Fot. Freepik/Kumpol Pijadee

Czy istnieją dowody na istnienie Boga? [ROZMOWA]

Które dowody na istnienie Boga są najbardziej znane? Czy w ogóle możemy mówić w tym przypadku o jakichkolwiek dowodach? I dlaczego nieustannie ich poszukujemy? O tym Karolinie Binek opowiedział Paweł Beyga – doktor nauk teologicznych w zakresie teologii systematycznej, członek Towarzystwa Teologów Dogmatyków.

To prawda, że nie udało się uzyskać dowodów na nieistnienie Boga?

– Oczywiście, że się nie udało i z ręką na sercu mogę pani redaktor obiecać, że się to nie uda. A nie uda się dlatego, że jako ludzie nie jesteśmy w stanie takich dowodów podać – Bóg wymyka się naszym sądom i eksperymentom. Jednocześnie mogę równie szczerze Pani odpowiedzieć, że także osobom wierzącym nie uda się podać takich dowodów. Dokładnie z tego samego powodu. Gdy rozmawiamy o dowodach na istnienie lub nieistnienie Boga, to warto przyjrzeć się samemu słowu „dowód”. Zakłada ono rozwiązanie definitywne jakiegoś sporu. W teologii, czyli w krytycznej refleksji nad Bożym Objawieniem, zbyt wielką wagę przykładano do tzw. dowodów na istnienie Boga. Zauważył to już przed laty Joseph Ratzinger dodając, że te rzekome „dowody” były nie zawsze pod względem myślowym przeprowadzane prawidłowo. Wreszcie, owe dowody na istnienie Boga wypadały blado na tle myślenia przyrodoznawczego, które już inaczej spoglądało na naukowe dowody. Dowodami było to, co można wyprodukować w laboratorium.

Proszę pozwolić, że dodam jeszcze być może zabawną anegdotę, a z pewnością dla części czytelników naszej rozmowy nieznaną. Otóż Jurij Gagarin, który powrócił ze swojej wyprawy kosmicznej, stwierdził z triumfem, że w kosmosie nigdzie nie widział Boga. Niezależnie od poglądów należy uznać, że to słaby argument za nieistnieniem Boga. I bez tego człowieka wiedziano, że Bóg nie mieszka na planetach lub na Księżycu. Jeśli chcemy mieć obraz Boga, który jest starcem z długą brodą i trzyma w ręku kulę ziemską to nic nie stoi na przeszkodzie. Nie jest to jednak obraz Boga chrześcijańskiego.

Jak Pan myśli, dlaczego ludzie decydują się być ateistami? Może to mieć związek właśnie z myśleniem przyrodoznawczym?

– W ogóle na religijność, na wiarę lub jej brak ma wpływ szereg okoliczności, takich jak wychowanie, wpływ środowiska, doświadczenia życiowe. Z jednej strony to, co wobec człowieka zewnętrzne. Z drugiej strony dużo o psychologicznej, a nawet medycznej stronie wiary, może nam powiedzieć neuronauka. Niektórzy posługują się nawet w tym kontekście sformułowaniem neuroteologia. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to dziwnie, ale człowiek jest – by powiedzieć za Tomaszem z Akwinu – compositum duszy i ciała. I to ostatnie ze wszystkimi konsekwencjami ma także swój udział w wierze lub niewierze. Nie chcę tu ateizmu w jakiś sposób usprawiedliwiać lub psychologizować, ale to fakt, że jednym biologia pomaga w wierze a drugim przeszkadza.

Osoby deklarujące się jako niewierzące niekoniecznie muszą być od razu ateistami. Ateizm – w klasycznym ujęciu – oznacza zanegowanie istnienia Boga ze wszystkim tego konsekwencjami. Dla przykładu pozytywista August Conte wieszczył, że przyjdzie taki moment, gdy dziedzina, którą zajmują się księża, czyli Bóg i teologia nie będą nikomu potrzebne. W rezultacie Bóg chrześcijan podzieli los eksponatów w muzeum religii starożytnych, takich jak mityczny Zeus lub inne dawne bóstwa. Co ciekawe, francuski dwudziestowieczny teolog Henri de Lubac w książce Dramat humanizmu ateistycznego wspominał o projekcie Augusta Comte’a, czyli religii bez Boga. Człowiek bowiem, według pozytywisty, może istnieć bez Boga, ale nie może istnieć bez jakiejś formy religii.

Rodzi się pytanie, czy dzisiejsi ateiści to rzeczywiście ateiści? A może to bardziej ludzie poszukujący? Może osoby, które z różnych powodów miały niewłaściwy obraz Pana Boga? Prosty przykład: nazywamy Boga Ojcem. Z jednej strony rodzaj męski w odniesieniu do Boga ma znaczenie po prostu kulturowe. Z drugiej jednak Pismo Święte chce nam coś powiedzieć prezentując Boga jako Ojca. Dzisiejsza psychologia mówi, że „jesteśmy naszymi rodzicami”, a to znaczy, że wiele naszych cech, ocen i zachowań zawdzięczamy rodzicom. Za jedne będziemy ich błogosławić, a za inne przeklinać. To prawda. Ale podstawowy jakiś punkt odniesienia człowieka to dom rodzinny. Dla jednych dom naturalnych rodziców, dla innych po prostu osób opiekujących się nimi. Bóg ma w jakiś sposób twarz tych, którym ufaliśmy, którym los zawierzył nasze życie. Jeśli ktoś miał ojca, który rzeczywiście był ojcem, to obraz Boga jako ojca będzie pozytywny. Jeśli jednak ojca zabrakło lub był to ojciec patologiczny to wtedy słowo „ojciec” w odniesieniu do Boga będzie puste, bo jak wyobrazić sobie Boga Ojca, jeśli ojca rodzonego nie było lub chciałoby się o nim zapomnieć? Nota bene, ten sam mechanizm zadziała w przypadku macierzyństwa Maryi. Jeśli ktoś musiał być kiedyś „matką” dla swojej matki to trudno będzie takiej osobie zaakceptować zwracanie się po matczyną pomoc do Maryi.

Wydaje mi się zatem, że dzisiejsza niewiara, poszukiwanie Boga lub duchowości wypływają raczej z argumentów poza racjonalnych. Ludzie odchodzą od Boga, od wiary nie dlatego, że ktoś ich racjonalnie do tego nie przekonał, ale dlatego, że na życiowej drodze albo w ogóle Boga nie spotkali albo ktoś im tego Boga wystarczająco obrzydził. 

Fot. cathopic/Geraldin Arias Cárdenas

>>> Apostolskość Kościoła opiera się na świadectwie tych, którzy widzieli Pana Jezusa [ROZMOWA]

Wspomniał Pan już o kilku sposobach na poszukiwanie dowodów na istnienie Boga. Które z nich zostały najbardziej rozpowszechnione w teologii?

– Chyba spokojnie można odpowiedzieć, że Akwinata jest na szczycie. Tomasz z Akwinu oprócz genialności swojej myśli, miał również teologiczne wpadki. Na przykład nie przyjmował niepokalanego poczęcia Maryi w takiej formie, w jakiej znamy to dzisiaj, czyli że Najświętsza Maryja Panna od pierwszych chwil swojego istnienia była pozbawiona zmazy grzechu pierworodnego. Tomaszowi się to w głowie nie mieściło. Owszem, przyjmował jej uświęcenie przez Boga, ale poczęta Ona została – według Tomaszowej teologii – w grzechu pierworodnym. Potem Kościół orzekł, że Tomasz się mylił, ale jednak pozostał wielkim teologiem i Doctor Veritatis – nauczycielem Prawdy.

Tomasz podał pięć dróg wskazujących na istnienie Boga. Mówienie o „dowodach” jest tu błędne. To raczej proces poszlakowy niż twardy dowód. Upraszczając nieco Tomasz mówił, że możemy rozumowo dojść do przekonania o istnieniu Boga obserwując otaczający nas świat. Mamy następujące drogi: z ruchu, z przyczynowości, z przygodności bytów, ze stopni doskonałości i z celowości. Innymi słowy, te drogi Tomasza z Akwinu to nie dowody, ale rozumowanie, argumentowanie „po nitce do kłębka”. Weźmy tylko jedną z tych dróg: jeśli każda rzecz ma swoją przyczynę – nikt i nic nie powołuje się do istnienia samo, to musi istnieć jedna przyczyna ostateczna, którą nazywamy Bogiem. Pamiętajmy, że czas życia Tomasza to XIII wiek, a więc złoty wiek scholastyki, okres dojrzałego średniowiecza. Dzisiejsze myślenie ludzi znacznie różni się od tamtego. Dla jednych argumentacja Doktora Anielskiego będzie wystarczająca, a dla innych nie. Chociaż podczas Soboru Trydenckiego obok Biblii leżała Summa teologiczna Tomasza, to jednak z tych dwóch dzieł tylko jedna z nich cieszy się Boskim autorytetem. Pomimo tego, warto jednak do Tomaszowej myśli wracać.

Po co nam dowody na istnienie Boga? Od jak dawna ludzie ich szukają?

– Bo jako ludzie chcemy wiedzieć. I tyle. Nie ma w tym nic złego. Jest taka opowieść przytoczona przez Martina Bubera, która mówi o pewnym człowieku chcącym zobaczyć słynnego rabina berdyczowskiego i obalić jego argumenty za istnieniem Boga. Kiedy wszedł do jego pokoju zobaczył rabina, który z książką w dłoni chodził od jednego końca pokoju do drugiego z wyraźnym podnieceniem. W końcu rabin przystanął, spojrzał na przybyłego i zapytał: „a może jednak to prawda?”. Kluczem w tej opowieści jest słowo „może”. Ono nie daje pewności, ale wsadza przysłowiową stopę w drzwi.

Można powiedzieć, że pytanie o Boga, o inną stronę rzeczywistości jest stare jak świat. Z chrześcijańskiej perspektywy już w Nowym Testamencie znajdujemy słowa zachęty do angażowania rozumu w sprawy wiary. Piotr Apostoł pisał: „bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest”. Możemy powiedzieć, że jesteśmy jako chrześcijanie w całkiem komfortowej sytuacji, ponieważ mamy za sobą już dwadzieścia wieków stawiania pytań o Boga i poszukiwania na nie odpowiedzi. Każdy okres miał jednak swoją specyfikę. W pierwszych wiekach toczono spór o Trójcę Świętą i o to, kim był w zasadzie Jezus z Nazaretu: Bogiem? Człowiekiem? Bogiem i człowiekiem? Spierano się także jakim językiem to wytłumaczyć, czy potrzebna jest do tego terminologia zaczerpnięta z greckiej filozofii? Potem w okresie scholastycznym teologia zachodnia chciała wszystko opisać, wymierzyć, zbadać. Po XVI wieku teologia katolicka miała wymiar w dużej mierze polemiczny – podejmowano tematy podrzucane przez protestantów. Po II wojnie światowej wielu pytało, czy możliwa jest wiara w Boga po Auschwitz. Dzisiaj wielu pyta w ogóle o sens wiary, a przede wszystkich punktem zapalnym jest nauczanie moralne. Każdy wiek zatem w jakiś sposób zadaje pytanie o Boga.

fot. PAP/Jacek Bednarczyk

W takim razie w jaki sposób możemy poznać Boga biorąc pod uwagę Jego działania?

– W Biblii odnajdujemy Boże słowa i działania. Do działań należą cuda i tzw. teofanie, czyli objawienia się Boga. To wszystkie te sytuacje, gdy biblijnie rzecz ujmując możemy powiedzieć, że Bóg wyszedł ku człowiekowi. To istotne dopowiedzenie, ponieważ chrześcijaństwo jest religią Objawienia i spotkania. Człowiek nie musi – według  chrześcijaństwa – poszukiwać Boga po omacku, ale to Bóg sam szuka człowieka. Przypomina mi się napis z kartki Pascala, którą filozof kazał zaszyć w podszewce surduta: „Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, a nie bóg filozofów”. Co to oznacza dla współczesnego człowieka? Tyle i aż tyle, że można starać się racjonalnie Boga opisać – On sam nazywany jest w prologu ewangelii Jana Logosem, czyli rozumem, sensem, myślą. Jednak wiara lub nie wiara nie rozstrzygają się na poziomie jedynie racjonalnym. Spotkanie z Panem nie jest jednak nieracjonalne, ale ponad racjonalne. To znaczy, że wymyka się naszym konstruktom myślowym. Ktoś powie w takim razie, co robią teologowie? Badają oni fenomen religijności, duchowości, treść chrześcijańskiego Objawienia, jednak w wierze ostatnie słowo ma Bóg, a nie ludzkie rozumowe wysiłki. Innymi słowy, więcej dla czyjejś wiary może dać stwierdzenie, że Bóg jest Miłością i doświadczenie jej niż lektura tomów traktatów teologicznych.

Nawiązał Pan do cudów. One rzeczywiście mogą być dowodem na istnienie Boga?

– I tak i nie. Jeśli cuda miałyby decydować o wierze, to uciekałbym z daleka od takiej wiary. Co bowiem zrobić w sytuacji, gdy cudów nie będzie? Chyba trzeba podchodzić dosyć ostrożnie do wiary, która zawieszona jest na cudowności. Chrystus owszem czynił cuda, ale większość czasu spędzanego z apostołami to codzienność, zakurzone nogi i tragiczny wielkopiątkowy finał. Mało było cudowności w przybitych do krzyża dłoniach. Poeta Herbert powie nam po latach o Bogu, chowając się za Pan Cogito, żenie powinien posyłać Syna, że zbyt wielu ludzi widziało jego zwykła skórę, przebite dłonie. Zbyt wielu widziało Jego strach. Bóg jednak nie chciał być kuglarzem, magikiem, cudotwórcą. Chciał, żeby o naszej wierze decydowało co innego.

Może być też takie podejście, które „zapychają” Bogiem to, co dla człowieka niezrozumiałe. Jeśli czegoś nie umiemy wyjaśnić, to na pewno jest to Boże działanie. To jednak nie Boże, a zdecydowanie naiwne myślenie. Mówiło się nawet w teologii i w filozofii o „God of the gaps” – „Bogu zapchajdziurze”.

Cuda mogą być jakimś argumentem za wiarą, czymś pomocniczym, ale nie mogą być decydującym argumentem. Na marginesie, wśród teologów toczy się dzisiaj dyskusja nad tym, czym w ogóle jest cud. Czy jest to klasyczne zawieszenie praw natury i zrobienie miejsca dla Boga? Czy może cudem może być poruszanie się Boga w ramach natury? Czy cudem nie może być wpisanie w prawa natury ewolucji lub skomplikowanie ludzkiego ciała i świata? Oczywiście, że też może być. Językiem Boga nie muszą być jedynie cuda. Co więcej, język Boga to delikatność i subtelność.

>>> To Jezus jest treścią doktryny Kościoła [ROZMOWA]

Czy samo pragnienie poznania Boga może być uznawane za dowód na jego istnienie?

– Istnieje w socjologii, psychologii, filozofii i teologii określenie człowieka, jako homo religiosus, czyli istoty religijnej. Bardzo podoba mi się określanie „istota z metafizycznym wychyleniem”. Pragnienie poznania Boga może przybrać formę poszukiwania duchowości. Współczesne badania pokazują, że człowiek ma potrzeby duchowe, które jednak nie przekładają się zero-jedynkowo na tradycyjną przynależność konfesyjną lub religijną. To o wiele bardziej skomplikowane. Jednak jeśli chcemy racjonalnie, kompletnie i rzeczowo opisać nasz świat, to musimy wziąć pod uwagę element religijny. Człowiek z natury swojej jest otwarty na więcej niż udowadniają nam nauki szczegółowe metodami empirycznymi. Wielu wiesza przysłowiowe „psy” na epoce oświecenia. Owszem, ta epoka zabroniła ludzkiemu rozumowi stawiania pewnych pytań: o Boga, życie po śmierci i zbawienie. Jednak pokazała także, że ludzki rozum nie da zamknąć się w ramy jedynie empirycznego doświadczenia. Upraszczając, w naszym życiu jest cała masa spraw, kwestii i problemów, których nie rozwiążemy w laboratorium. Co zrobić z poezją, sztuką, historią świata, ludzką myślą? To wszystko pokazuje jakieś pragnienie Boga i poznania Go. Jako wierzący odpowiem, że jest to dla mnie rzeczywistość naprowadzająca na Boga. Czy dowód? Nie, to zbyt mało. Niektórzy chcą widzieć jakąś amnezję człowieka po grzechu rajskim. Człowiek zapomniał jak było, ale ma w sobie jakąś tęsknotę za rajem, za Bogiem. W tym znaczeniu pragnienie poznania Boga jest jakąś przesłąnką za tym, że On jest. Deus absconditus – Bóg ukryty. 

***

Fot. Archiwum prywatne Pawła Beygi

Dr Paweł Beyga – doktor nauk teologicznych w zakresie teologii systematycznej, członek Towarzystwa Teologów Dogmatyków. Pracę doktorską poświęcił tradycji angielskańskiej w mszale dla ordynariatów personalnych byłych anglikanów. Na co dzień nauczyciel, mieszka we Wrocławiu.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze