Czy wirtualna ambona to dobry sposób na ewangelizację?
Najpierw zastanówmy się, czym jest sama ambona – zaproponowała na początku spotkania w ramach Warszawskiego Festiwalu Teologicznego teolożka i autorka bloga „Prawie morały” Agata Rujner. W czasie debaty „Ewangelizacja, formacja, dezinformacja” razem z o. Tomaszem Grabowskim OP (dominikanie.pl), ks. Teodorem Sawilewiczem („Teobańkologia”) i z Weroniką Kostrzewą (Radio Plus) dyskutowała o ewangelizacji prowadzonej w świecie wirtualnym. Czy da się tam stworzyć silnie więzi i relacje? Na tyle silne, by stworzyły wspólnotę obecną także we wspólnocie Kościoła?
Najpierw wróćmy do samej ambony. Pierwsza to ta kościelna. – Ja nie zastąpię księdza. Z oczywistych względów nie będę głosić kazań w kościele. Nawet najpiękniejszych. Tę definicję dla siebie od razu więc odrzuciłam – powiedziała na początku debaty Agata Rujner. Drugi przykład ambony to skalna półka, z której można podziwiać piękne widoki. – Taką skalną półką chciałabym być. To, co robię w życiu, takie jest moje marzenie, jest po to, by ktoś mógł wejść na tę skałę i zobaczyć, że jest coś więcej. Że jest horyzont, że można zachwycić się pięknem, że można spotkać Boga – dodała autorka bloga „Prawie morały”.
Jakie czasy, taki Zacheusz
Wspomniała jednak i o trzeciej ambonie – platformie z drewna, która pozwala obserwować i polować. – Dla mnie to idealna definicja. Tak widzę swoją działalność w internecie. Chcę wchodzić na taką internetową ambonę, mieć lornetkę i szukać, gdzie w tym chaosie dezinformacji i zalewie informacji jest Bóg. Chcę być uważna, szukać sensu. I jak już tam jestem, to chcę też polować. Ale nie dla subskrypcji, lajków i serduszek. Mnie kiedyś spotkał Jezus, chcę by spotkali Go także inni – tłumaczyła Rujner. I dodała: „Jakie czasy, taki Zacheusz” – nawiązując do ewangelicznej przypowieści o Zacheuszu, który wspiął się na drzewo, by zobaczyć Jezusa.
>>> Włochy: oblaccy klerycy ewangelizowali na ulicy
Goście debaty zgodzili się z tym, że istotą internetowej ewangelizacji powinno być podprowadzanie ludzi do żywej relacji z Bogiem i człowiekiem, do wspólnoty Kościoła. By odbiorcy tych treści nie zatrzymali się na kliknięciu w daną publikacją w smartfonie czy na komputerze. By po wysłuchaniu audiobooka albo obejrzeniu filmu, później wyszli z sieci wirtualnej do życia realnego. – Działanie w sieci to preewangelizacja. To nie jest działanie ewangelizacyjne w pełnym tego słowa znaczeniu, bo ewangelizacja wymaga relacji, spotkania – dodała Agata Rujner.
Nie może być katolipy
Nieco innego zdania był ks. Teodor Sawilewicz. Autor „Teobańkologii” podkreśla, że jego projekt nie jest tak naprawdę jego. – To dzieło Ducha Świętego, które ja jedynie realizuję. Jestem zarządcą tego dzieła – podkreślił. I już z tego powodu dla ks. Sawilewicza jest to dowód na ewangelizację w internecie. Miał okazję usłyszeć, że dzięki treściom prezentowanym w „Teobańkologii” ktoś przybliżył się do Boga i Kościoła, a nawet usłyszał w sobie głos powołania.
Jak podkreślił, w internecie trzeba zwrócić na siebie uwagę. To warunek podstawowy, by internauta zatrzymał się przy danej treści. On – jak zaznaczył – kieruje się przede wszystkim trzema wartościami: miłością pasterską, ewangelizacją i jakością. – To nie może być coś brzydkiego i tandetnego. Nie może być „katolipy” – wyjaśnił ks. Teodor. Jak od razu dodał, to że coś katolickiego i religijnego może być jednocześnie w ładnym i przyciągającym oko „opakowaniu” może budzić kontrowersje. – I to z wielu powodów. Ksiądz – jutuber? Już wtedy rodzi się uprzedzenie, że skoro ksiądz mówi coś w sieci to pewnie modernista – mówi z uśmiechem ks. Sawilewicz. A że – jak sam przyznał – są przypadki duchownych, którzy przekazują w internecie treści niezgodne z nauczaniem Kościoła, to o taki zarzut jest stosunkowo łatwo.
>>> Memy – dobry sposób na ewangelizację?
Na pytanie o to, czy wiara w sieci jest wirtualna, a przez to i powierzchowna oraz czy stanowi zagrożenie dla duszpasterstwa parafialnego, ks. Teodor odpowiada: „I tak, i nie”. – Pochwalę się, bo wiem, że w niektórych domach moje transmisje zwyciężyły z serialami. A to już spory wyczyn! Stworzyła się całkiem duża grupa regularnie spotykających się ludzi. Wiem, że do modlących się rodziców często dołączają też dzieci, które, choć nie zawsze rozumieją te treści, to lubią klimat tych spotkań. Jestem pewny, że Duch Święty i Maryja przebijają się do nich przez ekran komputera – dodał duchowny.
Zakonnicy nie do internetu?
Publiczność Warszawskiego Festiwalu Teologicznego wielokrotnie zaskoczył dominikanin o. Tomasz Grabowski, który opowiadał o zakonnym portalu dominikanie.pl. Jak podkreślił, ten kanał jest prowadzony przez instytucję, co stanowi dużą różnicę wobec jego przedmówców. Zwrócił uwagę, że w wirtualnej ewangelizacji ważne jest, by nie popaść w gonitwę lajków (czyli polubień, udostępnień i generalnie reakcji odbiorców, które są jedną z głównych funkcji mediów społecznościowych). – Przez to łatwo popaść w narcyzm – podkreślił. Dodał też – czym wywołał uśmiech na twarzach wielu uczestników – że według niego zakonnicy nie powinni prowadzić kanałów na YouTubie i internetowych blogów. – Kiedyś zakonnicy spędzali wiele czasu na modlitwie, studiowaniu, a raz w tygodniu głosili kazanie. Dziś te proporcje często się odwróciły. Mamy inflację słów – podkreślił dominikanin.
>>> Co zrobić, by modlitwa nie była trudem? Radzą specjaliści
Duchowny dodał, że aby słowa były mądre trzeba mieć czas, by czerpać dla nich natchnienie i inspirację. – Porządny dominikanin nie powinien więc mieć czasu na prowadzenie internetowej aktywności – mówił, nieco żartując. – A jeśli jesteśmy głównie na YouTubie, to znaczy, że mniej jest nas na modlitwie. A to znaczy, że jesteśmy słabymi duchownymi i przeżywamy kryzys. Zajmijmy się tym, co jest naszym „biznesem”, a jest nim znajomość Boga, a nie bycie jutuberem – dodał. Według o. Grabowskiego, w zakonach za takie inicjatywy powinni odpowiadać głównie świeccy, a zakonnik, osoba duchowna powinna dołączać do projektu wyłącznie na etapie przesłania ewangelizacyjnego. – Zakonnicy powinni być na zapleczu tej roboty – wyjaśnił. Jak sam podkreślił, od ewangelizacji internetowej uciec już się nie da, bo także tam trzeba szukać ludzi. Ale jednocześnie trzeba mieć zawsze z tyłu głowy to, że prawdziwe życie nie toczy się na YouTubie. – Kanał internetowy może być emanacją tego, co się dzieje w realu, w klasztorze, w celi zakonnika. Ale powinien być też sygnałem: „przyjdźcie tam, gdzie jest wspólnota wiernych” – dodał zakonnik.
Goście panelu„Ewangelizacja, formacja, dezinformacja” rozmawiali też o największych zagrożeniach, jakie są związane z internetową ewangelizacją, o zagrożeniach, z którymi mogą spotkać się ich odbiorcy. Ks. Teodor Sawilewicz wskazał na nieskrępowane treści, które można publikować w internecie, a więc nie takie, które nie zawsze poparte są teologią i nauczaniem Kościoła. Problemem jest też walka o kliknięcia, o nowych odbiorców, co wiąże się niekiedy z nagłówkami i tytułami „jak z tabloidów”. – Są to zresztą bolączki mediów społecznościowych, z którymi mierzą się nie tylko katolicy i twórcy chrześcijańskich treści – dodał twórca „Teobańkologii”. Z kolei o. Tomasz Grabowski dodał, że ludzi poszukujących w internecie treści chrześcijańskich dotyka generalny problem dotyczący wielu osób korzystających z mediów społecznościowych. – Znajdujemy tych, którzy myślą podobnie, lubimy bezpieczne dla nas nisze, a pałujemy tych, którzy myślą inaczej. Łatwo ulegamy emocjom – wyjaśnił.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |