dlaczego też pomyślałem, że chcieliby się pewnie poczuć jak u siebie w domu i zrobić coś po swojemu. W związku z tym będą mieli swoją wigilię. Od samego początku widać ich duże zaangażowanie w to wydarzenie i jestem przekonany, że ta inicjatywa będzie miała bardzo pozytywny rezultat.
Co Pan czuje, gdy patrzy już z perspektywy czasu na to, jak wielu osobom udało się pomóc Fundacji?
– Zawsze wierzyłem w ogromną siłę społeczeństwa. Miałem jednak żal do siebie za to, że ciągle sam robię za mało w kierunku pomocy innym. Aż w końcu wziąłem się do roboty, bo wierzyć w innych to jedno, a podjąć jakieś działania to drugie. Zachęciła mnie do tego grupa przyjaciół, z którą w 2017 roku postanowiliśmy zarejestrować fundację i zacząć działać na poważnie. Dziś więc jeszcze bardziej wierzę w siłę polskiego społeczeństwa. Mówimy przecież o sobie, że jesteśmy krajem chrześcijańskim, mamy wręcz wyssaną z mlekiem matki chęć pomagania bliźniemu. To jest nasza ogromna siła, tylko trzeba poruszyć pierwszy kamień, żeby ruszyła się cała lawina. Ważne jest, by być w tym wszystkim wiarygodnym i transparentnym, bo inaczej nie uda się zbudować zaufania innych. To oczywiście dość długi proces, ale powoli nam się udaje. Poza tym doceniamy każdą godzinę i każdą minutę, którą nasi wolontariusze poświęcają drugiemu człowiekowi. Bardzo lubię mówić im oraz wszystkim, którzy nas wspierają, że są dla mnie wzorem do naśladowania i że patrząc na bogactwo ich działań staję się jeszcze bardziej wierzący. Czasami zdarza się, że ktoś wspomina, że jest wierzący, ale niepraktykujący. Odpowiadam mu wtedy, że to jest nieprawda, bo praktyką jest właśnie ta pomoc – chociażby przewiezienie szafki czy wrzucenie pieniędzy do puszki. Ta miłość do bliźniego jest najbardziej praktyczna. Czujemy się w takich momentach tak, jakby pod nasze skrzydła wiał wiatr. I jestem dumny, że mogę w tym wszystkim uczestniczyć.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |