Członkinie Elianum Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Elianum. Być blisko Boga i blisko drugiego człowieka [REPORTAŻ]

Z głównej drogi skręca się na mostek, a potem krętą, wąską i momentami dość stromą ścieżką idzie się pod górę. Taką drogę trzeba pokonać, by trafić do domu Elianum, czyli miejsca szczególnie związanego ze świeckimi, którzy żyją duchowością Karmelu.

Pokonując tę drogę, nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z Janem od Krzyża i jego „Drogą na Górę Karmel”. Drogą czasami wymagającą trudu, czasami wymagającą zaufania, kiedy nie widać, co będzie za zakrętem, za wzniesieniem. Ja jednak nie dotarłam na szczyt góry Karmel, ale pod Dom Macierzysty Świeckiego Instytutu Karmelitańskiego „Elianum” w Czernej. Tam czekała już na mnie Janina, jedna z członkiń Instytutu.

Początki w ukryciu

Od razu pokazuje mi obrazy założycieli. Widać, że ta historia tutaj jest wciąż żywa. I nic dziwnego, jeśli jeszcze w pamięci można odświeżyć ich twarze czy brzmienie głosu. – Określamy, że początki naszego instytutu to lata 50. dwudziestego wieku, po ukazaniu się dokumentu papieża Piusa XII Provida Mater Ecclesia. Był to dokument przełomowy – po raz pierwszy Kościół wyraził w nim pełną aprobatę dla instytutów świeckich, czyli nowej formy życia konsekrowanego. Uznał w ten sposób, że ludzie świeccy mogą realizować pełne życie według rad ewangelicznych, nie odchodząc od świata, jak osoby zakonne, ale pozostając w świecie, w dotychczasowym środowisku życia i pracy. Wtedy właśnie zrodził się pomysł, aby w Polsce utworzyć instytut świecki żyjący duchowością karmelitańską. Inicjatywę podjął ojciec Józef Prus, karmelita bosy. Wkrótce zaproponował  współpracę w tym dziele ojcu Cherubinowi Pikoniowi. Był on wówczas jeszcze młodym zakonnikiem, który  w swojej pracy duszpasterskiej służył z oddaniem osobom poszukującym kierownictwa duchowego i pomocy w rozwoju życia wewnętrznego.  Właśnie takie osoby – świeckie, wrażliwe na świat wartości duchowych, spragnione modlitwy – wydawały się najbardziej właściwymi kandydatkami do tworzącego się Instytutu – opowiada Janina.

Ojciec Chrubin Pikoń, Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Nie było jednak łatwo. To nie były czasy, takie jak dziś, że można zorganizować kampanię informacyjną, duże rekolekcje, czy po prostu puścić zaproszenie na spotkania w obieg „pocztą pantoflową”. – Ponieważ to wszystko działo się w Polsce Ludowej, gdzie wszelkie formy takiej działalności były zakazane, to organizacja, ale także cała działalność tworzącego się Instytutu, odbywała się w wielkiej konspiracji. Przez wiele lat nie używano w ogóle nazwy „Instytut”, chociaż osoby formowane wiedziały, jaki charakter ma wspólnota, do której wstąpiły. Kiedy ojciec Józef wtajemniczał ojca Cherubina w sprawę tworzenia Instytutu – zażądał, aby ten zobowiązał się przysięgą, że nikomu nie powie, nawet współbraciom w zakonie. Podobnie kobiety, które zaczynały tworzyć Instytut, na razie jeszcze nieformalnie, albo były doń zapraszane w konfesjonale, albo ktoś polecał komuś zaufanemu, że są spotkania, na które można przyjść. Ja dowiedziałam się o spotkaniach w 1988 r. Zaczęło się od tego, że w duszpasterstwie nauczycieli, do którego chodziłam, ogłoszono, że będą rekolekcje dla nauczycieli w Czernej. Bardzo chciałam pojechać. I pojechałam. W czasie tych rekolekcji była spowiedź i tak się zdarzyło, że trafiłam do ojca Cherubina. W czasie tej spowiedzi ojciec zapytał mnie, czy chciałabym pogłębić życie duchowe.  Wtedy pojechałam na kolejne rekolekcje, ale tym razem już do Nałęczowa – mówi.

>>> Świeccy konsekrowani. „To nie jest życie dla mięczaków” [ROZMOWA]

Skromnymi środkami

Pomimo trudnych warunków, krok po kroku, rozwijało się się  życie Instytutu. – Ojciec Cherubin często mówił, że on nie wie, dlaczego się udało ten Instytut stworzyć, ponieważ on sam uważał, że nie ma zdolności organizacyjnych, a do tego to wszystko działo się w trudnych czasach.

Rzeczywiście Ojciec Cherubin nie miał szczególnych talentów zewnętrznych, wybitnych uzdolnień. Miał natomiast niewątpliwie niezwykłą wrażliwość duchową i uległość wobec działania Ducha Świętego. Był człowiekiem zakochanym w Bogu, zawsze z wielkim przejęciem mówił o niepojętej miłości Boga Ojca do każdego człowieka. I z taką też ojcowską dobrocią podchodził do ludzi; pragnął przybliżać im prawdziwy obraz Boga, pomagał wchodzić w przyjaźń z Bogiem, bo to dopiero daje radość i szczęście ludzkiemu sercu. I dlatego niestrudzenie prowadził rekolekcje, opracowywał konferencje, a przede wszystkim poświęcał wiele czasu na rozmowy, tłumaczenia, wyjaśnianie, spędzał długie godziny w konfesjonale. Ojciec miał czas dla każdego, dla niego nie było ludzi mniej lub bardziej ważnych. Podczas rekolekcji sam nieraz podchodził do któregoś z uczestników, dyskretnie, trochę nieśmiało pytał, jak przeżywa rekolekcje, czy odpowiadają mu tematy konferencji, czy udaje się wykorzystywać rekolekcyjne milczenie na chwile bliskiego, cichego obcowania z Bogiem.

Przedmioty ojca Cherubina Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

– Pamiętam, że na jednych z pierwszych rekolekcji było 80 osób. To wszystko odbywało się skromnymi środkami, ale było dynamiczne. Bardzo wtedy przeżyłam te rekolekcje, zachwyciłam się miłością Boga.

Nie mogłam się doczekać, kiedy stąd wyjadę i powiem o tym innym. Później już wiedziałam, że sama nie dam rady wejść głębiej. Czekałam na następne rekolekcje, by kontynuować tę drogę – wspomina Janina.

Instytut od początku był stworzony po to, by pomagać świeckim na drodze życia duchowego, by „tworzyć” takich członków Kościoła, którzy będą przemieniać swoja obecnością środowisko i otoczenie, w którym na co dzień żyją. – Uczyłam wtedy w szkole języka polskiego i kiedy wracałam z wakacji uczniowie mówili mi, że jestem zupełnie inna. Może warto powiedzieć, że od początku do Instytutu, trafiały osoby różnych zawodów, z różnym wykształceniem. Były nauczycielki, lekarki, prawniczki, ale także proste kobiety, które nie miały wykształcenia, ale bardzo szczerze i głęboko poszukiwały Boga. Ojcu Cherubinowi nie tyle zależało na tym, by Instytut rozwijał się liczebnie, ile na tym, żeby ludzie pragnęli być bliżej Boga. I szli tam, dokąd Bóg ich pośle – mówi Janina.

Pamięć o ojcu Cherubinie jest wciąż żywa. W domu macierzystym jest specjalne pomieszczenie, w którym można obejrzeć pamiątki związane z tym karmelitą. Zawsze robiły na mnie wrażenie takie rzeczy, historia, o której można nie tylko usłyszeć, ale niemal jej dotknąć, a na pewno zobaczyć na własne oczy.

Modlitwa i duchowa formacja

Karmel to przede wszystkim droga do zjednoczenia z Bogiem, zjednoczenia z Miłością. Czym byłby Karmel bez modlitwy? To przecież pierwsze skojarzenie, gdy słyszymy o duchowości Karmelu. Instytut został ukształtowany w duchowości karmelitańskiej. Jego patronem jest prorok Eliasz. Słowa Eliasza: „Żyje  Pan, przed którego obliczem stoję” najlepiej wyrażają  sposób modlitwy charakterystyczny dla Karmelu i także dla Instytutu. Jest to modlitwa bogomyślna, kontemplacyjna. Jej podstawą jest regularnie praktykowana modlitwa wewnętrzna, „ przyjacielska rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje”, według określenia św. Teresy do Jezusa. Instytut szczególne znaczenie przywiązuje do życia modlitwy. Chodzi jednak nie o jakiś formalizm praktyk modlitewnych, ale o to, by modlitwa wprowadzała nas w bliską, żywą wieź z Bogiem, która będzie przedłużać się na cały dzień i będzie pomagać trwać w obecności Bożej wśród prac i świeckich zajęć.

Kaplica w Domu Macierzystym Elianum Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

„Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana Zastępów”

Te słowa Eliasza, o którym Księga Syracha mówi, że był „prorokiem jak ogień”, stały się hasłem „Elianum”. Do takiej żarliwości apostolskiej formował członkinie Instytutu ojciec Cherubin. Przypominał, że instytuty świeckie powstały dla apostolstwa. Mówił do członkiń Instytutu: „Nie jesteście „nieudanymi zakonnicami”, jesteście posłane przez Kościół do świata. Tu was Pan Bóg potrzebuje, chce, abyście w zwykłym, świeckim życiu, w pracy, w relacjach międzyludzkich świadczyły o Nim przede wszystkim przez sposób życia, przez wierność Ewangelii. Dopiero miłość dzielona się mnoży. Nie wystarczy więc samemu odnaleźć miłość, dobro czy prawdę, ale chodzi o to, by dzielić się nią z innymi. Jesteśmy w świecie po to, aby być równocześnie blisko Boga i blisko drugiego człowieka”.

Trzy „stopnie” przynależności

Do Elianum można należeć jakby na trzech stopniach zaawansowania. – Pierwszą, najbardziej zaangażowaną w tworzenie Instytutu grupą są członkinie. One podejmują życie konsekrowane w świecie i składając śluby życia według rad ewangelicznych poświęcają się całkowicie Bogu i Kościołowi przez apostolstwo właściwe świeckim osobom konsekrowanym. Ich sposób życia określają konstytucje Instytutu. Drugi sposób zaangażowania w życie wspólnoty „Elianum” realizują osoby stowarzyszone, które są prawnie włączone we wspólnotę Instytutu przez złożenie przyrzeczeń. Nie ślubują życia radami ewangelicznymi, mogą więc to być osoby samotne, ale i żyjące w małżeństwie. Mogą to być kobiety, jak i mężczyźni. Zasady ich życia reguluje odrębny statut. Osoby stowarzyszone starają się żyć duchem rad ewangelicznych i formacją instytutową, ale realizują je zgodnie ze swoim powołaniem. Jest jeszcze trzeci sposób uczestnictwa. Są to osoby zaprzyjaźnione z Instytutem. Korzystają one z formacji instytutowej, ale nie podejmują formalnych zobowiązań.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Poszukiwanie największego dobra

Kobiety, które należą do Instytutu, żyją trzema radami ewangelicznymi, czyli czystością, ubóstwem i posłuszeństwem. Dopytuję jeszcze o to, co wydaje się dziś najmniej zrozumiałe w życiu konsekrowanym, czyli o posłuszeństwo. – W posłuszeństwie przede wszystkim chodzi o to, że zawierzając Bogu, chcemy rezygnować z własnych pomysłów czy pragnień po to, by żyć Jego wolą. Staramy się ją odkrywać w każdym szczególe naszego życia, w codziennych obowiązkach i wielkich czy małych wydarzeniach. Chodzi po prostu o to, żeby zawsze się zastanawiać, czy coś jest wolą Bożą, czy też moją zachcianką. Dialog z przełożonymi pomaga nam rozpoznać wolę Bożą, w ten sposób możemy ją lepiej rozumieć i wypełniać. W życiu instytutowym wiele codziennych decyzji, mniejszej wagi, musimy podejmować samodzielnie. Ale także wtedy staramy się wnikać, czego od nas oczekuje Pan Bóg i być wewnętrznie posłusznymi natchnieniom Ducha Świętego. Posłuszeństwo zawsze jest w swojej istocie posłuszeństwem Panu Bogu. Składając ślub posłuszeństwa, przyjmujemy pośrednictwo przełożonych w rozpoznawaniu woli Bożej. Ale trzeba zaznaczyć, że to wszystko odbywa się w dialogu. Nie chodzi o to, by kogoś do czegoś zmuszać, ale by szukać prawdziwego dobra – przekonuje Janina.

Idziemy jeszcze zajrzeć do kaplicy, jemy razem obiad i ruszam dalej, serdecznie żegnana przez Janinę. Idę dalej nieco w górę do klasztoru w Czernej, na „polską górę Karmel”. Dobrze, że po drodze był taki przystanek, gdzie można zaczerpnąć trochę karmelitańskiego, świeckiego ducha.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze