Fot. PAP/Marcin Bielecki

Czy emocje mogą być grzechem? [ROZMOWA]

Ks. Adrian Kurczewski jest terapeutą TSRu (Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach) i studiuje psychologię. W rozmowie z Karoliną Binek opowiedział o tym, czy emocje możemy podzielić na dobre i złe, czy powinniśmy się z nich spowiadać i wyjaśnił, czym jest prawdziwy żal za grzechy.  

Karolina Binek (misyjne.pl): Możemy podzielić emocje na dobre i złe?

Ks. Adrian Kurczewski: W psychologii nie dzieli się emocji. W takim podziale bardziej chodzi o nasze odczucia. Są odczucia przyjemne i nieprzyjemne. I w tych kategoriach często nazywamy je dobrymi lub złymi, bo nie chcielibyśmy ich przeżywać lub też wręcz przeciwnie – bardzo lubimy, kiedy się pojawiają.  

W takim razie, jeśli pojawiają się w nas emocje, których nie chcemy, czy powinniśmy się z nich spowiadać?

– Spowiedź dotyczy tego, na co mamy wpływ. A więc przede wszystkim dotyczy naszych decyzji. Emocje są stanem, który przychodzi nagle, są reakcją na jakiś bodziec, którym może być kłótnia, usłyszenie ulubionej muzyki albo przypomnienie sobie jakiegoś żartu czy sytuacji, który spowoduje wybuch radości. Emocje same w sobie nie pociągają więc odpowiedzialności moralnej. Chociaż w grzechach głównych wymienia się zazdrość i gniew. Ale sama zazdrość czy gniew nie muszą być złe. Bo na przykład zazdrość, która polega na tym, że zazdroszczę komuś, że coś potrafi, na przykład gra pięknie na skrzypcach, nie oznacza, że ja teraz muszę mu te skrzypce zniszczyć albo wypominać mu jakieś błędy. Może być to rzecz pozytywna, bo dzięki temu sam zmobilizuję się do rozwijania swojej pasji. Gniew sam w sobie również nie jest grzechem. Jezus też odczuwał gniew, on też miał emocje, które nie do końca były przyjemne. Ale nie był to grzech. Grzech jest wtedy, kiedy z gniewu zrobimy komuś krzywdę, kiedy ta emocja doprowadzi nas do złych czynów.

A jeśli czuję do kogoś nienawiść i ją w sobie pielęgnuję, to czy powinnam się z tego wyspowiadać?

– Musimy rozdzielić, co jest stricte emocją, a co jest uczuciem. Bo emocje są krótkotrwałe, przychodzą nagle i nagle mijają. Uczucie to z kolei decyzja, że chcę wobec kogoś pielęgnować konkretne emocje. I tak na przykład przebaczenie polega na decyzji, że ja nie chcę komuś szkodzić, mścić się. I zarówno ono, jak i uczucie nienawiści, to już moja decyzja, która podlega ocenie moralnej. Jeśli natomiast ktoś mnie skrzywdził i poczuję wobec niego złość – to nie jest grzech. To jest reakcja, na którą nie mam wpływu. Ale jeśli coś w sobie pielęgnuję, podtrzymuję, rozwijam – to już jest decyzja woli, którą należy rozpatrywać w kategoriach grzechu i spowiedzi.

Czasami mamy myśli typu „ja nie powinnam tego czuć, nie powinnam mieć takich emocji”. Czy one rzeczywiście mają sens?

– Nie. Bo to, że czuję, znaczy, że żyję, czyli że odbieram świat zewnętrzny i informacje, które mam w sobie. To jest dobra oznaka, że dochodzą do nas informacje z wewnątrz o nas samych, bo one mówią o naszych potrzebach. Jeśli czuję samotność, to znaczy, że mam potrzebę spotkania się z kimś. Ta emocja jest potrzebna, żeby uczynić dla siebie coś dobrego.

Jak ważne jest to, żeby wyrażać emocje i nie tłumić ich w sobie?

– Jestem terapeutą TSRu i studiuję psychologię, więc od strony terapeutycznej mogę powiedzieć, że emocje zawsze muszą podlegać pewnej ocenie rozumu. Czasami mówimy, że ktoś „kierował się emocjami” i zrobił coś nieprzemyślanego. Bo jeśli damy się ponieść emocjom, to możemy komuś zaszkodzić. Albo jeśli podejmiemy w emocjach nieprzemyślaną decyzję, to może nam się wydawać, że nie będzie z niej żadnych konsekwencji, a jednak okazuje się, że konsekwencje są. I tak naprawdę to, co czujemy, to jest jedno. A to, co wyrażamy, to jest drugie. Bo to, co czujemy, to jest coś, co odbywa się w środku, to jest informacja w naszej głowie. A to, w jaki sposób ją wyrażamy, to jest nasz sposób komunikowania się ze światem. I jeśli on jest niedojrzały, wtedy będziemy wyrażać emocje w sposób skryty, będziemy je dusić w sobie. Albo te emocje będą doprowadzać do tego, że dojdę do wniosku, że jeśli je mam, to mogę sobie pozwalać na wiele. A dojrzałość na poziomie człowieczeństwa polega na tym, że uczę się wyrażać emocje w sposób zdrowy, akceptowalny – nie będę szkodzić sobie i nie będę przyzwalać na to, żeby szkodzić innym. Czasami nawet wyrażanie miłości może być nieodpowiednie. Bo jeśli ja coś do kogoś czuję, a on do mnie nie i nagle rzucę mu się na szyję, to nie jest to w porządku. Bo nie zrozumiałem, że próbuję wyrazić emocje, których drugi człowiek nie odczuwa.

>>> Kawiarnia Niebo w Mieście – tutaj obsługa modli się za gości [REPORTAŻ]

Co zrobić, jeśli w pracy zdenerwował mnie szef, zepsuł mi się samochód, wchodzę do domu, a tam siedzi mój mąż. I nagle zaczynam na niego krzyczeć, że jest leniwy i wymieniać, czego nie zrobił. Czy powinnam się z tego wyspowiadać?

– Widać tutaj nieuświadomioną potrzebę. Bo jest coś takiego jak mechanizm przeniesienia. Czyli emocje, które odczuwam wobec szefa lub tego, że zepsuł mi się samochód, zostały w tym przypadku przeniesione na męża. I to już pokazuje nam, że atakujemy kogoś, kto nie jest winny. Oczywiście, że mógł czegoś nie dopełnić, nie posprzątać i leżeć na kanapie, a my wracamy z pracy zmęczeni, jeszcze dobici tym, co się wydarzyło. I to może być czasami wyzwalacz, ale jednocześnie w takiej sytuacji mąż może oberwać za to, że robi coś, co nie jest złe. Czasami ludzie mają taką osobowość, że są energiczni lub są pracoholikami i kiedy zobaczą kogoś, kto „nic nie robi”, to bardzo ich to denerwuje. Bo to, czego sami nie potrafią, widzą u innych i tak naprawdę są źli na to, że to nie oni teraz odpoczywają. Oczywiście jest to niestosowne. Ale w jaki sposób podejść do sytuacji, w której następuje przeniesienie? Tutaj ważna jest osobista praca każdego człowieka nad sobą. I o tym się często nie mówi. Mówimy „wyrażaj siebie, daj upust emocjom”, ale pomijamy to, że człowiek powinien się nauczyć, w jaki sposób to się robi właściwie. Bo nie każdy sposób okazywania miłości, złości czy zachwytu i wielu innych emocji jest właściwy lub stosowny wobec danego człowieka albo sytuacji. To trzeba sobie wypracować. I pewnie będzie to zadanie na całe życie. Bo wiadomo, że jeśli emocje pojawiają się w nas nagle i są silne, to zapomina się wtedy o wielu rzeczach. Ale jeśli będzie się nad tym pracowało, to na pewno wejdzie to w nawyk, tak jak każda umiejętność. Bo im częściej ją pielęgnujemy w sobie, tym łatwiej ją zastosować do konkretnego momentu.

Jeśli ktoś spowiada się z emocji, to czy dobry spowiednik powinien zwrócić uwagę na to, że tak nie powinno być, że nie trzeba się z nich spowiadać?

– Na pewno powinien wytłumaczyć, że tak nie powinno być. Oczywiście, że księdzu może brakować zasobów ze strony psychologii. Bo to nie jest najistotniejsze. Ale powinien zobaczyć, że emocje są wynikiem czegoś, co jest niezależne od nas i emocje same w sobie też są niezależne. Tego też jako kleryk i diakon byłem uczony w seminarium podczas wykładów z duchowości i praxis confesionis, czyli nauki spowiadania. Ale czasami ksiądz może podczas spowiedzi dokładnie nie zrozumieć, o co chodzi. Albo też dana osoba, nazywając pewne emocje, nie mówi, co one spowodowały. Warto wtedy, żeby spowiednik dopytał, dlaczego się z tego spowiadam. Dobrze zadać też sobie samemu pytanie przed spowiedzią, dlaczego na przykład czuję radość, gdy ktoś się przewróci. Ale nie zmienia to faktu, że zadaniem spowiednika jest wytłumaczenie i pokazanie, na czym polega właściwa materia spowiedź.

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Na terapii uczyłam się, żeby pamiętać, że jeśli na przykład ktoś przychodzi z pracy i nagle krzyczy na drugą osobę – to że to nie są moje emocje. Ale jednocześnie jest tu trochę cienka granica. Bo ja przecież mogę mieć w sobie empatię i w innej, już poważniejszej sprawie, mieć trudność z zastosowaniem tej rady. Jak między tym wszystkim znaleźć balans?

– Na pewno trzeba najpierw ocenić, czy ja mam siły do dźwignięcia tego, z czym ten człowiek przychodzi. Bo jeśli przychodzi z bardzo trudnymi emocjami, na przykład z poczuciem straty kogoś bliskiego, to intensywność tych przeżyć sprawia, że one często przerastają w danym momencie owego człowieka. My także możemy tego co on przeżywa nie udźwignąć, nie wiedzieć co powiedzieć i jak się zachować. A w jaki sposób możemy ocenić, czy jesteśmy gotowi przyjść drugiemu człowiekowi z pomocą? Trzeba zobaczyć, czy mój stan psychiczny, emocjonalny, fizyczny jest dzisiaj adekwatny do sprostania danemu zadaniu. To jest trudne do oceny, bo człowiek, który jest empatyczny, który jest osobą wysokowrażliwą (WWO) i łatwo wchodzi w emocje drugiego, będzie bardziej je przeżywał. Często nie będziemy w stanie zmienić czyichś emocji, nastroju czy też uczuć, które w danym momencie ktoś przeżywa. Ale będziemy w stanie pomóc mu np. się wygadać, a więc choć o „kilka procent” zmniejszyć intensywność przeżywanych przez niego uczuć. To już sprawia, że poczuje się ulgę. Czasami możemy obwiniać się, że ktoś np. nie przestał płakać czy złościć się. Trzeba zgodzić się z tym, że wymaga to czasu. Są sytuacje, w których niewiele trzeba mówić lub wręcz milczeć, bo nie ma sensu bawić się w puste pocieszanie typu „pamiętaj, że będzie lepiej” albo „Pan Bóg tak chciał”. Ks. Krzysztof Grzywocz mówił, że czasami nie warto doszukiwać się sensu tam, gdzie jakiejś sensowności nie ma. Tak jest na przykład w przypadku osób, które giną na wojnie, a które nie chciały walczyć, lecz przeżyć swoje życie jak najlepiej. W takiej sytuacji nie silmy się na doszukiwanie się jakiegoś sensu. I mówienie, że Bóg tak chciał jest wręcz niestosowne. Bo to nie jest zamierzenie Pana Boga. To jest konsekwencja złego postępowania człowieka. I w związku z tym są takie pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi. W pracy terapeutycznej także trzeba dojść do momentu, w którym się odpuści i przestanie się zadawać pytanie „dlaczego?”. To, że decyzją woli skończy męczyć się z tym pytaniem, może sprawić, że zamiast stać w miejscu – pójdzie się dalej i z czasem przepracuję się trudne wydarzenia ze swego życia.

>>> Ks. Krzysztof Freitag SAC: nie wyobrażam sobie kapłaństwa bez świeckich [ROZMOWA]

Jeśli ktoś z naszych bliskich jest ciężko chory i bardzo to przeżywamy, a jednocześnie wiemy, że sami nie możemy nic zrobić, że wszystko jest teraz w rękach lekarzy, to jak nauczyć się puszczać to wolno i zaufać w takiej sytuacji Bogu?

– Wiemy, że są pytania, na które nie ma łatwej, a tym bardziej zadowalającej nas odpowiedzi. Człowiek staje przed niechcianym faktem, że nie na wszystko mamy wpływ, a kiedy chodzi tu o życie ludzkie to nie jest w stanie często tego faktu znieść. Im człowiek był bliżej z kimś tym zrozumiałe jest, że trudniej mu się z nim rozstać. Ten ból, który się w takiej sytuacji przeżywa, często powoduje, że człowiek odcina od siebie najboleśniejsze myśli. Jako kapelan szpitala często obserwowałem, że rodzina nie chciała w ogóle myśleć o tym, że ich bliski może umrzeć.. O ile sam chory był w stanie o tym rozmawiać, a nawet chciał przygotować się na moment śmierci, to jego najbliżsi nie brali pod uwagę takiej opcji. Bywali nawet źli i wściekli, że chory podejmuje ten temat, a na mnie, że rozmawiałem z nim o tym. Godzenie się z tym, że nie mamy wpływu nas coś to proces. Zaakceptowanie tego wymaga czasu. Tutaj kwestia zaufania Panu Bogu jest bardzo ważna dla ludzi wierzących. Wierzymy słowom Jezusa, którym powiedział, że po śmierci jest lepiej, że kiedyś się jeszcze spotkamy i nacieszymy sobą. Śmierć jest wpisana w nasze życie tu na ziemi, ale dla życia wiecznego jest tylko etapem – niestety dla najbliższych często bardzo bolesnym. Zatracamy perspektywę wieczności, a w przecież jesteśmy stworzeni do wieczności. Tam zmierza nasze ziemskie życie.

Wobec choroby drugiego człowieka lub własnej, ale i wobec pewnych trudnych sytuacji pojawia się w nas czasami złość na Boga. A później zdarza się, że mamy wyrzuty sumienia, „bo przecież na Boga nie powinniśmy się złościć”. A jaka jest prawda? Czy to źle, jeśli czasami zwyczajnie czujemy na Niego gniew?

– Tu mi się zawsze przypomina Księga Jonasza – kiedy Jonasz cały czas był zły na Boga. Najpierw dlatego, że musi iść od Niniwy, a później dlatego, że Pan Bóg ocalił jej mieszkańców. Później Bóg zadał mu piękne pytanie o to, czy jego gniew jest słuszny. I czasami człowiek też musi siebie o to zapytać – czy to jest właściwe, że ja się będę gniewać, bo się stało coś innego niż chciałem. Jednocześnie też w tym wszystkim cały czas trzeba sobie przypominać, że emocje są od nas niezależne. Dlatego warto stanąć w prawdzie i przyznać, że tak, poczułem złość na Pana Boga. A czy On to zniesie? Widzimy w Biblii, że znosi to wielokrotnie. Jonasz nie został przez niego potępiony za to, co czuł. Czasami wręcz właśnie ta komunikacja, to powiedzenie Bogu, że nie podoba nam się to, co się stało, pozwoli nam zobaczyć, że to, co przeżywamy, co mamy w sobie, może nas do Niego zbliżyć i sprawić, że zaczniemy z Nim rozmawiać szczerze. Czasami siłujemy się na to, żeby od razu na wszystko, co nas spotyka, odpowiedzieć właściwie i pokornie. A z reguły będzie to proces. I Pan Bóg wie, że człowiek potrzebuje czasu, żeby się z czymś pogodzić, On wie, że to normalne, że odczuwamy gniew ze względu na coś, co wydarzyło się w naszym życiu. Bo Bóg był do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu. Jezus też przechodził te procesy. Sama modlitwa w ogrójcu też była pewnym procesem walki ze sobą, walki z tym, co ludzkie, czego człowiek się boi, czego się obawia.

fot. pixabay/covenantmedia

Bywa tak, że w złości i w gniewie powiemy komuś coś przykrego albo coś komuś zniszczymy. I że to nie zdarzy się jednokrotnie, a wręcz przeciwnie – dość często. I wszystko to argumentujemy tym, że szybko się irytujemy i łatwo złościmy, zamiast pójść na terapię i zacząć nad sobą pracować. Czy w takiej sytuacji też mamy grzech?

–Terapia to jest szukanie pomocy. Idziemy na nią, kiedy widzimy, że sobie z czymś nie radzimy. I to jest coś dobrego. A źle jest wtedy, kiedy w takiej sytuacji sobie odpuszczamy i nic z tym nie robimy. To oznacza, że nie chcemy widzieć problemu, a taką przecież właśnie postawą szkodzimy sobie i innym. Zobaczmy, że mamy osoby, które wyrażają się bez kultury, obrażają kogoś, nie mają poczucia szacunku dla danej osoby. Jeżeli nic z tym nie robią, to znaczy, że tak naprawdę siebie nie rozwijają, że zostali na poziomie dziecka, które, jeśli coś jest nie po jego myśli – zaczyna kopać i krzyczeć. Poziom człowieczeństwa takich ludzi się nie rozwinął. I jest to ich zaniedbanie. My przecież mówimy „zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem” i to zaniedbanie polega na tym, że ja nie chcę nad czymś pracować, że ja świadomy jestem, że mam z czymś problem, ale to odpuszczam. Jeżeli chociaż spróbuję, to już jest pierwszy czynnik do tego, że Pan Bóg widzi, że się o coś staram. Czasami jest też tak, że człowiek nie chce czynić zła, ale nie uczy się, jak czynić dobro, a więc nie chce uczyć się zdrowego wyrażania siebie. Woli zapomnieć o tym, co się działo i nie naprawić krzywd, które komuś wyrządził. Ale prawda jest taka, że jeśli nie pojawi się w naszym życiu nowa umiejętność, to nie odejdzie ta, do której się przyzwyczailiśmy.

>>> Młodzi nie chcą zbawienia, tylko żyć tu i teraz – pokolenie Z w Kościele i w pracy

Na koniec naszej rozmowy nawiążę do końca spowiedzi. Czy żal za grzechy to jest emocja?

– Sam żal jest emocją. Ale czasami jest tak, że człowiek nie czuje żalu, bo w jakiś sposób nie rozumie, że jego czyn dotknął Pana Boga, drugiego człowieka lub jego samego. Czasem ktoś mówi, że przecież nie zrobił drugiej osobie krzywdy, bo ona sama tego chciała. Ale zapomina, że wykroczył przeciw Bogu, obraził Go. Bóg kiedy mówi nie – chce nas uchronić przed błędami, z troski i miłości wobec nas. Kiedy tym się nie przejmujemy, a wręcz pogardzamy uderza to silnie w Bożą miłość, która zostaje odrzucona. Człowiek odrzuca kochającego Go Boga. Żal bywa szczerą emocją. Często słyszymy w konfesjonale, jak ktoś płacze. Albo że widać jego smutek, że nie może sam sobie przebaczyć. Zdarza się nawet, że człowiek miesza żal za grzechy z nieprzebaczeniem samemu sobie. Ale na tym nie polega właściwy żal za grzechy. Żal to jest żałowanie, że uczyniłem coś, co obraziło Pana Boga. Koncentruję się więc na Panu Bogu, bo skoro On kocha mnie i mojego bliźniego, a ja skrzywdziłem siebie lub drugiego człowieka, to znaczy, że moje zachowanie było niewłaściwe wobec samego Boga. Pamiętam, jak papież Franciszek opowiadał o spotkaniu kapelana wojskowego z jednym żołnierzem, który został postrzelony i widać było, że odchodzi z tego świata. Kapelan zaczął go spowiadać, jednak żołnierz powiedział, że nie żałuje tego, jak wyglądało jego życie. I wtedy kapelan zapytał, czy żałuje, że nie żałuje, że nie potrafi znaleźć w sobie takiego uczucia. Na co ten młody człowiek odpowiedział, że tak. Mimo wszystko decyzją woli, uznał, że to nie jest właściwe choć nie odczuwał w sobie tego. Nie było w tym emocji czy uczucia. Na poziomie jednak intelektualnym wiedział, że nie jest to właściwe, a więc zrozumiał, poczuł, że skrzywdził tym miłującego go Boga. To ma najistotniejsze znaczenie w kontekście żalu za grzechy.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze