Fot. Zofia Urbanek

Dom Nadziei, czyli port wolności dla potrzebujących [REPORTAŻ]

Nie mają domu ani pieniędzy, ale mają bliskich – wolontariuszy Domu Nadziei w Opolu. To miejsce, które w zeszłym roku pobłogosławił kard. Krajewski. Podczas otwarcia nazwał to miejsce „Sanktuarium dobroci i miłości”. Osoby dotknięte kryzysem bezdomności mogą w Domu Nadziei znaleźć  nie tylko pomoc materialną, ale także psychologiczną i duchową.

Jest środowe przedpołudnie. Jesteśmy w centrum Opola. Niedaleko katedry mieści się budynek, do którego kolejka sięga już od ulicy. Od drzwi wejściowych schody prowadzące do piwnicy, w której jest niezwykle tłoczno, choć pora jeszcze wczesna. – Przepraszam, znajdziemy tutaj siostrę Aldonę? – pytamy kogoś na schodach. – Opatruje chorą – słyszymy w odpowiedzi. Schodzimy niżej, gdzie robi się jeszcze bardziej tłoczno i gwarno. Z jednej strony jest kompleks z łazienką i umywalką, gdzie bezdomni mogą się umyć i ogolić, z drugiej stołówka, w której trwa właśnie śniadanie. Jednak nie jest to zwykłe śniadanie ani zwykła stołówka.

>>> Wioletta Iwanicka-Richter: Ubodzy uratują Kościół [ROZMOWA] 

Fot. Zofia Urbanek

Siostra Aldona to dobra kobieta

– To jest bardzo fajne miejsce. Siostra Aldona bardzo nam pomaga. I pan Mariusz, pani Wiola, pani Asia, wszyscy pomagają – mówi Robert, stały bywalec Domu Nadziei w Opolu. Z kolei Bartosz opowiada, że to miejsce, w którym nie tylko może się najeść, ale także spotkać ludzi, którzy mają dobre serce. – Rzadko można spotkać tak otwartych ludzi, którzy pomagają ludziom żyjącym na ulicy, bezdomnym. Można tu przyjść, zjeść, pośmiać się, porozmawiać. Pomagają nam w każdej sytuacji. To po prostu dobre miejsce, nasiąknięte dobra energią – dzieli się Bartosz. – Siostra Aldona to dobra kobieta – dodaje po chwili. Bartosz to młody mężczyzna, który na pierwszy rzut oka nie wygląda na osobę w kryzysie bezdomności. Jak sam mówi, wiele razy był w ośrodku dla uzależnionych, w końcu wylądował na ulicy. Teraz, przy pomocy wolontariuszy z Domu Nadziei, szuka pracy. Opowiada nam o swoim życiu i pomocy siostry Aldony ze łzami w oczach, ogrzewając się ciepłą kawą w dłoniach.

Wielka szafa pełna ubrań

Naprzeciw schodów znajduje się wielka szafa. Są w niej wyprane i złożone ubrania, podzielone na kilka kategorii. – Tu są wszystkie rzeczy, które pomagają przetrwać. Ręczniki, spodnie dresowe, spodnie jeansowe, bluzy, kurtki na różne pory roku, buty, skarpetki, bielizna… Kto potrzebuje ubrać się od stóp do głów – to na pewno tutaj się ubierze – mówi Ola, wolontariuszka Domu Nadziei. Rzeczy w szafie pochodzą… z domów opolan. – Opolanie to są bardzo hojni ludzie. Kiedy Dom Nadziei potrzebuje jakichś ubrań, odzieży czy ręczników, to pojawia się ogłoszenie na Facebooku i zaraz spływa wielka rzeka darów – dzieli się Ola. Zapotrzebowanie na ubrania jest zależne od pory roku. Zimą potrzeba większej liczby koców i śpiworów. Latem zaś jeansów, koszulek z krótkim rękawem, ręczników, pościeli, bielizny. Każdy potrzebujący znajdzie tutaj to, czego mu brakuje.

>>> Lekarze i strażnicy nadziei: opatrują rany bezdomnym

Fot. Zofia Urbanek

Śniadanie dla ludzi

Pozostali jedzą teraz śniadanie w stołówce, które przygotowali dla nich wolontariusze Domu Nadziei. Kanapki szykowane są z największą starannością, jak w świąteczne dni. Na stołach są obrusy, herbata i ciastka. Wolontariusze dolewają bezdomnym do kubka ciepłe napoje. Może tutaj przyjść każdy głodny i napełnić swój żołądek. Poczuć się człowiekiem. – Dzisiaj na śniadanie szykowaliśmy po dwa jajka, wędlinę, serek, smarowidło, ciasto, kawkę, herbatkę. Jak mamy owoce, to dajemy też owoce. Codziennie na śniadanie wydajemy tak z 60 porcji, na obiad przychodzi zaś 40-50 osób – dzieli się Daria, szefowa kuchni. Niestety, do Domu Nadziei nie mogą wejść osoby pod wpływem alkoholu. Tych osób jest niezwykle dużo, więc dla nich także przewidziany jest posiłek, ale „na wynos”. Dostają go ludzie czekający na zewnątrz Domu. – Traktujemy ten dom jak rodzinę. Trzeba nakarmić wielką rodzinę! – kończy Daria.

„Umówiłam ją do onkologa”

W końcu udało się znaleźć siostrę Aldonę. Okazuje się, że kuca przy jednej z bezdomnych kobiet, która je śniadanie. Długo o czymś rozmawiają. Chwilę później siostra Aldona podchodzi do jednej z wolontariuszek i mówi: „Umówiłam ją do mojego znajomego onkologa”. Okazuje się, że szefowa Domu Nadziei próbuje jej pomóc już od dłuższego czasu. Niestety, ta kobieta zaniedbała leczenie i teraz jej perspektywa jest nieciekawa. – Osoby w kryzysie bezdomności mają niskie poczucie własnej wartości. Pani w okienku, która mówi im, że „prosi przyjść za godzinę” powoduje, że oni przyjmują postawę „ja to mam gdzieś, nie przyjdę; jestem kimś i nie będę się podporządkowywał”. I przez taką postawę rezygnują z leczenia – tłumaczy siostra Aldona, która prócz pracy w Domie Nadziei ma również zwykłe dyżury w szpitalu jako pielęgniarka. – To jest to, o czym mówi Franciszek: że jak się z tymi ludźmi będzie, to będzie się wiedziało, czego konkretnie potrzebują. Dlatego potrzeba tutaj naszej obecności – komentuje jałmużniczka bp. Andrzeja Czai. Zaznacza jednak, że każdej pomocy potrzebujący muszą chcieć, ponieważ nikt nikogo nie może tutaj do niczego zmusić.

>>> Proboszcz z Opola funduje śniadania dla bezdomnych. „Nie mogę spać spokojnie, kiedy widzę, że ktokolwiek chodzi głodny”

Fot. Zofia Urbanek

Żyć Ewangelią, czyli zmywać po bezdomnych

W Domu Nadziei są także osoby, które sprzątają i myją górę naczyń, która powstaje po każdym posiłku. Same o sobie mówią, że mogą w ten sposób wypełnić Ewangelię. Taką osobą jest m.in. Monika. – Czułam potrzebę dania czegoś z siebie, nie tylko materialnie. Wiele razy pomagałam finansowo, np. wpłacając pieniądze na jakiś szczytny i dobry cel. Ale to nie to samo, co przyjść tutaj, spotkać ludzi i zrobić coś dla nich – mówi wolontariuszka. Opowiada, że wcześniej pracowała jako stewardessa. Ale dopiero teraz czuje, że jest w odpowiednim miejscu. – Nie miałam czasu robić czegoś regularnie, a teraz mogę regularnie dawać siebie innym. I to jest wspaniałe. Zajmuję się tu… zmywaniem naczyń! Ale robię to z ogromną radością – kończy Monika. Inna wolontariuszka, Joanna, która również pomaga w kuchni, mówi, że dla niej pomaganie bezdomnym to żywy Kościół. – Kiedy słyszy się o ewangelizacji, to często ma ona formę opowiadania o Panu Jezusie. A tutaj mamy nie słowa, ale czyny, działania. W tych wszystkich ludziach można dostrzec Pana Jezusa, który mówi: „To co uczyniliście najmniejszemu z tych, Mnieście uczynili” – opowiada Joanna. Gdy rozmawiamy kolejne osoby znoszą naczynia do kuchni. Inni wolontariusze odkurzają stołówkę. – W tym świecie ludzie są często skupieni na sobie – tylko ja, ja, ja – ja i moja wolność. Dlatego wspaniale jest zrobić coś dla innych i poświęcić się drugiemu człowiekowi, nie patrząc tylko na siebie. Brakuje tego w dzisiejszych czasach – podsumowuje Monika.

Galeria (10 zdjęć)

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze